Porządny thriller polityczny z dozą absurdu. Tak można określić zamieszanie, jakie wywołała „sprawa Józefa Piniora”. O poziom emocji zadbały w nim służby, wymiar sprawiedliwości i klasa polityczna. W obronie legendy Solidarności wyszły na ulice „autorytety”. Równolegle na ulice wylegli esbecy i ich obrońcy. Ci ostatni w obronie przywilejów.
Dziwaczna polityczna droga Piniora po 1989 r., który przeszedł od skrajnej lewicy Piotra Ikonowicza do Platformy Obywatelskiej, każe zastanowić się nad szczerością i ideowością jego politycznych wyborów. Wyborów, które chcąc nie chcąc, na dawnej legendzie kładą się cieniem nie mniejszym niż obecne oskarżenia.
Zostawiając to jednak na boku, prześledźmy dalszy ciąg historii. Za zatrzymanego ręczyć gotowi są liczni przedstawiciele środowisk wrogich władzy, z Lechem Wałęsą na czele, ostatecznie jednak poręczenie złożył za niego senator Jan Filip Libicki z Poznania, ten sam, który w zeszłej kadencji chwalił się zablokowaniem w Senacie rozwiązań wprowadzających darmowe leki dla emerytów.
Przedstawiciele mediów rozpoczęli histeryczną narrację pełną określeń, takich jak „początek terroru”. Symbolem prześladowań stały się standardowa pora zatrzymania, czyli godzina szósta rano, oraz rzekoma obecność przy tym zdarzeniu kamer TVP Info, zdementowana później przez szefa wrocławskiego ośrodka Telewizji Polskiej. Zaczęły się pojawiać porównania aresztowania Józefa Piniora do sytuacji z Barbarą Blidą, tyleż niestosowne (Blida zastrzeliła się podczas próby aresztowania przez ABW, Piniorowi włos nie spadł z głowy), co spektakularne. Jeszcze w kampanii wyborczej 2015 r. postać byłej minister budownictwa próbowano bezskutecznie wykorzystać w politycznej i medialnej nagonce na polityków PiS-u, jednak jak wiemy, nie miało to wpływu na wynik wyborczy.
Piniora skazała poprzednia ekipa
Pinior ostatecznie nie został aresztowany, co dla jego obrońców stało się równoznaczne z uniewinnieniem. Co ważne, dla rzecznika poznańskiego sądu sam fakt, że podsądny to człowiek odpowiednich poglądów i zasług, z góry przesądza o niewielkim wymiarze ewentualnego wyroku. Niski wyrok zaś okazuje się argumentem za niestosowaniem aresztu. Kółko się zamyka. Prokurator tymczasem, przemawiając do dziennikarzy, przechodzi załamanie nerwowe, jednak po decyzji sądu dochodzi do siebie i informuje opinię publiczną, że Pinior z urzędu senatora RP „uczynił przedsiębiorstwo usługowe, które realizując uprawnienia i zadania senatorskie, wykonywało to, ale w zamian za przyjmowane korzyści pieniężne”.
Jednak najciekawszym wydarzeniem z piątkowej sekwencji było sejmowe wystąpienie Mariusza Kamińskiego, który poinformował posłów, że na (cytując określenie opozycji) „piekło podsłuchów” skazała Piniora poprzednia ekipa, za śledztwo w jego sprawie odpowiadali bowiem poprzedni szef CBA Paweł Wojtunik (który zastąpił na tym stanowisku Kamińskiego na mocy decyzji Donalda Tuska) i były prokurator generalny Andrzej Seremet. Po tej informacji część obrońców ekssenatora skupiła się na wspomnianych wcześniej „metodach”, na które, jak głoszą demonstranci, już od czasu postawienia zarzutów innej ważnej figurze opozycji, prezydent Łodzi Hannie Zdanowskiej, „nie ma zgody”.
Autorytety bronią
Nie wiemy, jak potoczą się losy Józefa Piniora, widać jednak, że dzisiejszej opozycji nie zabraknie męczenników. Do odegrania takiej roli szykują się z jednej strony prezydenci miast, którzy faktycznie powinni spodziewać się kłopotów. Jako pierwszy Paweł Adamowicz z Gdańska, którego niejasne powiązania i decyzje, a także śledztwo w sprawie majątku prezydenta jako żywo przypominają to dotyczące sprawy Amber Gold, na co wskazała w zeszłym tygodniu w swoim „Magazynie Śledczym” Anita Gargas; następnie wspomniana Hanna Zdanowska, wreszcie sama Hanna Gronkiewicz-Waltz, która ośmielona brakiem stanowczych działań PiS-u składa do prokuratury doniesienia na… Lecha Kaczyńskiego.
