Trzy najważniejsze wnioski płynące z pierwszej tury wyborów prezydenckich we Francji: 1. Jest „pozamiatane” i prezydentem będzie Emmanuel Macron. 2. Sondaże okazały się prawdziwe. 3. Żaden kandydat partii od zawsze rządzących V Republiką nie wszedł do drugiej tury, co oznacza dekompozycję tradycyjnej sceny politycznej tego kraju.
W finale wyborów spotkają się „niezależny” polityk centrolewicy Emmanuel Macron i przewodnicząca Frontu Narodowego – Marine Le Pen. Pierwsze sondaże przewidują wysokie zwycięstwo Macrona, nawet 62:38 proc. Teoretycznie sytuację mogą zmienić debaty TV lub nieprzewidziane wydarzenia w postaci np. kolejnych zamachów.
W praktyce możliwość poszerzenia elektoratu przez Le Pen jest dość ograniczona. Reprezentant centroprawicy François Fillon, który zajął trzecie miejsce, niemal od razu włączył się w „zaporę republikańską przeciw skrajnej prawicy” i zaapelował o poparcie Macrona. Swoją drogą ciekawe, czy teraz wymiar sprawiedliwości nadal będzie zachowywał taką czujność i tempo pracy przy aferze Penelopagete, dotyczącej fikcyjnej pracy jego żony? Elektorat Republikanów nie musi posłuchać swojego kandydata, ale też masowo nie poprze Le Pen.
Strzał w dziesiątkę
Lewicowy populista Mélenchon (także 19 proc.) z kolei nie poparł nikogo. Ponieważ wspiera go elektorat antysystemowy, Marine Le Pen ma pewne szanse nieco z niego uszczknąć. Jednakże i Macron usiłuje się przedstawiać jako kandydat „zmiany” i polityk spoza establishmentu, a w dodatku przez swoje lewicowe konotacje może być wyborcom Mélenchona bliższy. Le Pen zostaje jeszcze niecałe 5 proc. elektoratu uniosceptycznego Dupont-Aiganana, ale Macron ma pewne wsparcie ponad 6 proc. wyborców kandydata Partii Socjalistycznej – Benoît Hamona, więc arytmetycznie wynik wydaje się przesądzony.
Kandydatura Emmanuela Macrona okazała się marketingowym strzałem w dziesiątkę. Niewykluczone, że to kandydat wymyślony w „okolicach” Pałacu Elizejskiego w momencie, kiedy okazało się, że szanse na reelekcję Hollande’a są bardzo nikłe. W 2015 r. minister ekonomii Macron odszedł z socjalistycznego rządu Vallsa jako jego krytyk i zwolennik gospodarczego pragmatyzmu. W wyborach wystartował jako kandydat niezależny, spoza układu, wręcz centrowy. Należy do pokolenia „teflonowych” polityków, w rodzaju Blaira czy Obamy. Potrafi przez długie minuty ładnie mówić o… niczym. Teoretycznie niezależny, był jednak wspierany przez najważniejszych polityków socjalistycznych, także centrum (MoDem François Bayrou) i pośrednio przez samego prezydenta. Wspierały go mocno media i świat biznesu (był bankierem u Rothschilda). „Banksterzy” i biznesmeni, którzy wspierali początkowo b. premiera Alaina Juppéego (odpadł w prawyborach Partii Republikanie), przenieśli swoje poparcie właśnie na Macrona. Jako kandydat młody (niespełna 40 lat), dobrze wykształcony (ENA), z pewnym stażem urzędniczym (inspektor finansów, minister) jest niemal idealnym produktem politycznego marketingu i gwarantem zachowania dotychczasowego układu politycznego.
Programy kandydatów
Do niedawna o programie Macrona nie można było powiedzieć niemal nic. Ekonomicznie zachowuje pewien pragmatyzm. Zostawia sprawę 35-godzinnego tygodnia pracy do rozstrzygnięcia samym firmom, obiecuje pewne ułatwienia, ulgi podatkowe, redukcję liczby urzędników, ale i dyscyplinę (kontrolowanie bezrobotnych). Obiecuje zreformować oświatę, służbę zdrowia, twierdzi nawet, że ma „wolę szerokich zmian”. Piętą achillesową tego kandydata jest kompletny niemal brak programu dotyczącego ograniczenia migracji i walki z terroryzmem. Podobnie jak inni kandydaci mówił o budowie nowych miejsc w więzieniach (10 tys.), ale Fillon wspominał o 16 tys., a Le Pen nawet… 40 tys. Macron pytany w radiu, tuż po zamachu na Polach Elizejskich, o brak programu dotyczącego zradykalizowanych islamistów odpowiedział, że nie przyjechał do studia, by „po nocy walczyć z terroryzmem”.
