Świętując rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja, która na dobrą sprawę nie zaczęła w pełni funkcjonować jako ustawa zasadnicza, a stała się bardziej Testamentem I Rzeczypospolitej i natchnieniem dla następnych pokoleń, mało kto zdaje sobie sprawę, że przecież TO MOGŁO SIĘ UDAĆ.
Wypadki chodzą po ludziach i przy odrobinie szczęścia Katarzyna Wielka mogła opuścić ten padół łez pięć lat przed terminem, a jej syn Paweł I, jak wiadomo, nie przejawiał podobnych jej ambicji, Polaków nawet lubił. Targowica, o ile w ogóle by się zawiązała, zawisłaby w próżni, Fryderyk Pruski wróciłby do gry na skrzypcach, a Polska zyskałaby bezcenny czas, mogąc dokonywać reform na terytorium większym niż II RP. W efekcie gdy pojawiłby się Napoleon, dysponowałaby silnym rządem i co najmniej stutysięczną armią. Nie sądzę, że wygraliby jakobini i wprowadzili w Polsce rządy terroru. Stanisław August umarłby sam, rezygnując na rzecz dynastii saskiej. Korzystając ze zwycięstw Napoleona, bez większego trudu odzyskalibyśmy Galicję, Pomorze, a być może zajęlibyśmy także Prusy. Jako wierny sojusznik Napoleona nie pozwolilibyśmy upaść Cesarstwu, a dynastię saską i Bonapartów połączyłyby liczne związki rodzinne. A może w którymś momencie po koronę sięgnąłby książę Józef Poniatowski albo doszłoby mimo wszystko do małżeństwa Napoleona z Marią Walewską i ich syn wprowadziłby na nasz tron dynastię Korsykańczyków?
Ciekawa byłaby to Europa bez Świętego Przymierza, za to oparta na sojuszu Polski i Francji. Z rozdrobnionymi Niemcami, z podzieloną na państwa narodowe Austrią, z Rosją – bardziej azjatyckim niż europejskim kolosem – pogrążoną w niemocy i licznych buntach sponsorowanych przez sąsiadów.
Opowiadam o tym wariancie nie tylko dla fantazjowania.
Tylko z perspektywy podręcznika historii dla podstawówek wszystko wydaje się oczywiste. W istocie prawie zawsze pojawiał się w niej taki punkt, kiedy sprawy stały na krawędzi i mogły potoczyć się wte i wewte. I zawsze wiele zależy od niewielu. Polityków, publicystów, wieszczów, biskupów, autorytetów tych „centralnych”, ale również środowiskowych.
Znów jesteśmy w takim momencie przełomowym. Koniunktura jest zdecydowanie lepsza niż ta pod koniec XVII w. Wygraliśmy dwie wielkie batalie, mamy władze z rzadką w naszych dziejach determinacją, mamy patriotyczne elity, ludzi mądrych i odważnych. I, mam wrażenie – również sporo przychylności ze strony Pana Dziejów.
Toteż każdy, nawet pojedynczy człowiek może swoim działaniem stać się przysłowiowym „wdowim groszem”, który przeważy szalę polskiego sukcesu, o którym – jak o oczywistej oczywistości – przyszłe pokolenia uczyć się będą w podręcznikach.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski