Manifestacje, które we wtorek odbyły się w Warszawie, pokazały po raz kolejny kondycję ideową, moralną i intelektualną „totalnej opozycji”. Warto jednak zwrócić uwagę na to, co może umknąć w oburzeniu na podrygi „totalnych” i ich przyjaciół z dawnego systemu. Nie ma tam z kim i o czym rozmawiać. I nie należy w żaden sposób próbować.
Na próżno było szukać wśród uczestników pochodu „KOD-u i przyjaciół” jakichkolwiek akcentów mających uczcić pamięć ofiar stanu wojennego. Co więcej, internauci zwracali uwagę na to, że ekipa pod batutą Mateusza Kijowskiego „oszczędnie dysponowała” także polskimi symbolami narodowymi. Flag państwowych w porównaniu z wiecem zorganizowanym przez Prawo i Sprawiedliwość było wśród KOD-owców zdecydowanie mniej, pomimo większej mobilizacji tych ostatnich. To pokazuje dość dobrze, jakie były pobudki wyjścia na ulice w to mroźne grudniowe popołudnie.
Z zera nie będzie lidera
Cały ten egzotyczny konglomerat, w którego skład wchodzą: członkowie KOD-u, politycy i sympatycy partii opozycyjnych, garstka funkcjonariuszy z PRL-u i przygodni niezadowoleni nie ma nie tylko programu, ale nawet przywódcy zdolnego do przewodzenia tłumowi. Ciągłe zabiegi, które mają wykreować Mateusza Kijowskiego na lidera rzekomego „ruchu oporu”, są coraz bardziej żenujące. Doskonale widać, że mianowany na lidera KOD-u nie ma ani charyzmy, ani inteligencji pozwalającej mu dyrygować opozycją. Jego ruch trwa siłą rozpędu, a jego członkowie głoszący niesprecyzowane postulaty (sprowadzające się w zasadzie do stwierdzenia „by było tak jak wcześniej”) robią to niezależnie od swojego lidera, a nie dzięki niemu.
– Dziś nasza władza, tak jak 35 lat temu, nas atakuje. Odbiera nam nasze wolności. Chce odebrać godność pracownikom […]. Musimy zająć się tymi, którzy uczą nasze dzieci, którzy nas uczyli. I tymi, którzy bronili nas i chronili, a dziś chce się ich pozbawić emerytur – grzmiał we wtorek Kijowski. Cóż, trudno będzie poszerzyć podobnymi komunałami grono zwolenników KOD-u. Reagują na nie już chyba tylko najbardziej twardogłowi przeciwnicy rządu, którzy wyszli na ulicę we wtorek. Ludzie to dość specyficzni. Oto przykład:
Dziecko o ścianę, 500+ w kieszeń
Po krótkiej karierze płk. Adama Mazguły, który przekonywał, że stan wojenny był „kulturalnie przeprowadzony”, znalazło się we wtorek wielu takich, którzy zapragnęli mieć swoje pięć minut sławy. I tak z uczestniczką pikiety b. funkcjonariuszy komunistycznego aparatu represji rozmawiał reporter „Wiadomości” TVP. – Ja w stanie wojennym nie zrobiłam nic zbrodniczego – mówiła. – Około 100 osób straciło życie – odpowiada dziennikarz TVP. – A dzisiaj ile dzieci traci życie. Przez to, że te 500+ dają? Rodzą te dzieci i o ścianę rozbijają – przekonywała starsza kobieta. Trudno doprawdy zrozumieć, po jakich ścieżkach biegają myśli takich osób. A że ich nie brakuje, można było się przekonać. Wyzwiska, obelgi i niewybredne okrzyki zdominowały „pochód oburzonych”, który przetoczył się przez główną arterię Warszawy. Jeśli taka ma być „radosna odpowiedź” na rzekome „brunatnienie Polski”, to trudno wróżyć sukces, doprawdy.
Ale ten rodzaj zdziczenia przyjmuje jeszcze gorsze formy. Wrócę do tego, o czym pisałem wczoraj w krótkim komentarzu: patrząc na zdewastowany przez „nieznanych sprawców” pomnik Poległych Stoczniowców w Gdańsku, pomnik sprofanowany tak, aby – w zamyśle autorów tego haniebnego czynu – sprowadzić podejrzenie na sympatyków Prawa i Sprawiedliwości, trudno nie wpaść w bezsilną złość.
