W Krakowie panuje przekonanie, że wydanie "Złotych żniw" ma odwrócić uwagę opinii publicznej od niewygodnej książki Romana Graczyka.
Tydzień temu w siedzibie "Znaku" odbyła się konferencja prasowa promująca najnowszą chałturę wiadomego socjologa zza oceanu. Konferencja ta miała niespodziewany przebieg. Najpierw (jak łatwo można było przewidzieć) prezes Henryk Woźniakowski, były aktywista Unii Demokratycznej i były zastępca rzecznika prasowego rządu Tadeusza Mazowieckiego, odczytał przydługawy wykład. Później jednak gmatwał się mocno w odpowiedziach na pytania i dlatego mało kogo z obecnych na sali dziennikarzy przekonał do swoich racji. Z kolei fałszywą nutą zabrzmiało jego zapewnienie, że zyski z wydania omawianej publikacji zostaną przeznaczone na cele społeczne. Być może wydawnictwo rzeczywiście rzuci jakieś pieniądze temu czy innemu wygłodniałemu stowarzyszeniu, ale ceną za to będą kolorowe fotki z darczyńcami, które przez tych ostatnich z pewnością zostaną wykorzystana w mediach w celach marketingowych. Nic za darmo. Co do zysków samego autora, na konferencji nie ogłoszono, że zamierza swoje honorarium przekazać na jakikolwiek zbożny cel. A będzie ono niemałe, bo "Znak" planuje nakład aż dwudziestokrotnie większy od normalnego. To się nazywa pójść na całość!
Jeszcze bardziej fałszywie zabrzmiało zapewnienie, że "Znak" nie wytoczy mi procesu sądowego za podanie do publicznej wiadomości informacji o atakach na Kościół katolicki, w tym zwłaszcza na kardynała Adama Stefana Sapiehę. Fałszywie, bo moim zdaniem wystarczy tylko lekkie drgnienie małego palca Grossa, Michnika czy innego "autorytetu moralnego", a wydawnictwo wystrzeli ze wszystkich swoich armat. Nawiasem mówiąc, będzie to bardzo ciekawy proces - środowisko uważające się za katolickie przeciwko księdzu katolickiemu. Już dziś układam długą listę osób, które mam zamiar powołać na świadków. Lista zmusi kurię krakowską do przerwania uporczywego milczenia, a już to będzie sukcesem.
Jednak największym zaskoczeniem w czasie tej konferencji było niespodziewane wystąpienie dyrektor wydawnictwa Danuty Skóry, która - uwaga! - przeprosiła wszystkich za najnowszą publikację. Powiedziała przy tym, że od miesięcy na jej adres służbowy przychodzą protesty od osób oburzonych wydaniem kontrowersyjnej książki. Powiedziała m.in.:
"Podzielam pogląd tych, którzy w tych listach piszą, że to jest tendencyjna książka i że w tendencyjny sposób pokazuje tamtą rzeczywistość i że krzywdzi wielu ludzi (...). Wszystkim ludziom, którzy czują się tą książką dotknięci, urażeni czy zasmuceni, chcę powiedzieć, że bardzo ich za to przepraszam". Szok na sali był kompletny. Trzeba było widzieć minę prezesa i jego przybocznych. Dodam od siebie, że pani dyrektor to osoba prawa i odważna. Dała temu wielokrotnie dowody w czasach PRL, kiedy była animatorką krakowskiego Studenckiego Komitetu "Solidarności", a następnie nauczycielskiej "Solidarności". W stanie wojennym za działalność związkową została wyrzucona ze szkoły podstawowej, w której uczyła języka polskiego. W 2007 r. jej życiową postawę docenił prezydent Lech Kaczyński, nadając jej Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Oczywiście przeprosiny dyrektor miały charakter osobisty, bo wydawnictwo nadal zachowuje się butnie. Niedawno ponownie dał temu wyraz sam prezes, kiedy w czasie dyskusji ze mną na antenie Radia Kraków snuł kolejne insynuacje pod adresem kardynała Sapiehy. Powtórzył także wiele innych oszczerstw, dowolnie żonglując faktami.
Z tego też powodu panuje powszechne przekonanie, że podsycanie awantury wokół
Złotych żniw jest celowym zabiegiem ze strony "Znaku" i powiązanego z nim ściśle "Tygodnika Powszechnego". Ma to odwrócić uwagę opinii publicznej od nadzwyczaj rzetelnej książki dziennikarza Romana Graczyka, która wkrótce znajdzie się na półkach księgarskich. Książka pt.
Cena przetrwania - SB a "Tygodnik Powszechny" jest rzeczywiście bardzo niewygodna dla całego tego środowiska. Ukazuje bowiem, jak bardzo część krakowskich intelektualistów katolickich uwikłała się w relacje z komunistyczną bezpieką. Fakty dotyczące niektórych znanych w całej Polsce osób, zarejestrowanych jako tajni współpracownicy, są naprawdę szokujące. Szczególnie dotyczy to postaci kryjących się pod pseudonimami "Trybun" i "Seneka". Tego ostatniego SB określała:
"czołowy działacz znakowski - zaangażowany aktywnie w działalność międzynarodowych organizacji katolickich". Dla esbeków przez lata był cennym źródłem informacji. Dzisiaj żyje nadal w Krakowie i w wywiadach ustawicznie podkreśla swoją przyjaźń z Janem Pawłem II, który mu ufał. I jak tu się nie dziwić, że wspomniany Henryk Woźniakowski publikacji tej autentycznie się przestraszył, odmawiając jej druku w "Znaku". Przestraszył się także ks. redaktor Adam Boniecki, choć to on właśnie namawiał Romana Graczyka do napisania tej książki. Wezmę udział w jej promocji, gdyż wiele dokumentów IPN, na bazie których została napisana, znam z własnych poszukiwań w archiwach. Na jej temat napiszę także szerzej w następnym felietonie, gorąco polecając ją już dziś wszystkim czytelnikom.
Zapraszam na kolejne spotkania autorskie. 19 bm. po Mszy św., którą o g. 13 odprawię w kościele św. św. Piotra i Pawła w Oławie. Także 19 bm. o g. 17:30 w hotelu "Nowy Dwór" w Trzebnicy oraz 23 bm. o g. 18 w Stowarzyszeniu Wolnego Słowa przy ul. Marszałkowskiej 7 (wejście od ul. Zoli) w Warszawie.
Źródło:
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.