Ja wam powiem historię już na sam koniec. (...) Do jakiego stopnia są możliwe akcje. Pamiętacie na początku SdRP... chodziło z tymi pieniędzmi moskiewskimi. Oni założyli kryptonim, jak to było "Jolanta", akcja UOP-u. Oni zrobili naprzeciwko naszego... tam było wolne mieszkanie, w starym domu. Tam zrobili, żeby wiesz, nas filmować i obserwować, kto wchodzi, kto wychodzi i tak dalej. Pojęcia nie miałem. Ja to już wiem post factum, jak to się wszystko zaczęło...
- opowiada kolegom Kwaśniewski.
Jest sytuacja. Następująca. Ja jestem z wizytą jako szef partii. Pojechałem jeszcze końcówka Związku Radzieckiego, dziewięćdziesiąty rok i jestem w Irkucku. W Syberii. Kurwa mać. W Irkucku, to tamto siamto. I nagle okazuje się jest kobieta, którą dobrze znam, zresztą u mnie pracowała. I która przypadkowo, niby jest w tym Irkucku. "Wiesz. Mamy taki program to weź udział, to tamto siamto". Ja mówię "nie ma problemu" - opowiada były prezydent
Zaczyna się opowieść o planach, jakie wobec Kwaśniewskiego miała mieć jego pracownica:
I bierze udział to tamto wliczone. Ja akurat mieszkałem w tych urzędowatych hotelach. Tam się nie da specjalnie nic zrobić. Więc dlatego. Tak ewidentnie otwarta, gotowa, że tak powiem do współdziałania pod każdym względem. Zimno, grudzień. Słuchaj. Później się okazuje, już po latach, jak czytam papiery. Absolutnie agent. Ona się znalazła w tym Irkucku, absolutnie z powodu mojego. Ucieszyła się, że może...
- opowiada Aleksander Kwaśniewski. Nie chce jednak podać nazwiska kobiety:
"Ja tych papierów nie dochodziłem, co i jak, z kim się spotykała. Gdyby nie daj Boże poszedł dalej. Na pewno byłoby i tak dalej. Słuchaj, i to dziewczyna, którą ja zatrudniłem do roboty. Znana osoba. Nie podam nazwiska, bo po co. Stuprocentowy agent"