Jako chyba jedyny z kandydatów startujących w tych wyborach Macron był politykiem wręcz euroentuzjastycznym. Zapowiadał ścisłą współpracę z Berlinem. Można założyć, że będzie to kontynuacja polityki Hollande’a i być może zachowywanie większego dystansu wobec Rosji niż w wypadku wszystkich pozostałych kandydatów.
Trzeba jednak pamiętać, że we Francji zapowiada się także kontynuacja dotychczasowej polityki społecznej, a wraz z nią daleko idącego przeobrażania społecznego Francji. W odróżnieniu od Le Pen Macron nie tylko nie zamierza likwidować instytucji „małżeństw dla wszystkich” (śluby homoseksualistów), ale deklaruje otwartość na postulaty środowisk LGBT (adopcja dzieci, sztuczne zapładnianie par lesbijskich, wynajmowanie do rodzenia dzieci surogatek przez pary jednopłciowe). Kandydat ten wypowiadał się też pozytywnie np. o eutanazji.
Program Marine Le Pen jest radykalnie różny. W programie gospodarczym jest ona nawet bardziej na lewo od Macrona, w społecznym – na prawo. Są tu: reindustrializacja kraju, „inteligentny protekcjonizm”, odrzucenie CETA i TTIP, ochrona strategicznych sektorów gospodarki, odejście od wspólnej europolityki rolnej, są dodatkowe zasiłki, emerytury od 60. roku życia, ale i np. opodatkowanie usług z zagranicy, co uderzyłoby też np. w Polaków.
Le Pen jest za suwerennością monetarną, terytorialną (natychmiastowe zawieszenie Schengen), ekonomiczną i prawną. Chce renegocjacji traktatów europejskich, „współpracy wolnych narodów” i referendum w sprawie ewentualnego frexitu. Jest za wyjściem ze struktur NATO, ale też podwyższeniem budżetu na armię do 3 proc. PKB i jej powiększeniem (m.in. budowa drugiego lotniskowca). W polityce zagranicznej mówi o potrzebie współpracy z Rosją.
Największą uwagę przywiązuje jednak do walki z imigracją i terroryzmem. Zapowiada rozwiązywanie stowarzyszeń islamskich naruszających prawo, walkę z fundamentalizmem, wyrzucanie z kraju dżihadystów, odbieranie zasiłków rodzicom dzieci popełniających przestępstwa lub niechodzących do szkoły, „odwojowanie stref bezprawia”, propaguje ideę „zera tolerancji dla przestępczości.”
7 maja i co dalej?
Wygrana Macrona oznacza w polityce francuskiej zupełnie nową sytuację. Będzie to pierwszy prezydent bez własnego zaplecza w parlamencie. We Francji obowiązuje system prezydencki, ale i tu lokator Pałacu Elizejskiego potrzebuje większości parlamentarnej. Po wyborach nastąpi więc zapewne daleko idąca dekompozycja aktualnego układu politycznego. Po lewej stronie mamy spory elektorat radykalnej lewicy reprezentowany przez Mélenchona, a dodatkowo 6-proc. elektorat Hamona (raczej lewe skrzydło Partii Socjalistycznej). Pozostaje duża część działaczy PS, która poparła Macrona, a także politycy centrum (mówi się, że Bayrou może być przyszłym premierem). Pewne ruchy widoczne są i wśród centroprawicy. Działacze Partii Republikanie zrobili naradę strategiczną jeszcze przed podaniem oficjalnych wyników pierwszej tury. Tutaj zapowiada się walka o przywództwo, ale np. część przegranych może poszukać współpracy z prezydentem. Macron ma duże pole do działania i niekoniecznie okres jego rządów musi być zbyt trudną kohabitacją.
Pozostaje jednak i perspektywa dłuższa. Czy ten „teflonowy” polityk rzeczywiście potrafi uporać się z problemami Francji? Czy zapowiadana „polityka zmiany” będzie rzeczywiście jakąkolwiek zmianą, czy też jest to kolejny pomysł na to, żeby zmienić tak, by nic się nie zmieniło? Wówczas za pięć lat pojawi się zapewne znacznie powiększony elektorat antysystemowy i antyeuropejski, który nadmucha żagle Mélenchona lub Marine Le Pen na tyle mocno, że manipulacyjna powtórka może się już nie udać.
Autor jest publicystą „Głosu Katolickiego” („Voix Catholique”) w Paryżu.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#wybory we Francji
#Le Pen
#Macron
Bogdan Dobosz