Ciekawe, że rzekomą nagonką na samorząd niezależny od władz w Warszawie tłumaczy się gdzieniegdzie zapowiedź Rafała Dutkiewicza o zakończeniu na tej kadencji sprawowania przez niego funkcji prezydenta Wrocławia. Oprócz wyżej wymienionych w podobnej roli widzą się takie autorytety, jak Lech Wałęsa, który odmówił przesłania IPN-owi próbki swojego pisma w celu przeprowadzenia grafologicznej analizy podpisów TW „Bolka” czy Andrzej Rzepliński, który łamiąc na każdym kroku prawo, zmierza do zakończenia swojej kadencji w Trybunale Konstytucyjnym.
Kulturalne ścieżki zdrowia
Zbiorową ofiarą mają być też wszyscy, w których uderzy likwidacja przywilejów emerytalnych dla komunistycznych mundurowych. „Czy oprócz tego, że byli ludzie internowani, to byli przecież internowani w sposób… no nie powiem, były jakieś bijatyki, ścieżki zdrowia… ale generalnie rzecz biorąc najczęściej jednak dochowano jakiejś kultury w tym całym zdarzeniu – mówił do zebranych jeden z uczestników protestu przeciw obniżce esbeckich świadczeń. – Przeżyłem już stan wojenny, byłem już dorosłym oficerem i nie pamiętam, by po ulicach działy się jakieś dziwne rzeczy, szczególne prześladowania”.
Wojna z własnym narodem jawi się więc jako kulturalna gra towarzyska kilku dżentelmenów, z których część nosiła mundury. Gdzieś znika 150 ofiar śmiertelnych, znikają górnicy z „Wujka” i mordowani w ostatnich latach PRL-u księża. Czy jednak faktycznie nie ma wśród nas ludzi mających naprawdę ciężkie grzechy na sumieniu? Ależ są. „Oprawcami są ci, którzy dzisiaj dalej dzielą Polaków. Oprawcy, którzy w sposób niekontrolowany szykują wojnę jednych z drugimi, jednego sortu na drugi sort”. Wypowiedź, co całkowicie zrozumiałe, wzburzyła internautów. W mówcy rozpoznano zaś Adama Mazgułę, oficera LWP, który ostatnio przeżywa swoje medialne pięć minut jako krytyk obecnych władz, zwłaszcza zaś kierownictwa MON-u.
Protesty z twarzą trepa
Mazguła, który na swoim Twitterze poza tematyką wojskową dzieli się również przemyśleniami w rodzaju „żydowski Jezus Chrystus królem Polski! Zdrada czy błazenada”, jest jednym z sygnatariuszy apelu liderów KOD-u i opozycji o udział w proteście obywatelskim 13 grudnia. Sam list jest niebezpiecznym kuriozum. Krótka lista sygnatariuszy, m.in. kilku liderów partii, paru mocno wygranych na transformacji dawnych działaczy „S”, aktora – zajadłego antyklerykała, i naszego nowego bohatera, pułkownika rezerwy, podburzającego na Facebooku wojskowych do buntu na wzór Powstania Listopadowego.
Jeśli apel potraktować dosłownie, oznacza to nie tylko masowe protesty uliczne. Czym jest bowiem „wypowiedzenie posłuszeństwa władzy” przez wojsko i policję, jak nie siłowym przewrotem, usankcjonowanym przez kolejnych wezwanych do boju aktorów – z wymiaru sprawiedliwości czy mediów. Jeśli rzecz potraktować poważnie, mamy tu do czynienia z podżeganiem do rozlewu krwi, kolejnej „kulturalnej zabawy” Mazguły i jego kolegów, którzy upomnieć się mają o interesy sygnatariuszy apelu i własne, wypracowane kosztem zdrowia, wolności i bezpieczeństwa pokoleń Polaków przywileje. Czy to ostatni, rozpaczliwy krzyk tych, którzy bardzo chcą być zauważeni, spałowani, prześladowani, a jakoś, dziwnym trafem, nic złego w tej ponoć martwej już demokracji ich nie spotyka? A może to próba postawienia wszystkiego na jedną kartę, z góry skazana na porażkę? Odpowiedź poznamy w ciągu dwóch tygodni. Już dziś jednak znamy rozwiązanie innej zagadki. Twarzą opozycji zimą 2016 r. nie jest ani Ryszard Petru, ani Grzegorz Schetyna, ani wzywany na pomoc z Brukseli Donald Tusk. Jest nią płk Adam Mazguła.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#stan wojenny #Adam Mazguła #esbecy
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski