Oficjalną wersję Rosjan i ich pomocników znad Wisły w sprawie treści komend z wieży smoleńskiej podważało dwóch świadków, którzy 10 kwietnia 2010 r. byli na płycie lotniska Siewiernyj. Pierwszy z nich – technik pokładowy z jaka-40 chorąży Remigiusz Muś – popełnił w dziwnych okolicznościach samobójstwo. Bliscy znaleźli jego powieszone ciało w piwnicy rodzinnego domu w podwarszawskim Piasecznie. Drugi – pilot jaka porucznik Artur Wosztyl – nie targnął się na własne życie i nie zginął w wypadku, choć kilkakrotnie przecinano w jego samochodzie przewody hamulcowe, pierwszy raz już niemal rok temu, o czym pisała „Gazeta Polska Codziennie”.
Co zrobić z tak opornym świadkiem, skoro czas goni i przydałoby się już wreszcie zakończyć ciągnące się w nieskończoność niechciane śledztwo? Zdecydowano się na najprostszy i najbardziej sprawdzony w III RP wariant – zrobić z porucznika Wosztyla oszołoma i oskarżyć go o kłamstwo. W ostateczności – jeśli ta taktyka nie zadziała – zapracowany seryjny samobójca, kiedy znajdzie trochę wolnego czasu, będzie mógł przecież znów spróbować zająć się przewodami w samochodzie świadka…
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Grzegroz Wierzchołowski