W związku z wyrokiem sądu, który nakazał wydawcy „Gazety Polskiej” wypłacenie odszkodowania i zamieszczenie przeprosin na łamach „Rzeczpospolitej” i „GP” prawnicy, dziennikarze i politycy opoz
Teresa BochwicTen wyrok jest co najmniej niezwykły. Skoro Polska Kronika Filmowa podpisała z wydawcą „Gazety Polskiej” umowę o udostępnienie materiałów pod warunkiem, że nazwiska ich autorów będą wymienione, to nie rozumiem, na czym opierał się sąd, wydając taki wyrok.
Wojciech BorowikTo bardzo smutne, że sąd podziela stanowisko ludzi, którym zależy na rozpowszechnianiu fałszywych stereotypów o prasie, którzy czują się zagrożeni publikacjami „Gazety Polskiej”. To zjawisko występuje od wielu lat. Kiedyś tygodnik „Solidarność” był „tym świństwem, którego nie należy brać do ręki”. Potem próbowano zrobić to samo z „Gazetą Polską”. Dlaczego? Bo od samego początku była solą w oku agentów i tajnych współpracowników, którzy woleliby, żeby ich działalność została zapomniana. A skoro nie dało się powstrzymać publikacji – bo do takich prób dochodziło – chciano przynajmniej zohydzić media, które ujawniają niewygodne fakty.
Wiktor ŚwietlikDecyzja sądu jest dla mnie zaskakująca i kompletnie niezrozumiała. Nie ma nic niewłaściwego w tym, że autorka filmu skorzystała z materiałów Polskiej Kroniki Filmowej – to dobrze, że różne media mają szansę i możliwość korzystania z jej zasobów. W tym wypadku to nie „Gazeta Polska” powinna być ukarana, tylko ci, którzy nie dają zleceń czy dofinansowań autorom tylko dlatego, że udostępnili swój materiał komuś innemu. Cała sprawa jest kuriozalna, ale szczególnie oburza fakt, że osoby nawet pośrednio związane z „Gazetą Polską” są stygmatyzowane i utrudnia się im pracę. Tylko dlaczego odpowiedzialność ma ponosić gazeta?
Marcin WolskiTo jeden z najbardziej dziwacznych wyroków, o jakich słyszałem w czasie mojej pracy w CMWP SDP. Tłumaczenie, że Polski Instytut Sztuki Filmowej, instytucja państwowa, nie dofinansowała filmu ze względu na to, że nie lubi którejś z opcji politycznych, jest przecież gotowym aktem oskarżenia przeciwko PISF, a nie „Gazecie Polskiej”. Wyrok ten zawiera, dla mnie, pewnego rodzaju supozycję, że niektóre media są w jakiś sposób napiętnowane i nie wolno pojawiać się w ich kontekście, bo może to zaszkodzić. Niedługo okaże się, że dentysta też będzie mógł otrzymać odszkodowanie za to, że przyszedł do niego wyleczyć ząb Tomasz Sakiewicz.
Jarosław SellinCała ta sytuacja jest dla mnie absurdalna. Jeżeli ktokolwiek miałby być w tej sprawie pozwany, to ewentualnie ci, którzy szykanują tych dwóch autorów Polskiej Kroniki Filmowej. Prawda jest taka, że oni rzeczywiście ponieśli jakąś szkodę materialną czy moralną w związku z opublikowaniem ich nazwisk na okładce płyty. Ale przecież oni nie są represjonowani przez „Gazetę Polską”, tylko środowiska, które rozpaliły klimat nienawiści. Na ławie oskarżonych powinna się znaleźć raczej pani Agnieszka Odorowicz [dyrektor PISF], a nie Tomasz Sakiewicz. To tak, jakby skazać słup, na którym ukazało się ogłoszenie, a nie autora tego ogłoszenia.
Przypomnijmy, w środę w Sądzie Okręgowym w Warszawie zapadł wyrok, który wprowadził w osłupienie nawet weteranów sal sądowych. Sędzia Magdalena Kubczak skazała wydawcę „Gazety Polskiej” za to, że zamieścił na okładce filmu „Córka” nazwiska reżysera i operatora z Polskiej Kroniki Filmowej: Jana Strykowskiego i Pawła Banasiaka. Pracując dla PKF, towarzyszyli oni Marcie Kaczyńskiej, córce Marii i Lecha Kaczyńskich, podczas pakowania rzeczy osobistych rodziców po śmierci.Obaj panowie z formalnego punktu widzenia pretensje powinni kierować do Polskiej Kroniki Filmowej, bo to ona była właścicielem materiałów wykorzystanych w filmie. Wyrok jest kuriozalny. Teraz wychodzi na to, że jest sfera i tematyka w polskim życiu publicznym, która nie powinna być poruszana, bo wiąże się z ewentualnym ostracyzmem zawodowym. Wyrok wskazuje na to, że wspominanie Lecha Kaczyńskiego jest aktem defamacyjnym. To całkowite nieporozumienie, ale wiele mówiące o polskim wymiarze sprawiedliwości. Jednocześnie pokazuje stan demokracji w Polsce, w której zrobienie filmu, nawet bez politycznego zabarwienia, może oznaczać koniec kariery.