Platforma przedstawia się jako partia w czasie krucjaty – „europejskiej”, „wolnościowej”, „liberalnej”. Ma to przynieść efekt w drugiej turze wyborów prezydenckich. Cały wysiłek sztabu Bronisława Komorowskiego skupi się teraz na tym, by liberalnego i lewicowego wyborcę najbardziej jak tylko można przestraszyć Andrzejem Dudą, aby – nie daj Boże – nie uległ pokusie, by na niego głosować. Bo wielu ma ochotę.
Sztabowi Bronisława Komorowskiego udało się uniknąć niebezpieczeństwa związanego z rocznicą smoleńską. Publikacja przez RMF „stenogramów” będących jakoby zapisem rozmów w kokpicie Tu-154 oraz informacje zawarte w książce Jürgena Rotha skutecznie odwróciły uwagę od pytań o rolę urzędującego prezydenta w wydarzeniach poprzedzających katastrofę i zaraz po niej. Komorowski nie musiał się tłumaczyć ze swoich wypowiedzi odnoszących się skrajnie lekceważąco do bezpieczeństwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego ani z pospiesznego przejmowania władzy zaraz po katastrofie.
Po raz kolejny zresztą mogliśmy się przekonać, jak skuteczna jest zapora medialna w kontrolowanych przez PO mediach – ani jednego kłopotliwego pytania skierowanego czy to do prezydenta udzielającego raz po raz zaprzyjaźnionym dziennikarzom wywiadów, czy to do działaczy PO. Politycy opozycji próbują przemycać zakazane informacje drogą obrazkową – bo nie sposób przebić się przez zakrzykujących ich wspólnie z prowadzącymi polityków z obozu władzy. Zaczęli przynosić plansze ze zdjęciami.
W ten sposób Jacek Kurski przypomniał scenę z roześmianym Komorowskim na płycie lotniska, gdy przyleciały trumny z ofiarami katastrofy, oraz zdjęcie Donalda Tuska uśmiechającego się do Władimira Putina i robiącego z nim „żółwika”. Gdyby nie te niestandardowe sposoby komunikacji, zdjęcia z tymi scenami w żadnej z rządowych telewizji oczywiście by się nie ukazały, chwała więc Kurskiemu za pomysł i realizację, jednak wiele to nie zmieniło. Komorowskiemu udało się przejść niemal suchą nogą przez kolejną rocznicę smoleńską.
Fałszywy poczciwiec
A obawiano się jej w otoczeniu prezydenta. Najlepszym dowodem była w przeddzień rocznicy wizyta Bronisława Komorowskiego na Wawelu, niezapowiedziana i po zachodzie słońca. Chodziło najprawdopodobniej o uniknięcie gwizdów protestujących, które mogłyby się pojawić, gdyby złożenie kwiatów przez Komorowskich na sarkofagu Lecha i Marii Kaczyńskich nie zostało utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Ale staranna reżyseria propagandystów PO ma jak zwykle luki – są to tradycyjnie te chwile, gdy prezydent nie recytuje tekstu z kartki, lecz reaguje spontanicznie. Tak było dwa dni po rocznicy – gdy zabytkowy tramwaj w Łodzi, którym jechał Komorowski, wypadł z szyn, głowa państwa zareagowała natychmiast – inni mówiliby, że to prowokacja! Zamach byłby – kpił w stylu, który pomaga zrozumieć jego długoletnią przyjaźń z Januszem Palikotem. Ale trzeba sobie to powiedzieć, styl razi przede wszystkim wyborców PiS – pozostałych już raczej mniej. Całkiem spora grupa Polaków odbierać je może jako dowcipy w swojskim stylu, kogoś „z sąsiedztwa”.
Ta taktyka – by Komorowskiego przedstawiać jako „Bronka, zwykłego Polaka” – jest realizowana konsekwentnie. A jednocześnie ma to być wizerunek polityka poczciwego, troszczącego się o bezpieczeństwo, patrioty i człowieka przewidywalnego. Narzekający na nudę spotów czy wystąpień Komorowskiego nie doceniają tego wymiaru komunikatu – one niosą wyborcom spokój i przewidywalność.
