To od Polaków i na ich przykładzie rozmaite grupy etniczne dowiedziały się lub sobie przypomniały, że są narodami. Naród zaś istnieje, jak pisał Maurycy Mochnacki – uczestnik Powstania Listopadowego i jego pierwszy historyk – „gdy uzna się w jestestwie swoim”.
29 listopada minęła 184. rocznica wybuchu Powstania Listopadowego. Nie było ono ani najdłuższym (tym była konfederacja barska – 1768–1772), ani najkrwawszym (tym było Powstanie Warszawskie) z powstań polskich. Było jednak powstaniem najsilniejszym, najmocniej oddziałującym na kulturowy model polskości i najbliższym zwycięstwa – jedynym poza insurekcją kościuszkowską – opartym na regularnej armii, choć z udziałem formacji ochotniczych i licznych oddziałów partyzanckich powstających nie tylko w Królestwie, lecz także na Litwie, Białorusi i Ukrainie, aż po Owrucz na dalekim wschodnim Wołyniu. Dysponowało armią o najwyższych walorach bojowych – dziedziczką wojska epoki napoleońskiej, nasyconą licznymi doświadczonymi oficerami, wyćwiczoną w pływaniu wpław i w, mających wówczas nie tylko znaczenie paradne, lecz także bojowe, obrotach w szyku pod bezwzględnym nadzorem psychopatycznego wielkiego księcia Konstantego. Mającą stosunkowo wysoki stopień alfabetyzacji nawet szeregowych żołnierzy i ducha patriotycznego poświęcenia. Jakościowo Wojsko Polskie nie miało sobie równych w ówczesnym świecie.
„Słońcem lipca podniecony” – tło międzynarodowe powstania
27 lipca 1830 r. rewolucja we Francji zakończyła 15-letni okres restauracji – rządy głównej linii Burbonów, przywróconych na tron przez bagnety obcych armii po klęsce Napoleona. 24 sierpnia tegoż roku uciskani katoliccy Belgowie podnieśli bunt przeciw protestanckim Holendrom, którym poddani zostali w 1815 r. na mocy decyzji wielkich mocarstw. 3 października król Wielkich Niderlandów (dzisiejszej Belgii, Holandii i Luksemburga) Wilhelm I Orański zwrócił się do Wielkiej Brytanii, Austrii, Prus i Rosji o zbrojną pomoc w egzekucji ich decyzji sprzed 15 lat. 4 października belgijski rząd tymczasowy ogłosił niepodległość kraju. Rozstrzygnięcie, jak się wydawało, leżało w ręku Rosji, gotowej do interwencji wszędzie tam na Starym Kontynencie, gdzie absolutyzm byłby zagrożony wolnościowymi dążeniami budzących się do obywatelskości narodów. Car Mikołaj I, w reakcji na prośbę o pomoc króla Wilhelma I, napisał 25 października 1830 r.: „Nie waham się odpowiedzieć ze swej strony na apel Jego Wysokości i wydałem już rozkazy do zebrania niezbędnych wojsk”.
Wyobrażenie o tym, że klucz do sytuacji znajduje się w Petersburgu, było jednak jedynie złudzeniem monarchów i europejskich mężów stanu. Faktyczna decyzja została podjęta przez nikomu w Europie nieznanego podporucznika Piotra Wysockiego – instruktora w Szkole Podchorążych Piechoty Wojska Polskiego, mieszczącej się w Wielkiej Oficynie Parku Łazienkowskiego w Warszawie.
Nie znano nas, gdy nam takie rozkazy dawano – ignorancja dzisiejszych „realistów”
W utworzonym w 1815 r. Królestwie Polskim, połączonym unią personalną z Rosją, istniały osobne armia, sejm i rząd. Car samodzierżca ogromnego Imperium Rosyjskiego był jednocześnie konstytucyjnym „królem Polski”, osadzonym na jej tronie bez pytania Polaków o zgodę. Wojsko Polskie pod dowództwem brata carskiego – wielkiego księcia Konstantego, nasycone dawnymi oficerami napoleońskimi i przepojone tradycją walki o niepodległość u boku Francji, otrzymało, podobnie jak armia rosyjska, rozkazy mobilizacyjne. Gotowość marszowa armii rosyjskiej i polskiej wyznaczona została na 22 grudnia 1830 r., a rozkazy zawierające tę dyspozycję podane zostały do wiadomości publicznej przez prasę petersburską 6 listopada, a warszawską – 18 i 19 tegoż miesiąca. Żołnierze polscy, którzy jeszcze 15 lat wcześniej walczyli u boku Napoleona, mieli opuścić swój kraj, gdzie zastąpiłyby ich pułki rosyjskie i pomaszerować na rozkaz cara pod rosyjskim dowództwem jako część imperialnej armii rosyjskiej do walki z Belgami i Francuzami. Równie dobrze można by wyobrazić sobie sytuację, w której gen. Władysław Anders wraca w 1945 r. z wojskiem z Anglii, a w 1960 r. na jego czele wysłany jest do walki z Brytyjczykami i Amerykanami u boku Sowietów.
