Liczba nowych infekcji koronawirusem w Japonii drastycznie spadła w ostatnich tygodniach. Japończycy bardzo się z tego cieszą – ale nikt do końca nie wie co się stało. Bez tej wiedzy trudno będzie powtórzyć ten sukces przy nadejściu kolejnej fali.
Japonia, w przeciwieństwie do wielu innych państw na świecie – a zwłaszcza w Azji – nie wprowadziła nigdy lockdownu. Zamiast tego mieli serię stanów wyjątkowych, z których ostatni, zniesiony na początku października, trwał aż pół roku. Te jednak były relatywnie liberalne, oparte bardziej na sugestiach niż nakazach. Efektem tego było pięć fal pandemii, z których ostatnia zaczęła się na początku lipca i była zdecydowanie największa. Jej szczyt miał miejsce 25 sierpnia, kiedy odnotowano blisko 25 tysięcy nowych dziennych infekcji.
Od tego czasu liczba nowych dziennych infekcji zaczęła jednak bardzo szybko spadać. 18 października odnotowano ich zaledwie 230, co jest najlepszym wynikiem od połowy zeszłego roku. W niedzielę w Tokio, w którym od początku sytuacja pandemiczna była najtrudniejsza, odkryto zaledwie 40 nowych przypadków a w poniedziałek 29, co oznacza, że przez ostatnie 10 dni liczba nowych dziennych infekcji nie przekroczyła 100. Dla porównania w szczycie 5 fali było ich ponad pięć tysięcy. Stale maleje także liczba nowych dziennych zgonów. Ta w piątej fali, napędzanej głównie bardziej zaraźliwą ale mniej groźną Deltą, i tak była mniejsza niż w czwartej czy trzeciej, ale od jej szczytu zmalała o ponad połowę.
Jak donosi agencja AP życie w Japonii wróciło już niemal do normy. Restauracje, bary czy kina są pełne. Pociągi znów są zatłoczone. Sami Japończycy są w bardzo dobrych nastrojach i z optymizmem patrzą w przyszłość. Mniejszy optymizm wykazują jednak eksperci. Problemem jest bowiem to, że żaden z nich nie wie co właściwie zaszło i skąd wziął się ten nagły spadek nowych infekcji. A bez tej wiedzy, ostrzegają, będzie trudno go powtórzyć gdy nadejdzie kolejna fala.
Większość ekspertów uważa, że stoi za tym kampania szczepień. Obecnie w Japonii co najmniej jedną dawkę podano już niemal 76 proc. populacji, a ponad 67 proc. jest w pełni zaszczepiona. Zdaniem ekspertów ważniejsze od samej ilości zaszczepionych jest jednak to jak wyglądała kampania szczepień. Japończycy zaczęli ją w połowie lutego, najpierw podając szczepionki seniorom i pracownikom służby zdrowia. Problemy z ich zdobyciem sprawiły jednak, że kampania szczepień rozkręcała się powoli. Udało się je rozwiązać dopiero w maju i wtedy bardzo gwałtownie przyspieszyła. Na początku lipca w pełni zaszczepione było ok. 15 proc. populacji, ale na początku października już 65 proc. Zdaniem wirusologa Kazuhiro Tatedy tak szybkie tempo szczepień wytworzyło w japońskim społeczeństwie tymczasową „odporność stadną”, która znacznie przyhamowała rozprzestrzenianie się wirusa.
Inna teoria głosi, że spadek nowych infekcji nie był aż tak dramatyczny jak się wydaje – tyle, że z racji zmniejszenia i tak niewielkiej liczby wykonywanych testów wiele infekcji nie zostało w ogóle odkrytych. Zastępca szefa Stowarzyszenia Medycznego Tokio Masataka Inokuchi przyznał, że liczba wykonywanych testów w obszarze metropolitarnym tego miasta spadła w okresie od końca sierpnia do połowy października o ok. jedną trzecią. Zauważył jednak, że spadła także liczba pozytywnych testów. Pod koniec sierpnia co czwarty wykonywany test dawał wynik pozytywny, podczas gdy obecnie wynik pozytywny daje jeden na sto, co świadczy o tym, że Japonia faktycznie ma do czynienia z drastycznym spadkiem nie tylko w statystykach.
Inni uważają, że przeważyły czynniki kulturowe. Rząd Japonii ich zdaniem nie musiał wprowadzać restrykcji i mógł ograniczyć się do sugestii gdyż Japończycy sami się pilnowali i np. nosili maseczki czy ograniczali chodzenie do restauracji czy barów. Przeciwnicy tej teorii zauważają jednak, że w niektórych rejonach Japonii, jak chociażby w Tokio, gęstość zaludnienia jest tak duża, że trzymanie dystansu społecznego jest i tak niemożliwe. Zwracają również uwagę na to, że nawet w szczycie pandemii japoński transport publiczny był zatłoczony jak zawsze.
Jaki by nie był jego powód, spadek infekcji właśnie teraz to bardzo dobra wiadomość dla japońskiej gospodarki, dla której koniec roku zawsze jest najważniejszy. Jak donosi Reuters w tym okresie japońskie firmy organizują ogromne imprezy na podsumowanie kolejnego roku, a tradycją są uroczyste obiady z rodziną czy współpracownikami. Niektóre restauracje czy bary zarabiają pod koniec roku połowę swoich rocznych dochodów. Wielu ekonomistów ma nadzieję, że kiedy Japończycy zaczną wydawać zaoszczędzone w trakcie pandemii pieniądze – szacowane na 53 miliardy dolarów – to gospodarka dostanie „kopa”, który pomoże jej odbudować się po pandemicznym kryzysie.
Brak pewności do tego, co spowodowało spadek infekcji, może jednak to utrudnić. Japońscy eksperci już teraz ostrzegają, że jest za wcześnie na świętowanie zwycięstwa. Ich zdaniem szósta fala może nadejść w każdej chwili, a wobec tego, że wielu Japończyków już teraz zachowuje się jakby pandemia się skończyła, może być bardziej dotkliwa od pozostałych. Wielu właścicieli firm aby przetrwać zwolniła pracowników i wobec tej niepewności nie spieszą się z zatrudnieniem nowych. Właściciele sklepów czy restauracji nie uzupełniają też zapasów przed końcem roku, gdyż boją się, czy te w związku z kolejną falą nie zmarnują się przynosząc im straty.
Przed odejściem ze stanowiska były premier Yoshihide Suga zwiększył liczbę pracowników służby zdrowia, którzy mogą podawać szczepionki, otworzył duże centra szczepień i promował szczepienia w miejscu pracy. Jego następca Fumio Kishida obiecał ostatnio, że najpóźniej na początku listopada rząd będzie miał gotowy plan na wypadek gdyby liczba infekcji miała znowu zacząć rosnąć. Nie podał jednak na razie żadnych szczegółów tego planu.