Informacje, które zostały podane do publicznej wiadomości w sprawie inwigilowania obywateli, porażają. Wiemy już o ponad setce dziennikarzy i tysiącach uczestników antyrządowych protestów inwigilowanych przez przeróżne służby, dziesiątkach tysięcy uznanych przez władzę za zagrożenie uczestników różnych demonstracji, wobec których stosowano prowokacje.
Państwo ośmiu lat koalicji PO–PSL to zwyczajny gang terroryzujący swoich obywateli. Biorąc pod uwagę liczbę osób, które padły ofiarą tych bandyckich działań, można śmiało powiedzieć, iż służby nadzorowane przez Tuska i Kopacz koncentrowały się przede wszystkim na walce z Polakami, którzy z jakichś względów i w jakimś aspekcie przestali się władzy podobać. Czym ABW czy SKW różniło się od komunistycznej bezpieki? Mieli inne procedury? Sprzęt? Być może, jednak przeciwnik pozostał bez zmian – krytyczny obywatel. Albo nawet obywatel, który może być krytyczny. Skala inwigilacji pokazuje jak na dłoni, jaka siła tkwi w porozumieniach z komunistami podczas popijaw w Magdalence czy willi Zawrat. Wiele w Polsce się od tamtego czasu zmieniło, ale klimat zgody na stosowanie miękkich form terroru do obrony interesów postkomunistycznych układów pozostał. Bo przecież kogóż i czegóż innego bronili Tusk i Kopacz, dając zielone światło na podsłuchy, agentów, prowokatorów, obserwację, lokalizację BTS-ami? Własnych czterech liter? Nie, przede wszystkim sił, które wyniosły ich na szczyty władzy – w różnych okresach ich politycznych karier, nie zapominamy przecież reklamówek z pieniędzmi – i pozwoliły skutecznie je okupować. Środowisko, które jeszcze do niedawna sprawowało władzę, jest przesiąknięte resortem, ocieka postkomuną. A w związku z tym nie zna granic działania władzy względem opozycji i obywateli. I nigdy nie pozna, bo zwyczajnie nie jest nimi zainteresowane. Sprawa stosowania w Polsce metod miękkiego terroru musi być całkowicie ujawniona. Żadne argumenty w stylu „trzeba chronić służby i ich tajemnice” nie wchodzą tu w grę. Funkcjonariusze, którzy wystąpili przeciwko wolności obywateli, to przestępcy i zagrożenie dla społeczeństwa. Nie przysługują im żadna ochrona i żadne względy. Tych spraw nie można pozostawić jedynie prokuraturze. Owszem, powinna działać i stawiać zasadne zarzuty.
Ale Polacy po ośmiu latach antywolnościowej rzeczywistości mają niepodważalne prawo do poznania całej prawdy. Bez tej prawdy nie uda się skutecznie zaprawić naszej demokracji. Jedynym rozwiązaniem wydaje się komisja śledcza. Trzeba bić na alarm, bo jeśli teraz nie wypalimy postkomunistycznych patologii gorącym żelazem, to staną się one stałym elementem polskiej fasadowej demokracji.
Źródło: Gazeta Polska
Katarzyna Gójska-Hejke