Zwolennicy tezy o „głupim politycznie” romantyzmie Polaków nie przytaczają tych okoliczności. Znając je, trudno argumentować, że rozsądniej było przelewać krew za rosyjskiego cara w walce z Francuzami i Belgami i naiwnie wierzyć, że rozmieszczone w Królestwie Polskim oddziały rosyjskie po wojnie wycofają się do koszar w głębi Rosji, a car samodzierżca będzie dalej respektował konstytucyjne „dziwactwa” polskiego skrawka swojego imperium. Ówcześni Polacy nie mieli tego typu złudzeń. Wojsko Polskie, mające służyć jako straż przednia rosyjskiej armii interwencyjnej, zmierzającej do stłumienia rewolucji belgijskiej, obróciło broń przeciw Rosjanom. Wyjaśniając przyczyny wybuchu powstania w Polsce, Roman Sołtyk, prezes Towarzystwa Patriotycznego i poseł na sejm w wystąpieniu sejmowym z 12 lutego 1831 r., powiedział: „Nie tajną jest rzeczą, co zdeterminowało chwilę naszej rewolucji, jest nią rozkaz użycia wojska naszego i krwawo zapracowanych zasobów na wojnę zabójczą dla wolności. Nie znano nas, gdy nam takie rozkazy dawano”.
Naprzód wiara, skończone królestwo cara – Dzień Podchorążego
Dyscyplina wojskowa jest podstawą każdej armii. W Wojsku Polskim kandydaci na oficerów mają jednak swoje święto 29 listopada – w dniu, gdy ich poprzednicy dyscyplinę tę złamali, obrócili broń przeciwko swoim generałom i kilku z nich zabili. Jest tak ku pamięci, że „Wojsko nic innego nie jest, tylko wyciągniętą siłą obronną i porządną z ogólnej siły narodu” i jemu ma służyć, nie generałom.
29 listopada 1830 r. Piotr Wysocki przerwał zajęcia w Szkole Podchorążych słowami: „Wybiła godzina zemsty […]. Niech piersi wasze będą Termopilami dla wrogów”. O godzinie 17.30 zapłonął browar na Solcu, dając znak do powstania w Warszawie. 14 cywilnych spiskowców wraz z 10 podchorążymi uderzyło na Belweder, by pochwycić lub zabić carskiego brata. 161 podchorążych zaatakowało zaś pobliskie koszary ułanów cesarzewicza. Wtajemniczeni w spisek młodsi oficerowie pociągnęli do walki następne polskie pułki stacjonujące w stolicy, które uderzyły na rosyjski garnizon miasta. Lud Warszawy i wojsko zdobyli Arsenał, a w kolejnych dniach powstanie ogarnęło resztę kraju.
Ulec musi dumny car – olbrzym zatrzymany
Armia rosyjska, zamiast interweniować w Belgii, uwikłana została w ciężką wojnę w Polsce. 25 lutego 1831 r. na polach Grochowa Wojsko Polskie złamało ofensywę Rosjan, w marcu i kwietniu polskie oddziały partyzanckie sparaliżowały komunikację rosyjskiej armii na Litwie i Białorusi, a dywersyjna wyprawa korpusu gen. Józefa Dwernickiego przeniosła działania wojenne na Ukrainę. Seria błyskotliwych zwycięstw oręża polskiego pod Wawrem, Dębem Wielkiem i Iganiami w wykonaniu sił głównych regularnej armii polskiej rozwiała resztki rosyjskich planów co do możliwego oddziaływania na sytuację w Belgii.
Mimo tych sukcesów rażąca nieudolność kolejnych wodzów naczelnych powstania przyniosła jego klęskę. Rosja – przynajmniej w kampanii 1831 r. – była do pobicia. Co byłoby w kolejnej kampanii, nie da się odgadnąć.
Leć, nasz orle, w górnym pędzie, światu, Polsce, sławie służ – Polska – budziciel narodów
„Polsko […] myśmy z Twego zrobili nazwiska pacierz, co płacze, i piorun, co błyska” – pisał Juliusz Słowacki o pokoleniu roku 1831. Skutkiem upadku powstania była Wielka Emigracja. Jej elementem zaś przemarsz tysięcy polskich żołnierzy przez Niemcy, a także ich pobyt w austriackim internowaniu w Siedmiogrodzie. Ówczesna Europa była Europą monarchów, nie narodów. To królowie byli suwerenami. Istniała wielonarodowa monarchia habsburska. Włochy i Niemcy rozbite były na liczne państewka z udzielnymi władcami. Przez taką Europę szli Polacy – nie grupa etniczna, nie lud bez elit, nie poddani wspólnego króla, lecz osieroceni obywatele RP – pierwszy w dziejach naród polityczny pozbawiony własnego państwa i z tym niepogodzony. Takiego zjawiska w ówczesnym świecie nie znano. Wygnańcy przystawali na noclegi po dworach (na Węgrzech) i oberżach w Niemczech. Dotarli do Włoch i na Bałkany. Przy rachitycznym czytelnictwie gazet i braku innych mediów gawędy w karczmach i zajazdach były najpotężniejszym instrumentem kształtowania opinii publicznej. To od Polaków i na ich przykładzie nie tylko uśpieni w niewoli Węgrzy, ale też rozmaite grupy etniczne, przez których ziemie przechodzili nasi wygnańcy, dowiedzieli się (Węgrzy zaś sobie przypomnieli), że są narodami. Naród zaś istnieje, jak pisał Maurycy Mochnacki – uczestnik powstania i jego pierwszy historyk – „gdy uzna się w jestestwie swoim”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski