Gdy po raz kolejny przy okazji aktów terroru na zachodzie Europy czytałem lub słyszałem o tym, że dzięki zmianie rządu przynajmniej w Polsce nie mamy czego się obawiać, mój wrodzony pesymizm podpowiadał, że za chwilę coś wydarzy się również u nas. Tym czymś okazał się incydent w Ełku. Marginalny, ale jednak niepokojący element, który kładzie się cieniem na obrazie końca 2016 r., który, poza tym, najwięcej miał w sobie z farsy.
Temat agresywnych zachowań imigrantów, w swoim wymiarze tragicznych, dotychczas znany nam głównie z medialnych przekazów, uzasadnia pewną nadwrażliwość. Zwłaszcza gdy zaledwie kilka dni temu pochowano Polaka, który podczas zamachu w Berlinie stał się pierwszą ofiarą terrorysty, a przy tym bohaterem broniącym życia osób, które miały zginąć pod kołami uprowadzonej ciężarówki. Dlatego trudno się dziwić, że gdy w Ełku kilku cudzoziemców obsługujących bar z kebabami dokonało samosądu na chłopaku, który wcześniej dopuścił się wobec ich lokalu czynu chuligańskiego, nastroje społeczne na pobliskich ulicach eksplodowały, a obok zniczy znalazły się też kamienie i tłuczone szkło. Czy mamy do czynienia z problemem z pogranicza socjologii i kryminału, czy też z wydarzeniem politycznym? Nie brak osób, które chcą ełckie nieszczęście wykorzystać politycznie. I, co istotne, jako pierwsze wcale nie zgłaszają się te środowiska, które swoją pozycję budują na sprzeciwie wobec imigrantów, choć niewątpliwie i one mogą znaleźć tu dla siebie paliwo.
Pseudokombatanci z Wiejskiej
Ludzie, którzy od kilku miesięcy rozpaczliwie poszukują swojej martyrologii, nie doczekali się do tej pory represji, aresztowań i policyjnych pałek. Porównania do grudnia 1981 i 1970 pozostawały niestosowną kpiną z ofiar, których krew dla polityków dzisiejszej opozycji niezmiernie potaniała, znacząc tyle, co sześć godzin w poselskich ławach, w otoczeniu kolegów z komórkami w rękach i śpiewających koleżanek. Teatrzyk na potrzeby polskich mediów został zdemaskowany w chwili, gdy Wojciech Diduszko wstał z asfaltu na drodze dojazdowej do Sejmu. Media zagraniczne, zwłaszcza niemieckie, mają trochę większe możliwości działania, jednak i one muszą, przynajmniej na Twitterze, tłumaczyć się, gdy ilustrują teksty o protestach KOD zdjęciami z wiecu poparcia dla rządu, lub, jak w ten weekend ARD, informują o proteście rodziców z dziećmi w święta, pokazując fotografie z dawnej okupacji Sejmu przez rodziców niepełnosprawnych. Przekaz, choć częściowo zneutralizowany, idzie jednak w świat.
Tyle że Zachód ma coraz większe problemy, a co za tym idzie i jego głos znaczy dziś, przynajmniej w naszej debacie, o wiele mniej niż kilka czy kilkanaście lat temu. Argument autorytetu działa tu wyłącznie na najwierniejszych wyznawców Unii, liberalizmu i zwalniającej kolejne grupy pracowników Agory.
Wina PiS (jak zawsze)
Nie znaczy to jednak, że środowiska opozycyjne rezygnują z próby wywołania zaniepokojenia czy też oburzenia elit z Berlina, Brukseli i Strasburga. Krew i tłuczone szkło z Ełku odpowiednio sprzedane stają się dla nich kolejną nadzieją na wywołanie politycznej burzy. Gdy przeciętny człowiek winnych szuka wśród krewkich sprzedawców lub lokalnych chuliganów, opozycja dostrzega odpowiedzialność rządu Beaty Szydło i telewizji publicznej.
„Ładnie PiS zasiał wiatr, ciekawe, czy wie, na kim się skupi burza” – pisze na Twitterze Tomek Jurkiewicz, którego myśl chętnie podaje dalej sam rzecznik Platformy Obywatelskiej Jan Grabiec.