Andrzej Duda, który objechał już 200 powiatów, podczas gdy Komorowski swoją kampanię prowadził przede wszystkim w warszawskich studiach telewizyjnych i radiowych lub u siebie w pałacu, spotyka się tymczasem z niemal całkowitą blokadą medialną. Jeśli jest pokazywany, to często w wyrwanych z szerszego kontekstu, ostrym tonem wyrażanych zdaniach. Prócz kilku migawek w mediach nie sposób się dowiedzieć, jakie propozycje przedstawia kandydat PiS. To dlatego sztab Dudy zmuszony został do wzmocnienia przekazu medialnego na poziomie ogólnokrajowym. Andrzej Duda przyjął zaproszenia programów w mainstreamie, powstał nowy klip z wyliczeniem fałszywych obietnic wyborczych obecnego prezydenta. Komorowski oszukał Polaków w sprawie podwyżek podatków, wieku emerytalnego czy polityki zdrowotnej i sztab Dudy to przypomina, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że po raz pierwszy w tej kampanii to Komorowski narzuca styl i narrację.
Korwin i Palikot
Zwłaszcza że ma wielu pomocników. Niewątpliwie wielce pożyteczną robotę z punktu widzenia sztabu Komorowskiego odgrywają wszyscy ci, którzy krzykliwie zakłócają regularne spotkania prezydenta z wyborcami. Najczęściej są to zwolennicy Janusza Korwin-Mikkego i obawiam się, że każdy ich gwizd pracuje na rzecz urzędującego prezydenta. Komorowski chętnie wdaje się z nimi w dialog. Wygłasza wówczas zdanie w stylu – wybierzcie zgodę i bezpieczeństwo, bo inaczej będą rządzić ci krzykacze, i… zyskuje punkty. Nie tylko dlatego, że wypada na tym tle jako spokojny polityk, także dlatego, że „krzykaczy” zrównuje ze swoją konkurencją polityczną, czyli z PiS i Andrzejem Dudą. Mniej wyrobiony widz nie będzie wnikał, kto się awanturuje – wystarczy, że usłyszy „prawica” i skojarzenie z PiS nasuwa się samo. A awantura – jak pokazują wszystkie dotychczasowe wyniki wyborów prezydenckich – nigdy nie zaprocentowała zwycięstwem tym, którym opinia publiczna przypisała jej wzniecenie. Przegrał na tym i Lech Wałęsa, i Donald Tusk w 2005 r.
Ale zabawy z korwinowcami to za mało. W scenariuszu bierze udział także Janusz Palikot, który wrócił do agresywnego stylu z czasów, gdy był używany przez Donalda Tuska do brutalnych ataków na Lecha Kaczyńskiego. Teraz atakuje lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego i stara się ugodzić w Andrzeja Dudę w stylu, w którym Komorowski sam atakować nie może. Podział ról jest dosyć jasny – Komorowski ma mieć przekaz wyłącznie pozytywny. Atak o różnym stopniu agresji rozpisany jest od Palikota przez polityków PO takich jak Rafał Grupiński, po dawnych poczciwców z Unii Demokratycznej, którzy niejedną już kampanię przegrali, jak Jan Lityński. Biorą w tym udział rzecz jasna także media – a ostatni „Newsweek” z nienawistną pianą wstępniaka jego redaktora naczelnego jest obok „Wyborczej” sztandarowym narzędziem.
Nie zawsze te działania cechuje logika, ale zawsze zawarte jest w wypowiedziach, tekstach jakieś hasło, przekaz dnia, który ma przyprawić gębę głównemu rywalowi. Jan Lityński, minister w Kancelarii Prezydenta, wyraził taką na przykład myśl, komentując któryś z sondaży: „Było oczywiste, że początkowo, gdy wystąpią raczej mało znani kandydaci, a wśród nich pan Duda, który jest w zasadzie konferansjerem, a nie samodzielnym politykiem, poparcie dla prezydenta raczej spadnie”. Dlaczego nieznani kandydaci mieliby odbierać poparcie urzędującemu prezydentowi – nie wiadomo i Lityński nie próbował tego wyjaśniać – ale w tym wypadku chodziło wyłącznie o słówko „konferansjer”. Idę o zakład, że jeszcze wiele razy niby przypadkiem usłyszymy je z otoczenia Komorowskiego pod adresem Dudy.
Innym motywem narracji Komorowskiego jest wmawianie Polakom, że obecny prezydent w ogóle nie jest kandydatem Platformy. Celuje w tym inny prezydencki minister, Tomasz Nałęcz, który w żywe oczy zaprzecza temu publicznie. Jest kandydatem także popieranym przez PO – powtarza ku uciesze bardziej wyrobionych odbiorców, do których przebiła się informacja, że to „także” kosztuje PO co najmniej 10 mln zł wydanych na kampanię Komorowskiego.
Kreacja ciemnogrodu
Równolegle trwa ofensywa ideologiczna, która także może przynosić efekty prezydentowi. Bronisław Komorowski, co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, podpisał Konwencję Rady Europy przeciwdziałającą przemocy w rodzinie. Dokument, który wprowadza pojęcie płci „społeczno-kulturowej” czy formułuje pogląd, że religia katolicka jest źródłem przemocy w rodzinie i zostawia furtkę do legalizacji związków homoseksualnych, nazywa się – trzeba przyznać – dobrze.
Urzędujący prezydent może się prezentować jako ten, który staje w obronie podlegających przemocy kobiet. Opozycja i jej kandydat na prezydenta Andrzej Duda, protestujący przeciw podpisaniu konwencji jako dokumentu uderzającego w polską rodzinę, tradycję, religię i normy prawne, są w tej narracji tymi, którzy na przemoc się zgadzają, ot, po prostu reprezentują dulszczyznę ciemnogrodu i zacofanie.
Dla PO to tworzenie jednego z kilku w tej kampanii ideologicznych punktów podziału – z jednej strony ma być „rozsądne”, „europejskie”, z drugiej „zacofane” „ksenofobiczne”. Dlatego podpisanie konwencji musiało nastąpić teraz, na miesiąc przed pierwszą turą – mimo że nikt Polski w tej sprawie nie poganiał, nie obowiązywały żadne naglące terminy. Komorowski nie ma szans na zwycięstwo w pierwszej turze, choć widać, że PO wciąż jeszcze wkłada wysiłek, by próbować to osiągnąć, ale wciąż ma poważne szanse na zwycięstwo w drugiej turze. Sprawa konwencji antyprzemocowej może odegrać podobną rolę jak sprawa zwolnienia prof. Bogdana Chazana ze szpitala w Warszawie przez Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Polaryzacja podziału ideologicznego zawsze służy PO – mobilizuje centrowy, ale przede wszystkim lewicowy elektorat do głosowania na Platformę, przysłania merytoryczną ocenę jej rządów albo zmusza do głosowania pomimo tej oceny. To między innymi sprawiło, że wyborcy lewicowi i liberalni poparli w Warszawie Hannę Gronkiewicz-Waltz, nie zwracając uwagi na jej nieudolność. Platforma przedstawia się jako partia w czasie krucjaty „europejskiej”, „wolnościowej”, „liberalnej”. Podobny mechanizm może zadziałać w drugiej turze w przypadku wyborów prezydenckich. Cały wysiłek sztabu PO skupi się teraz na tym, by liberalnego i lewicowego wyborcę najbardziej jak tylko można przestraszyć Andrzejem Dudą, wepchnąć go w objęcia jakiegoś fantomu, czegoś wykreowanego na wzór ZChN z początku lat dziewięćdziesiątych. Już wiadomo, że nie udało się skompromitować Dudy za pomocą Smoleńska czy SKOK-ów. Ale gra in vitro, tematem przemocy w rodzinie czy legalizacji związków partnerskich być może – z punktu widzenia propagandystów PO – jest perspektywiczna. Z całą pewnością odwraca uwagę od skutków rządów PO – dyskwalifikujących liderów tej partii, w warunkach normalnej debaty, jako zdolnych do zajmowania najważniejszych stanowisk w państwie.
Źródło: Gazeta Polska
Joanna Lichocka