Patrzę na ten dokument i czuję, że coś mnie ściska w gardle. „Travel document”, „Titre de Voyage” – rodzaj paszportu umożliwiającego podróżowanie. W środku wydrukowana informacja „All countries”, na znak, że dokument jest ważny we wszystkich krajach. Obok ręczny dopisek „except Poland”, czyli „poza Polską”. Mateusz Mroz tłumaczy, że tak wpisano jego dziadkowi, Adolfowi, spadochroniarzowi 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. I dodaje, że podobny wpis widział w identycznej książeczce gen. Stanisława Sosabowskiego.
„Wyklęci” – przeszło mi przez głowę. Odrzuceni przez własne, pozbawione wolności, państwo. Możesz pojechać wszędzie, w najdalszy kraniec świata, ale nie do Ojczyzny – tu ciebie nie chcą! Bolesne! Except Poland – wyjęci spod prawa, wyrzuceni poza Polskę, traktowani jak obcy, czasem jak „bandyci” – czy to nie był właśnie los pokolenia „Wyklętych”? „Wyklętym” można było być nie tylko w granicach PRL, lecz także poza nią. Except Poland – to jak wyrok rzucany na tych, którzy mieli być obłożeni klątwą, anatemą, zasypani piachem niepamięci. Krzysztof Szwagrzyk poszukuje szczątków bohaterów, tych, którzy leżą w bezimiennych grobach tu, w Polsce. Inni, jak Mateusz Mroz, dbają o szeregi „zapomnianych” za granicą.
Gen. Stanisław Sosabowski – człowiek, który został przekreślony nie tylko przez prosowieckie polskie władze w kraju, ale także przez samych Brytyjczyków, którzy po porażce operacji Market-Garden usiłowali na Polaka zrzucić część winy za porażkę militarną, sugerowali tchórzostwo, wstecznictwo i brak zaangażowania w walkę. Wszystko to były haniebne kłamstwa, mające zatuszować błędy popełnione przy organizacji wojennej operacji w okolicach Arnhem. Było na odwrót. Bo to właśnie nasz generał, wtedy gdy Brytyjczycy beztrosko planowali całą akcję, wskazywał na różne błędy, brak zabezpieczenia w sprzęcie, zbyt długi czas między zrzutami, czy wreszcie zbyt optymistyczne założenia związane z przewidywanym słabym oporem Niemców. To właśnie Sosabowski miał odwagę mówić swoim przełożonym prosto w twarz, co myśli o ich nierealnych planach. Zapłacił za to później srogą cenę.
Tym bardziej warto przypominać postać generała, im bardziej rozpala się w Polsce, trwający przecież i tak już od dawna, spór zbieżny z tytułem słynnego eseju Łubieńskiego „Bić się, czy nie bić”. Krytycy „bohaterszczyzny” podnoszą w dyskusjach fakt zbędnego przelewu krwi, inni mówią o potrzebie nieugiętej walki, nawet w sytuacji, w której trudno spodziewać się zwycięstwa. Sosabowski był przykładem żołnierza, który rozumnie patrzył na rzeczywistość, odważnie formułował swoje zastrzeżenia, ale nie unikał walki i prowadził ją dopóki tylko się dało.
Co więcej – właśnie odwaga w sprzeciwie wobec nierealnych planów alianckich zasługuje na szacunek równy temu, jaki jest okazywany bohaterom bijącym się na polu bitwy. Za tę odwagę został Sosabowski wyklęty.
Dzieci Warszawy
Urodzony w 1882 r. Stanisław Sosabowski do szczytu kariery wojskowej w II RP doszedł tuż przed wojną. W lutym 1939 r. został mianowany dowódcą 21. Pułku Piechoty „Dzieci Warszawy”. We wrześniu 1939 r. przyszło mu bronić stolicy przed Niemcami w okolicach Grochowa, m.in. w miejscach uświęconych walką podczas Powstania Listopadowego. Sosabowski, po wycofaniu się wraz z pułkiem w okolice Modlina, został w połowie miesiąca wyznaczony do obrony Pragi w kwadracie ulic Waszyngtona, Grochowskiej aż po dzisiejsze osiedle Gocław. Już pierwszego dnia „Dzieci Warszawy” miały udowodnić, że nie na darmo noszą swoje imię – pułk odpierał ataki czołgów i artylerii, niszcząc dwa niemieckie czołgi przy użyciu działek Bofors. Przez następne dni żołnierze Sosabowskiego dokonywali cudów waleczności. Trwali wobec nieustannego bombardowania i ostrzału artyleryjskiego, wobec braku żywności i amunicji. Poddali się dopiero wtedy, gdy decyzję o kapitulacji podjęło dowództwo Armii „Warszawa”.
Sosabowski dostał się do niemieckiej niewoli, z której zbiegł. Po wstąpieniu do Służby Zwycięstwu Polski podjął jednak decyzję o przedostaniu się do Francji, by tam wziąć udział w organizowaniu polskiego wojska. Dotarł nad Sekwanę poprzez Węgry. We Francji spotkał się z Naczelnym Wodzem Władysławem Sikorskim i został mianowany dowódcą 1 Dywizji Piechoty.
Jednak i Francja miała lada moment upaść. Nota bene, w akcji obejścia linii Maginota brały udział niemieckie jednostki powietrzno-desantowe, opanowujące przeprawy i tamy w Holandii. Sosabowski niejako na własne oczy mógł się przekonać o sile i znaczeniu takich oddziałów w nowoczesnej wojnie. Już niedługo miał objąć dowództwo takiej brygady – 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Zanim się to stało, wziął udział w ewakuacji ze zgrozą obserwując paniczną ucieczkę wojska z wybrzeża Francji.
W Wielkiej Brytanii dostał przydział dowódcy 4 Brygady Kadrowej Strzelców, która stała się w przyszłości jednostką powietrzno-desantową. Rozpoczęły się szkolenia – skoki spadochronowe i zajęcia taktyczne związane z operacjami desantowymi. Ośrodek szkoleń, który znajdował się w Largo w Szkocji, zyskał nazwę „Małpi Gaj”. Dość szybko okoliczni mieszkańcy polubili Polaków, przy czym płeć piękna polubiła bardzo mocno, toteż bytność spadochroniarzy zaowocowała kilkoma ślubami. Codziennie odbywały się ćwiczenia, w trakcie których wykuwano charaktery i ciała żołnierzy. Powstała odznaka spadochronowa, na bazie rysunku Walentynowicza – symbol odwagi i godności. Pierwsze z nich otrzymali „Cichociemni”, którzy już wkrótce zaczęli latać do kraju, by tam walczyć o Polskę. Taki zresztą cel generalny przyświecał samej jednostce: w zamyśle miała stanowić siłę, która w odpowiedniej chwili będzie przerzucona do Polski. Tym większy dramat rozegrał się wtedy, gdy w lecie 1944 r. walczyła Warszawa, a dowództwo brytyjskie nie pozwoliło na dokonanie zrzutu nawet jednej kompanii. Część żołnierzy wówczas zastrajkowała odmawiając posiłków, a Sosabowski ich uspokajał, mówiąc, że rozumie ich postawę, podziela gniew, ale jednocześnie musi podporządkować się zadaniom wyznaczanym przez dowództwo i aprobowanym przez polskie Naczelne Dowództwo. Nasi spadochroniarze nie mogli polecieć do Warszawy, bo Stalin nie udostępnił lotnisk. Chciał, by Warszawa się wykrwawiła. Polskich żołnierzy czekał wysiłek na innym polu, w trakcie olbrzymiej operacji, która miała przyśpieszyć zakończenie wojny…
Ale kawałek „serca” Warszawy był zawsze z Brygadą, bo to właśnie w stolicy został uszyty sztandar jednostki, zresztą z inicjatywy Zofii Kossak. Przekazano go tajną pocztą do Londynu.
O walce Brygady pod Arnhem i dalszych losach gen. Sosabowskiego można przeczytać w dodatku do tygodnika GP „Gazeta Polska. Historia”.
Źródło: tygodnik GP
#wojna #1 SBS #Arnhem #Sosabowski
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Tomasz Łysiak