Smutek powyborczy i zawód, że Bronisław Komorowski nie zostanie na drugą kadencję, by „odnowić polską scenę polityczną”, wyraził Leszek Moczulski, który pojawił się w sądzie na swoim ponownym procesie autolustracyjnym. IPN wnioskuje o uznanie go za kłamcę lustracyjnego zatajającego współpracę z SB jako TW Lech. To nie przeszkadzało sztabowi Komorowskiego do włączenia byłego polityka KPN do komitetu honorowego kandydata PO na prezydenta.
Leszek Moczulski stanął w pierwszym szeregu znanych postaci, które poparły kandydaturę Bronisława Komorowskiego w minionych wyborach. Polityk - twórca Konfederacji Polski Niepodległej - w piątek odpowiadał na pytania portalu niezalezna.pl o wynik wyborów prezydenckich w sądzie przed kolejną rozprawą jego ponownego procesu autolustracyjnego, toczącego się przed Sądem Okręgowym w Warszawie.
- Wynik wyborów pokazał, że na scenie politycznej potrzeba dokonać zwrotu - mówił nam Moczulski.
- Trzeba zmienić tak zastarzały już establishment. Tę zmianę niósł Bronisław Komorowski – powiedział nam polityk. Moczulski oburzył się na stwierdzenie, że prezydent i jego otoczenie kojarzyły się wyborcom z politykami mającymi wpływ na kształt III RP od samego początku jej trwania.
– To Bronisław Komorowski był reprezentantem ruchu odnowy środowiska politycznego – stwierdził Moczulski.
Skrytykował stawiany wobec prezydenta zarzut o ochronę interesów WSI. W sądzie Leszek Moczulski pojawił się w asyście swojego zięcia Krzysztofa Króla, który również w kampanii prezydenckiej zaangażowany był w promowanie Komorowskiego.
To już drugi proces autolustracyjny założyciela Konfederacji Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego. Moczulski twierdzi, że jego "teczki" sfałszowała SB.
Jednak IPN temu zaprzecza, przedstawiając w procesie dowody, w tym teczkę pracy i teczkę personalną TW „Lech”.
W pierwszym procesie autolustracyjnym rozpoczętym w 1999 r. procesie Moczulskiego prawomocnie uznano za kłamcę lustracyjnego. W 2011 r. Trybunał w Strasburgu uznał jednak jego skargę na Polskę, a następnie Sąd Najwyższy uchylił prawomocne orzeczenie i nakazał przeprowadzenie ponownego procesu. Moczulski wystąpił o autolustrację, oczekując oczyszczenia przez sąd z zarzutów zatajenia związków ze służbami specjalnymi PRL. Moczulski znalazł się na tzw. liście Macierewicza, ówczesnego szefa MSW, ujawniającej agentów PRL-owskiej bezpieki, przekazanej Sejmowi 4 czerwca 1992 r.
IPN wnioskuje o uznanie Moczulskiego kłamcą lustracyjnym za zatajenie, że od 1969 do 1977 r. był zarejestrowanym tajnym współpracownikiem SB.
Uznano, że jako zarejestrowany TW "Lech" informował SB m.in. o kolegach z tygodnika "Stolica", a także o przedwojennym generale Romanie Abrahamie. Za przekazywane informacje TW miał być wynagradzany. Moczulski sam twierdzi, że spotykał się z oficerami SB
. - Nigdy tego nie kryłem. Chciałem wiedzieć, czym się interesują – tłumaczył w procesie.
Źródło: niezalezna.pl
Maciej Marosz