Niestety to, do czego doszło we wtorek nad ranem w Gdańsku, pokazuje, że wciąż jest w Polsce grupa ludzi, którzy nie cofną się przed żadnym plugastwem i żadną podłością. W imię doraźnej walki politycznej atakują nasze najświętsze narodowe symbole pamięci, historii i wartości. Jaki jest tego cel? Taki sam, jaki przed laty w PRL-u stawiała sobie bezpieka. Wydaje się to abstrakcją po 27 latach rzekomo wolnej Polski, ale to fakt. Biją tam, gdzie nas zaboli najbardziej. Ludzie o mentalności Grzegorza Piotrowskiego, mordercy bł. ks. Jerzego Popiełuszki, ludzie o mentalności półgłówków z Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, ludzie o mentalności esbeków zwalczających Solidarność są dziś i na zapleczu, i w mainstreamie opozycji. Ludzie, od których część środowisk w opozycji niestety nie tylko się nie odcina, ale wręcz idzie z nimi ręka w rękę.
– Jeżeli dzisiaj zbrodniarz stalinowski ze Szwecji przesyła poparcie dla KOD-u, to dlatego, że między tym, co się działo w epoce stalinowskiej, a tym, co było w stanie wojennym, jest wielka ciągłość. Musimy dzisiaj o tym opowiedzieć Polakom, że to wszystko to jest droga hańby i droga zdrady. Dzisiaj tysiące osób mogły im to powiedzieć, zakrzyknąć: „zdrajcy! ” – mówił w czasie Wielkiej Manifestacji PiS-u i klubów „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, pokazując ciągłość między teraz i kiedyś. Bo to istotnie jest rajd ręka w rękę. Rajd po władzę „bez głów, bez planów, za to z rozmachem” – jak śpiewał Paweł Piekarczyk w piosence o „starej zgrai” – Platformie Obywatelskiej. I to istotnie jest „stara zgraja”. Niezadająca pytań i nieprezentująca alternatyw. Poza jedną, oczywiście – „by było tak, jak było”. No ale chyba już nie będzie. Bo tak się dyskusji o kształcie państwa nie prowadzi i nikogo to nie przekona.
Nie tracić czasu i energii
– Próbują porównywać porządkowanie Polski do stanu wojennego. Próbują porównywać kraj, w którym jest być może najwięcej wolności ze wszystkich państw Europy z tamtym państwem, w którym niewola wróciła 13 grudnia w całej pełni. My musimy o tym absurdzie mówić, musimy go odrzucać – mówił Jarosław Kaczyński podczas wtorkowego wiecu Prawa i Sprawiedliwości. Jest to robota kontrproduktywna, bo nie wydaje się, by zdecydowana większość Polaków dopuszczała do siebie możliwość porównania obecnej sytuacji ze stanem wojennym. Problem polega jednak na tym, że już poprzez zniżenie się do podobnego poziomu dyskusji nie dość, że traci się czas, to jeszcze niepotrzebnie stymuluje się Kijowskich, Mazgułów i innych. Nie trzeba wiele, by pięknie się od nich różnić.
Stąd też nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie wydają się potrzebne (i kulturalne) okrzyki, które wznoszono na manifestacji przeciwników „KOD-u i przyjaciół”. Słowa mówiące o „życiu w KOD-zie i smrodzie” wprawiały w zażenowanie nawet część przybyłych po to, by zaprotestować przeciwko hipokryzji przeciwników rządu. Milczący protest przypominający zbrodnie komunistów, protest przeciwko środowiskowej i ideowej patologii „totalnej opozycji” byłyby dużo bardziej wymowne. O totalnej ignorancji ww. nie wspominając.
Nie ma symetrii
Powtórzmy – nie ma równowagi między stronami sporu politycznego w naszym kraju. Jest to spór obrońców III RP – w najgorszym jej wcieleniu – obrońców układów, synekur, tego, co było, z wyrosłą na niezgodzie na taki stan rzeczy siłą polityczną, deklarującą całościową zmianę i wprowadzającą ten plan w życie. Jedyne, co może zniechęcić ludzi do „dobrej zmiany”, to brak tej ostatniej i pogrążenie się partii Kaczyńskiego w jałowym sporze z „obrońcami III RP”. Oraz powtarzanie błędów poprzedników. Trzeba robić swoje, równać w górę. I zadbać o styl, bo za ten ostatni noty są jednak słabe.
Powtórzmy: jakkolwiek można zrozumieć wściekłość na instrumentalne traktowanie przez „tamtą stronę” stanu wojennego, budowanie haniebnych porównań i agresywne zachowanie, trudno nie odnieść wrażenia, że zniżanie się do poziomu kodowców et consortes jest przeciwskuteczne. Ignorowanie i bagatelizowanie podrygów pana z kucykiem zadziała dużo lepiej niż konfrontacja, która dla biernego i niezdecydowanego obserwatora może wyglądać jak starcie równorzędnych porządków. A takiej równowagi nie ma, bo z oczywistych przyczyn być jej nie może.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Komitet Obrony Demokracji
#KOD
Wojciech Mucha