Dążenie do konfrontacji ulicznej jest planowane przez opozycję w zasadzie od momentu, w którym Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne. To wówczas stało się jasne, że bez wykreowania poważnego podziału społecznego beneficjenci byłej (i jak się okazuje jeszcze poprzedniej) władzy nie mają co marzyć o utrzymaniu dotychczasowych wpływów. Że determinizm polityczny, w którym Polska ma się rozwijać w kierunku określonym przy Okrągłym Stole, z zachowaniem przywilejów pewnej grupy ludzi, odchodzi w przeszłość.
„Ujada sztab lewackich szmat.
I wściekle wrzeszczy swołocz ubecka.
Że tamtą Polskę uznał świat
Gdy armia tkwiła w niej sowiecka”
Leszek Czajkowski
– „Żołnierzom Wyklętym”
Słowa oburzenia same cisną się na usta, ręce układają w pięści, a krew odpływa od głowy. Dawno nikt nie dał podobnego pokazu bezczelności jak b. funkcjonariusze peerelowskich służb specjalnych, milicji i „ludowego” Wojska Polskiego, którzy wyszli na ulice w obronie swoich uposażeń. Czy to zapowiedź otwartej konfrontacji?
Próby wywołania takiej konfrontacji były w ciągu ostatniego roku różnorakie. Okazało się jednak, że nie sposób poróżnić z władzą nawet nie do końca ideowo spokrewnionej z obozem PiS-u młodzieży z Marszu Niepodległości. Że Komitet Obrony Demokracji ze swoim cudacznym liderem budzi raczej uśmiech politowania niż agresję. Wreszcie, że wbrew prowokacjom nikt nie chciał „ich” bić – nawet gdy przyszli prowokować na pogrzeb „Inki” i „Zagończyka”. Co więcej – wszelakie manifestacje społeczne, domena demokracji, chodzą po naszym kraju jak długi i szeroki. I nikomu włos z głowy nie spada.
Cóż, nie chce się więc wierzyć, ale coraz więcej na to wskazuje, że w obliczu niepowodzenia innych prowokacji do konfrontacji przystąpili ci, których nie sposób zbyć wzruszeniem ramion – członkowie b. komunistycznych służb specjalnych. Rzecz nie do wyobrażenia 27 lat po rzekomym upadku komunizmu.
Wyszli z ukrycia
Widok funkcjonariuszy poprzedniego sytemu, pieklących się na mrozie przeciwko ustawie dekomunizacyjnej obniżającej ich uposażenia do poziomu średniej krajowej, to najjaskrawszy obraz podziału, który przebiega przez Polskę.
Ale to tylko kolejny dowód na to, że III RP w swojej istocie nie jest państwem zdrowym, mającym służyć dobru wspólnemu wszystkich obywateli. Bo owo dobro zakłada, że kaci zostają ukarani, a nie wychodzą na ulice, w sposób jawny drwiąc ze swoich ofiar.
Czymże innym był bowiem spęd, na którym przekonywano o tym, że stan wojenny był imprezą o charakterze kulturalno-oświatowym, ścieżki zdrowia błahostką, a 1989 r. i układ władzy z częścią opozycji to dziejowy sukces? Ten dziejowy sukces, który zapewnił bezkarność oprawcom z Gdańska, Radomia, Ursusa, „Wujka”, „Manifestu Lipcowego” i wielu innych nieosądzonych tragedii. Ten układ zapieczętował zmowę milczenia i dostatnie życie dla dygnitarzy, ale także tysięcy funkcjonariuszy systemu. Ten układ dał im możliwość wtopienia się w społeczeństwo, otorbiania kolejnych przestrzeni życia publicznego. Dziś wychodzą na ulice, bo okazuje się, że będą musieli żyć jak „przeciętny emeryt”. Jak każdy.
A cóż zakłada projekt, który tak wzburzył byłych funkcjonariuszy? Ano tylko tyle, że maksymalna emerytura dla tych osób nie będzie mogła być wyższa niż średnia emerytura lub renta z tytułu niezdolności do pracy. Choć to i tak niewielkie pocieszenie dla ofiar, wpisuje się w należną im elementarną sprawiedliwość. „Lista zamordowanych, zakatowanych i okaleczonych za komuny powinna być dostarczana pocztą wraz z każdą decyzją o obniżeniu emerytury” – pisze w serwisie Twitter jedna z internautek. Trudno odmówić jej racji. Byli funkcjonariusze jednak na to się nie godzą.
