Jestem zdeklarowanym mięsożercą. Weganizm jest dla mnie nie do przyjęcia i nie rozumiem kompletnie stojącej za nim idei. Ale… w niczym nie zmienia to faktu, że pomysł, by państwo narzucało rodzicom dietę, jaką mają stosować u swoich dzieci, uważam za szkodliwy i skandaliczny. Dowodzący głębokiej aberracji, jaka dotknęła liberalne (coraz mniej) państwa, którym wydaje się, że są właścicielami nie tylko dzieci, lecz także obywateli w ogóle. O czym mówię? Otóż w Belgii na wniosek rzecznika praw dziecka tamtejsza Królewska Akademia Medyczna uznała, że prawa rodziców wychowujących swoje dzieci w weganizmie (dotyczy to około 3 procent dzieci) powinny być ograniczane. Łaskawie uznano wprawdzie, że zanim przyjdą decyzje administracyjne, to trzeba rodziców pouczyć, ale potem powinien przyjść czas na ostrzejsze decyzje. „Nie zaleca się medycznie, a nawet zabrania się stosowania wobec dziecka potencjalnie destabilizującej diety, zwłaszcza w okresach szybkiego wzrostu” – oznajmili eksperci. „Narzucanie dzieciom takiej diety nie jest etyczne” – oznajmili. Opinia ta ma zaś posłużyć belgijskiemu rzecznikowi praw dziecka, który zamierza… wykorzystać ją do usuwania spod opieki rodziców dzieci, wobec których stosowana jest taka dieta. I nawet jeśli uważam, że dieta wegańska może być szkodliwa na pewnym etapie rozwoju dziecka, nawet jeśli sam jestem jej przeciwnikiem, to takie rozwiązanie uważam za skandaliczne. Dlaczego? Otóż dowodzi ono głównie tego, że państwo uważa się za właściciela dzieci, który może decydować o wszystkich elementach ich wychowania. To bardzo niebezpieczna praktyka, która – jeśli karta się odwróci – może dotknąć dzieci mięsożerców, zwolenników uboju rytualnego itd.
Jeśli państwo może ograniczać prawa wegan, to może także innych. I dlatego także wegan trzeba bronić.