„Kwestionowanie uczciwości wyborów to odmęty szaleństwa” – mówił w 2014 r. Bronisław Komorowski, wówczas prezydent, gdy lawinowo napływały z kraju dowody o sfałszowaniu wyników wyborów samorządowych.
Ich beneficjentem stał się PSL – partyjka, dla której poparcie błąkało się w sondażach w okolicach zera. Wyborów nie powtórzono, bo na wysokości zadania stanęli broniący interesów III RP sędziowie Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. Wzorce, jak zdusić protesty wyborcze, brali z lat wcześniejszych, kiedy kwestionowano wyniki elekcji parlamentarnych i prezydenckich w co najmniej dyskusyjnych okolicznościach wygranych przez PO, i z 1995 r., gdy zwyciężył Aleksander Kwaśniewski, fałszujący obwieszczenie wyborcze dotyczące jego wykształcenia. Tak, nikt z sędziów nie odważył się pisnąć, że przy urnach odbywają się „cuda” i należy unieważnić głosowania. Inaczej niż w Austrii, gdzie podjęto właśnie decyzję o powtórzeniu sfałszowanych wyborów.
Z perspektywy Wiednia widać jeszcze lepiej, jak Polska cierpi z powodu łajdaków, tchórzy i skorumpowanych funkcjonariuszy państwa. Po prostu zdrajców działających na szkodę państwa.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#fałszowanie wyborów
Anita Gargas