Próbując zachować swoje przywileje, stają się przy okazji „zbrojnym ramieniem opozycji”, niezależnie od tego, czy ta tego chce, czy nie. Moment, w którym pod jednym świstkiem krytykującym legalnie wybrany rząd podpisują się Grzegorz Schetyna i nieformalny adwokat środowiska b. funkcjonariuszy, płk. rezerwy Adam Mazguła, jest na to ostatecznym dowodem. Chwila, w której obok liderów opozycji parlamentarnej występuje wychwalający uzależnione od Sowietów służby specjalne, relatywizujący zbrodniczość systemu komunistycznego emerytowany wojskowy, każe spytać o to, czy nie została przekroczona cienka granica pomiędzy debatą publiczną a nawoływaniem do rebelii.
Nie jest bowiem tajemnicą, że wielu byłych funkcjonariuszy służb PRL-u do dziś nie tylko jest w posiadaniu broni, ale też są oni doskonale zorientowani we wszelakiego rodzaju prowokacjach, kombinacjach operacyjnych, zachowali wyniesione jeszcze z komunizmu zdolności rozbijania i dezintegracji, bicia, zastraszania, a nawet zabójstw. To nie są żarty.
Milczenie jest zgodą
Czy przy bierności (bo nie chcę mówić o czynnym wsparciu) środowisk parlamentarnych grozi nam otwarta wojna z postubecją? Pamiętajmy, że jeszcze nie tak dawno „dziennikarz” z portalu Tomasza Lisa zapytał płk. Mazgułę bez owijania w bawełnę: „Wielu przeciwników obecnej władzy marzy, by to wojsko stanęło w obronie konstytucji, na straży której stać przysięgał każdy żołnierz. To realny w Polsce scenariusz?”. Mazguła unikał odpowiedzi wprost, ale rzucił: „To się może kiedyś zdarzyć”. Cóż takiego może się zdarzyć, towarzysze z bezpieczeństwa?
Najbliższy pokaz siły przeciwników rządu, w którym zapewne wezmą udział także zebrani wokół płk. Mazguły „towarzysze z bezpieczeństwa”, ma się odbyć w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Co ciekawe, i w Sejmie nie brakuje takich, którzy nie widzą w tym nic niestosownego. Znana z niezbyt zręcznego sposobu bycia posłanka Nowoczesnej Joanna Scheuring-Wielgus oznajmiła wręcz, że protestować może każdy, „niezależnie od tego, kim jest – nauczycielem czy milicjantem”. Nie mam pewności, czy to tylko „freudowska pomyłka”.
Neo-ORMO
Pojawia się więc wiele pytań. Czy Grzegorz Schetyna, człowiek opozycji w PRL-u, zasłużony działacz NZS-u, rzeczywiście chce iść w jednym szeregu z takimi ludźmi? Z milicjantami, esbekami, ludźmi peerelowskiego cienia? Czy media w typie „Gazety Wyborczej”, (bo o portalu Tomasza Lisa czy wszelkich tub medialnych dla b. funkcjonariuszy WSI, SB i LWP nie będziemy mówili) naprawdę widzą „wyższy interes” w tym, by walić w niezamkniętą nigdy klatkę z esbekami i trepami z LWP?
Wreszcie – czy służby specjalne oraz żandarmeria wojskowa i kontrwywiad wojskowy kontrolują tych wszystkich niezdrowo pobudzonych z „gwardii” i milicji? Tych, którym marzy się rewolta? I na koniec: Czy ci, którym w zwyczajny sposób nie podobają się poczynania rządu, życzą sobie, by w ich imieniu wypowiadali się podobni ludzie? Czy godzą się na zapisywanie do tego powstającego na naszych oczach neo-ORMO?
„My jesteśmy tam, gdzie wtedy. Oni – tam, gdzie stało ZOMO” – mówił onegdaj Jarosław Kaczyński, opisując kondycję moralną środowiska Platformy Obywatelskiej i jej okolic. Doskonale pamiętamy, jaką furię wywołało to w „jaśnie oświeconych kręgach”. I choć czas dostarczał nam na diagnozę prezesa PiS-u kolejnych dowodów, jeszcze nigdy nie było to tak oczywiste jak dziś.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#esbecy
#ZOMO
#MO
#komuniści
#komuna
Wojciech Mucha