Od kilku dni w mediach – tych klasycznych i tych społecznościowych – panował nastrój oczekiwania, że coś się wydarzy. Po podgrzaniu emocji przez sprawę Józefa Piniora i wypowiedzi płk. Adama Mazguły, o których pisałem w zeszłym tygodniu, przyszła obawa, że czekają nas uliczne niepokoje. Jedni wypatrywali ich z troską, inni z ledwie skrywaną radością.
Oto, rzekomo z powodu nowej ustawy o zgromadzeniach, kolejny raz uaktywniła się grupa Obywatele RP, którą uznać można za nastawioną na konfrontację frakcję Komitetu Obrony Demokracji. Usłyszeliśmy o niej po raz pierwszy, gdy zapowiedziała wejście w zwarcie z narodowcami 11 listopada. Już wtedy minister Mariusz Błaszczak sygnalizował możliwość prowokacji. – Obywatele RP zarejestrowali kilkanaście zgromadzeń publicznych na trasie przemarszu o wiele liczniejszych uczestników Marszu Niepodległości. Jak pamiętamy, plany spełzły na niczym, ponieważ skromna liczba przeciwników marszu została najzwyczajniej w świecie odgrodzona i zasłonięta przed oczami tych, którym miała działać na nerwy.
Grupa kierowana przez Pawła Kasprzaka zapowiedziała tym razem uniemożliwienie obchodów 80. miesięcznicy katastrofy smoleńskiej poprzez zgłoszenie własnej pikiety w miejscu, „gdzie Kaczyński stawia drabinkę”, jak subtelnie ujmowali rzecz jej przedstawiciele. Ponieważ znów zachodziło ryzyko nakrycia odprysku KOD czapkami (czy raczej, przy tej pogodzie, parasolami), zawczasu zadbano o nagłośnienie planów w mediach niekryjących niechęci do władzy. Padające na ich antenie zapowiedzi złamania prawa i możliwej konfrontacji fizycznej z uczestnikami Marszu Pamięci były afirmatywnie podawane dalej, co uczyniło z nich potężny fakt medialny, nieproporcjonalny zupełnie do faktycznej liczby uczestników zajścia.
W reakcji, zupełnie zrozumiałej, część publicystów sympatyzująca z obozem Jarosława Kaczyńskiego podchwyciła narrację kreującą poczucie zagrożenia, a w wielu wypowiedziach pojawił się strach przed faktycznym użyciem przemocy, mający swoje podstawy w deklaracjach byłych mundurowych i patronów zapowiadających eskalację protestu poza dotychczas przyjęte normy. Chyba po raz pierwszy zgodę na demonstrację dostali w ten weekend organizatorzy niegwarantujący ich spokojnego przebiegu, co zresztą wzbudzić powinno odpowiednią reakcję medialną i administracyjną. Same słowa, że do przepychanek dojdzie „z porażającą pewnością”, powinny wzmóc czujność władz miasta, nic takiego jednak się nie stało. Na szczęście na wysokości zadania kolejny raz stanęła policja, która na Krakowskie Przedmieście wysłała, poza zwykłymi funkcjonariuszami, również grupę ubranych na niebiesko negocjatorów.
Sympatia nie pomogła
Poza TVP Info protest przeciwników miesięcznic postanowili, z bardzo bliska, relacjonować reporterzy „Newsweeka” i „Gazety Wyborczej”, którzy na żywo nadawali transmisje wideo na Facebooku. Zważywszy na nieskrywaną sympatię do tej grupy, można powiedzieć, że w pewnym sensie dziennikarze Kasprzakowi i jego towarzyszom nie pomogli. Dzięki relacji „Newsweeka”, można było zobaczyć, że tak mocno reklamowany protest rano zgromadził bardzo niewielką grupę, ok. 20–30 osób, które w kluczowym momencie pokładały się na chodniku przed Pałacem Prezydenckim, zdecydowanie negatywnie wpływając na komfort przechodzących z porannej mszy przed pałac, zablokować niczego jednak nie byli w stanie. Wieczorem Obywatele RP stawili się liczniej, niemniej, jak podkreślał w swojej relacji przedstawiciel „GW”, była to bardzo mała, licząca najwyżej 100 osób, garstka. Grupa ta doszła do głosu tak naprawdę dopiero po zakończeniu miesięcznicy, gdy przebiła się ze swoim skandowaniem. Wcześniej jednak, dzięki relacji „Wyborczej”, można było usłyszeć jej reakcje na wystąpienia mówców.
Co ciekawe, najwięcej emocji wywołał wcale nie prezes Kaczyński, tylko Anita Czerwińska. Jej słowa o atakach na ludzi dążących do prawdy o Smoleńsku przerywały niekontrolowane, głośne wybuchy śmiechu tych, którzy ogłosili się samozwańczymi obrońcami rodzin, niemogących protestować przeciw ekshumacjom. Im też zapewne poświęcone były okrzyki „Obronimy konstytucję”, choć, jak wiemy, kierować je należy raczej do samego Andrzeja Rzeplińskiego.
Platforma najłatwiejszym celem
Komentatorzy zwracają uwagę, że zarówno akcja Kasprzaka, jak i inna zeszłotygodniowa kampania opozycji, poświęcona obecności w życiu politycznym Stanisława Piotrowicza, oprócz Andrzeja Kryżego jedynego znanego politykom Platformy i Nowoczesnej prokuratora oskarżającego w stanie wojennym, zbiegła się z zapowiedzią odebrania przywilejów byłym esbekom i w niej właśnie upatrują przyczyn ostatniej aktywizacji. Osoby pokroju Mazguły się z tym nawet nie kryją, nie przejmując się faktem, że swoją obecnością utrudniają partiom opozycyjnym zwrot w stronę antykomunistycznej retoryki. Zwrot tym mniej wiarygodny, że pojawiający się nagle w narracji ugrupowań, w których szeregach lub otoczeniu znalazło się wielu dawnych aparatczyków. Platforma idealnie wystawiła się na linię strzału, narażając się na przypominanie przeszłości takich osób, jak Marcin Święcicki, Dariusz Rosati, Iwona Śledzińska-Katarasińska i wiele, wiele innych. W ich towarzystwie PO zamierza obchodzić rocznicę stanu wojennego. Sprawę Piotrowicza tymczasem PiS powinien wyjaśnić ze swoim elektoratem, a nie z mediami i politykami z PRL-owskim rodowodem.
Co ciekawe i znaczące, przywołany płk Mazguła, od którego odcinają się przyparci do muru politycy, czuje się na tyle pewnie, by ich, zapewne zgodnie z zawodowymi doświadczeniami, musztrować. „Nie interesuje mnie zdanie ludzi, którzy rozbijają koalicję. Ja podpisuję się pod ideą, a w jakim towarzystwie, to nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. Niech Nowoczesna zastanowi się, co wyprawia” – odpowiada były oficer LWP politykom partii Ryszarda Petru, do Grzegorza Schetyny jeszcze ostrzej zwraca się za pośrednictwem Twittera. „Panie@SchetynadlaPO pętla się zaciska, kup pan scyzoryk. Zawsze będzie można się odciąć. Ale puki co to dawaj pan na protest 13.12.” – pisze pułkownik, niespecjalnie przejmując się zasadami pisowni polskiej.
Szarpanie pamięci
Najważniejsze demonstracje zapowiadane na 13 grudnia, kiedy piszę te słowa, wciąż są jeszcze przed nami. Czy solidarnościowy rodowód części działaczy opozycji zagwarantuje, że unikniemy scen przypominających zakłócanie rocznicowych spotkań przed domem generała Jaruzelskiego przez grupki jego zwolenników? Tych ostatnich nie brakuje przecież wśród obecnej opozycji. Dla Prawa i Sprawiedliwości sukces marszu 13 grudnia to sprawa honorowa, dla opozycji, po umiarkowanym sukcesie jej imprez w listopadzie, to kwestia życia lub śmierci, determinacji będzie więc zapewne więcej niż w sobotę na Krakowskim Przedmieściu. Szkoda, że odbywa się to kosztem pamięci o stanie wojennym. O ile marsze PiS‑u łączyły bieżącą politykę z hołdem dla poległych i prześladowanych, o tyle PO, która w trakcie ośmiu lat rządów nie przywiązywała zbyt dużej wagi do ich uczczenia, jest tu o wiele mniej wiarygodna.
Patrząc na przebieg chodnikowej pikiety Obywateli RP, nie sposób uciec od refleksji, że średnia wieku tej grupy wzrosła o więcej niż sześć lat, które minęły od wydarzeń orkiestrowanych przez Dominika Tarasa i Janusza Palikota. Warto też pamiętać, że podczas niektórych rocznic i miesięcznic największym zagrożeniem dla spokoju demonstrantów bywały służby porządkowe, państwowe i miejskie. Dziś policja pilnuje spokojnego przebiegu uroczystości przed pałacem, w którym nie urzęduje już Bronisław Komorowski. Młodzież, często pijaną lub znarkotyzowaną, zastąpili walczący o zatrzymanie przywilejów emeryci. Od tamtych czasów zmieniło się bardzo wiele i to właśnie najlepiej pokazuje, skąd bierze się nerwowość dzisiejszej opozycji.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Obywatele RP
#PiS
#PO
Krzysztof Karnkowski