„Wydarzenia w Ełku pokazują, do czego może doprowadzić nienawiść i podsycanie emocji, które propaguje PiS i TVP. Powinniście się wstydzić” – oznajmia Sławomir Padoł, cytowany przez Adama Szejnfelda. Zamieszki okazują się konsekwencją antyimigranckiej propagandy, spragnieni celnego uderzenia w rząd przeciwnicy w swoich analizach zapuszczają się coraz dalej. Oto anglojęzyczny profil Komitetu Obrony Demokracji „KOD International” wieszczy, że
„pod rządami PiS kryminalny akt wykonany przez obcokrajowca może doprowadzić do pogromu”. Cytowany przez to samo źródło prof. Michał Bilewicz, Kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, według znawców tematu bardzo ceniony w Niemczech, pisze, też po angielsku, że z Ełku do Jedwabnego są tylko 43 mile i że tak wyglądają rasistowskie zamieszki w jego jednolitym etnicznie kraju w roku 2017. Zagłada Żydów z miasteczka na Podlasiu, która przez całe lata była największą traumą, wstydem i świętością dla środowisk Trzeciej Rzeczypospolitej, nagle zaczyna – w imię doraźnej potrzeby – znaczyć tyle, co wybicie szyb w lokalu gastronomicznym.
Jednak gdy w Ełku poszło dosłownie na noże, w Warszawie jak gdyby nigdy nic trwa karykaturalny protest opozycji. W tym wypadku protestującym przydałyby się już nie tyle policyjne i polityczne represje, ile blokada informacji. Na swoją zgubę chętnie i bez ograniczeń przekazują w świat materiały pokazujące prawdziwe oblicze okupacji Sejmu: beztroskiej zabawy, mało zabawnych śpiewów i bezkarnego grzebania w rzeczach innych posłów. Można o uczestnikach powiedzieć wiele, nie sposób jednak uznać ich za ofiary czy męczenników. Wizerunek ten zaczyna doskwierać nawet części samych opozycjonistów, okazuje się jednak, że nie mają już żadnej możliwości wybrnięcia ze sprawy z twarzą. Krążą więc między Sejmem a stacjami telewizyjnymi, czasem wypuszczając się do domów, a według niepotwierdzonych, w chwili gdy to piszę, pogłosek, nawet za granicę – cały czas przedstawiając się jako aktywiści stacjonarnego protestu, okupacji sali plenarnej.
Apel o rozsądek
W tym samym czasie po raz kolejny widzimy, jak dalece politycy opozycji zatracili zdolność odczytywania społecznych nastrojów. Gdy Polacy za najważniejsze wydarzenie ubiegłego roku uznają Światowe Dni Młodzieży, dla polityków, pomimo bardzo czytelnych sygnałów z zewnątrz, kluczowy pozostaje Trybunał Konstytucyjny i uliczne protesty. W sondażu CBOS powstanie KOD, niewątpliwie najbardziej znaczący fakt po stronie przeciwników rządu, za najważniejsze wydarzenie uznał 1 proc. respondentów. 10 proc. ankietowanych wskazało natomiast start i realizację programu Rodzina+. O ile w tym ostatnim wypadku posłowie Platformy ograniczyli się do symbolicznego minimum krytyki i już od dawna koncentrują się wyłącznie na kwestii dostępności świadczenia dla jedynaków (też zresztą nieznajdującej w dużym stopniu pokrycia w faktach, gdyż stanowią oni olbrzymią grupę beneficjentów programu), o tyle politycy Nowoczesnej powtarzają wciąż tę samą mantrę o demobilizującej roli tej formy pomocy, przez którą rzekomo całe rodziny rezygnują z udziału w rynku pracy. Pytania o kondycję rynku, w którym o rezygnacji z pracy jednej lub nawet dwóch osób decyduje kwota 500 zł wsparcia od państwa, krytycy z Nowoczesnej taktownie nie poruszają.
Wydarzenia w Ełku, choć „atrakcyjne” dla wielu środowisk, nie muszą mieć ciągu dalszego, jeśli nie zabraknie rozsądku odpowiedzialnym za ład służbom. Warszawska farsa natomiast trwać może jeszcze długo, ponieważ paliwa dostarcza jej kilka konfliktów równocześnie: spór opozycji z PiS, Nowoczesnej z Platformą, wreszcie młodych i pozbawionych instynktu samozachowawczego radykałów z PO z Grzegorzem Schetyną, wykazującym – jak choćby w debacie o samorozwiązaniu Sejmu – resztki politycznego realizmu. Jednak nasza przyszłość nie decyduje się ani na zastawionej zniczami ulicy w Ełku, ani wśród posłów, którzy opanowali sztukę równoczesnego przebywania w Sejmie i przed Sejmem, gdzie palą znicze na wigilijnych stołach. Konkrety zaczniemy poznawać wtedy, gdy obrady wznowi najpierw Senat, później zaś Sejm – i gdy dowiemy się już, w jaki sposób się to odbywa.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Sejm
#Ełk
Krzysztof Karnkowski