Niemiecka władza ma poważny problem, bowiem na naszych oczach ponosi klęskę wprowadzana przez rządzących od wielu lat tak zwana polityka „Multikulti”, która w założeniach miała na siłę dokonać integracji niemieckiego społeczeństwa z innymi kulturami m.in. z islamem. Niemcy najwyraźniej mają już dość indoktrynacji i coraz częściej wychodzą na ulice.
Lekceważony do tej pory społeczny ruch Pegida (Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji Zachodu) poważnie zaskoczył niemieckie władze. W pierwszych demonstracjach organizowanych przez członków ruchu Pegida przed kilkoma miesiącami w całym kraju, brało udział zaledwie od kilkuset do średnio 2 tysięcy ludzi, ale już ostatnia demonstracja w Dreźnie ściągnęła ponad 15 tysięcy demonstrantów. Ruch skupia obywateli, którzy stanowczo protestują przeciwko zbyt liberalnej ich zdaniem polityce imigracyjnej prowadzonej przez państwo niemieckie oraz przez Unię Europejską.
Uczestnicy marszów domagają się zaostrzenia przepisów o przyznawaniu azylu oraz surowego karania (aż do deportacji z kraju) uchodźców wchodzących w kolizję z prawem. Ten społeczny protest skierowany jest głównie przeciwko islamizacji kraju i Europy. Głównymi hasłami Pegidy są:„My jesteśmy narodem”, „Chrońmy naszą niemiecką suwerenność” lub „Mamy dość faszyzmu, także lewackiego”, czy też „Dość islamskiego fanatyzmu”.
Rząd nie widzi problemu
Niemiecka władza udaje, że nie widzi problemu i nazywa demonstrantów „zmanipulowanymi fanatykami”. Niemieccy politycy nie chcą przyznać się do porażki w temacie „Multikulti” i oskarżają demonstrantów o szkodzenie wizerunkowi kraju na arenie międzynarodowej. Doszło nawet do tego, że federalny minister sprawiedliwości Heiko Maas nazwał ruch Pegida „hańbą dla Niemiec”.
Przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert uznał demonstracje za nieapetyczną i brudną kampanię, natomiast berliński senator ds. wewnętrznych Frank Henkel ostrzegł przed głębokim podziałem społeczeństwa. Nawet kanclerz Angela Merkel zapowiedziała, że nie dopuści do szerzenia nienawiści. Wszyscy politycy rządowi wspierani przez lokalne media ostro atakują członków ruchu oskarżając ich o uleganie szkodliwym wpływom skrajnych partii nacjonalistycznych. Hamburski „Bild Zeitung” martwi się, że antyislamskie demonstracje są obserwowane przez cały świat, który wyciągnie fatalne wnioski w kwestii niemieckiego wizerunku. „Sueddeutsche Zeitung” widzi w ruchu Pegida efekt celowego nakręcania przez propagandzistów spirali lęków o własną egzystencję niemieckiego społeczeństwa, za który obwinia się imigrantów. Zdaniem gazety są to wyimaginowane i sztucznie eksponowane lęki. Także w podobnym tonie pisze tygodnik „Der Stern”, który twierdzi, że obecne negatywne nastroje społeczne skutecznie do własnych celów politycznych wykorzystują skrajne partie nacjonalistyczne takie jak NPD lub AFD.
„Nie jesteśmy nazistami”
Ocena zjawiska ruchu Pegida w wykonaniu niemieckich władz nie jest jednak do końca prawidłowa, bowiem nie tylko sami członkowie demonstracji jednoznacznie odcinają się od NPD oraz innych podobnych partii i formacji politycznych, ale także wielu politologów twierdzi, że zaliczenie tej grupy obywateli do skrajnych nacjonalistów, a nawet do neonazistów jest wielkim uproszczeniem, a nawet błędem.
W zgodnej ocenie politologów niemiecki protest jest ściśle związany z globalnymi obawami o egzystencję, jakie objawiają się w całej Europie. Członkowie Pegidy wielokrotnie zapewniali, że nie są nazistami i protestowali przeciwko tego typu porównaniom.
Czego boją się Niemcy?
Były berliński senator Thilo Sarrazin ostro skrytykował postawę władz wobec demonstrantów, nazywając ją całkowicie błędną. Jego zdaniem obecny rząd albo jest ślepy, alby udaje, że nie widzi związku masowych protestów w Niemczech z obecną polityczną sytuacją kryzysową w całej Europie.
Sarrazin wspomniał w tym kontekście o wielkim niezadowoleniu społecznym we wszystkich krajach unijnych. Wszystko wskazuje na to, że ani ostra krytyka władz, ani nagonka medialna na ruch Pegida nie osłabi jego skuteczności, bowiem następny marsz zapowiada się jeszcze większy. Nie ma w tym nic dziwnego, jeżeli przytoczy się najnowsze badania opinii publicznej, z których wynika, że 58 proc. Niemców obawia się islamizacji kraju (czytaj muzułmańskich imigrantów). W grupie ludzi, którzy albo głosowali na CDU (partia kanclerz Merkel) albo deklarują swoją sympatię dla tej partii ten odsetek jest jeszcze większy i wynosi aż 65 proc. Tylko 26 proc. jest przekonana, że islam nie jest żadnym zagrożeniem dla kraju i Europy. Do podobnych wniosków można dojść po prywatnych rozmowach ze zwykłymi mieszkańcami Hamburga.
Większość z nich oficjalnie chwali się wielką tolerancją, ale po cichu przyznaje, że imigrantów jest w ich kraju za dużo. Ponadto głośno każdy deklaruje, że nie ma nic przeciwko cudzoziemcom, ale nikt nie chce ich u siebie, w swojej dzielnicy lub nawet w swojej okolicy.
Źródło: niezalezna.pl
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Waldemar Maszewski