Jeszcze do niedawna żywiłem nadzieję, że są pewne granice, których aktualna władza, mieniąca się europejską i oświeconą, nie jest w stanie przekroczyć. Myliłem się! Trapiona syndromem oblężonej twierdzy, przerażona wynikami sondaży (pewnie tajne są jeszcze gorsze niż te ogólnie dostępne) postanowiła iść w zaparte. Ze wszystkimi konsekwencjami.
Wyglądało, że w kwestii smoleńskiej pojawią się pewne drobne koncesje na rzecz prawdy i pojednania, mogłyby to zapowiadać korowody z pomnikiem, pewne wypowiedzi Schetyny, ale nie. Prokuratura powiedziała wyraźnie:
„żadnych marzeń”, brnąc w bagno kłamstw i matactw głębiej niż komisja Millera. A podkreślanie winy poległych pilotów, przy symbolicznym wskazaniu na częściową tylko odpowiedzialność strony rosyjskiej, zabrzmiało niemal jak obelga.
Ciekaw jestem dalszych kroków, kiedy do powszechnej świadomości dotrze to, co o zamachu w Smoleńsku wie wywiad niemiecki. Jak długo trwać będzie totalne milczenie?
Przekroczone zostały też granice w dziedzinie medialnej. W kanałach informacyjnych długo udawano, że istnieje jakiś parytet między zwolennikami władzy a opozycji. Obecnie głos reprezentantów niezależnej opinii został sprowadzony do absolutnego minimum. Nawet zapraszani politycy bywają zakrzykiwani i zagłuszani. Dziennikarze spoza mainstreamu (w dodatku wybierani są jak najmniej przebojowi) stanowią znikomą mniejszość.
Przekaz ma być jeden. Jest świetnie, pod genialnym przewodem superpremierki! A alternatywą dla Gajowego Wszystkich Rodaków jest chaos, anarchia i śmieszność.
Wreszcie sądy? Od PRL obowiązywała zasada, że za działalność polityczną władz istnieje wyłącznie odpowiedzialność polityczna. Czyli ewentualnie Trybunał Stanu.
Próba potraktowania Mariusza Kamińskiego jak pospolitego kryminalisty to gorzej niż hańba, to błąd. Przy okazji też ciekawy precedens przed procesami, które po zmianie władzy trzeba będzie wytoczyć wszelkiej maści aferzystom, sprzedawczykom i sprawcom wygaszania Polski.
W tym ponurym obrazie (a przecież w arsenale środków istnieją jeszcze różne możliwości, których wolę nie wymieniać) są i elementy optymistyczne. Jak wielkie muszą być strach i poczucie zagrożenia, że zdecydowano się na takie metody.
I bardzo dobrze! Nic tak nie sprzyja przyśpieszeniu zatonięcia pogrążających się w bagnie, jak desperacka szarpanina.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski