PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Nasi i wasi agenci. Kontrowersje wokół współpracowników bezpieki

Awantura, która się rozpętała po publikacji tygodnika „Do Rzeczy” na temat Witolda Kieżuna, przypomina to, co działo się w 1992 r. po opublikowaniu „listy Macierewicza”.

Krzysztof Sitkowski
Krzysztof Sitkowski
Awantura, która się rozpętała po publikacji tygodnika „Do Rzeczy” na temat Witolda Kieżuna, przypomina to, co działo się w 1992 r. po opublikowaniu „listy Macierewicza”. Tyle tylko, że wtedy o „haniebnym postępowaniu” osób opowiadających się za lustracją krzyczeli ludzie z otoczenia Adama Michnika. Dziś – niestety – takie głosy słychać także ze strony środowisk prawicowych.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, nie ma „waszych” i „naszych” agentów. Nie można innej miary przykładać do tajnych współpracowników komunistycznej bezpieki, którzy mają inne niż my poglądy, oraz tych, których światopogląd jest nam bliski. Jedynym kryterium w ocenie postaw współpracowników bezpieki powinny być dokumenty – albo ktoś był TW, donosił i szkodził, albo była to wyłącznie rejestracja, która nie pociągnęła żadnych następstw: nie było donosów, dialogów operacyjnych z bezpieką, spotkań w lokalach kontaktowych. Dlatego osoby, które w jednym chórze bezkrytycznie bronią „naszych” agentów, powinny mieć świadomość, że szkodzą lustracji, a w konsekwencji czystości życia publicznego i tworzeniu uczciwego państwa.

Za późno

W ostatni poniedziałek Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski na łamach tygodnika „Do Rzeczy” opublikowali tekst pt. „Tajemnice agenta Tamizy” na temat przeszłości prof. Witolda Kieżuna, który w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej figuruje jako tajny współpracownik komunistycznej bezpieki o pseudonimie Tamiza. Pochodzące od niego informacje wykorzystywał zarówno Departament I MSW (wywiad), jak i kontrwywiad.

Jedynym moim zastrzeżeniem do tej publikacji jest termin – ukazała się zbyt późno, przecież informacje o agenturalnej przeszłości prof. Witolda Kieżuna były dostępne co najmniej od kilku lat. Argumenty, że opisywanie prof. Kieżuna w kontekście jego związków z bezpieką, jest uderzeniem w pamięć Powstania Warszawskiego, zupełnie mnie nie przekonują. Przecież nie zawahano się ujawniać prawdy o innym bohaterskim powstańcu – Zbigniewie Ściborze-Rylskim, który w archiwach komunistycznej bezpieki figuruje jako jej tajny współpracownik o pseudonimie Zdzisławski. Pojawiały się też artykuły opisujące zdradę żołnierzy AK, którzy przechodzili na stronę wroga, czyli władzy ludowej. Czy te artykuły zaszkodziły pamięci o Powstaniu Warszawskim? Absolutnie nie, Powstanie i jego bohaterscy żołnierze dla większości Polaków nadal są wzorem patriotyzmu i bohaterstwa. Bo pamiętamy nie tylko tych, którzy uwikłali się w relacje z komunistyczną bezpieką, ale przede wszystkim tych, którzy ginęli w katowniach NKWD i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, tych, którzy uciekli na Zachód i którzy byli w fatalny sposób traktowani przez sojuszników: nie dane im było wziąć udziału w defiladzie wolności, nie mogli liczyć na godziwą pracę – często, mimo starannego wykształcenia, żeby przeżyć, musieli pracować fizycznie.

Dokumenty nie kłamią

Ze zdumieniem czytam wyznania komentatorów (m.in. na portalu wPolityce.pl), że „są za lustracją, ale…”. No właśnie, ile razy przez ostatnie 25 lat z różnych środowisk słyszeliśmy, że „lustracja powinna być, ale…”. Pomijam oczywiście środowisko „Gazety Wyborczej” czy „Polityki”, bo dla tych ludzi lustracja od początku była „szambem”, a ci, którzy pisali o agentach, „kopiowali esbeckie akta”. Nie dziwiło więc, gdy kolejna osoba, o której opinia publiczna dowiedziała się, że była tajnym współpracownikiem komunistycznej bezpieki, biegła do „Gazety Wyborczej”, by na jej łamach wyżalić się, „jak to było naprawdę”.

Warto też przypomnieć „lustrację” w wykonaniu Moniki Olejnik, która po śmierci Jana Pawła II odpytywała w swoim programie księży z otoczenia papieża Polaka, którzy byli zarejestrowani jako tajni współpracownicy komunistycznej bezpieki. Mieli oni możliwość powiedzenia publicznie „jak było naprawdę”.

Tymczasem opowieści takich tajnych współpracowników zdecydowanie różnią się od tego, co jest zapisane w dokumentach. Zanim przeczytałam opublikowane w internecie dokumenty na temat prof. Kieżuna, zapytałam o zawartość jego teczki w IPN-ie kilka osób, które dokładnie ją przeczytały. I za każdym razem odpowiedź była ta sama – z dokumentów jednoznacznie wynika, że „Tamiza” był świadomym, cennym, tajnym współpracownikiem komunistycznej bezpieki. Tezy, że było inaczej, nie da się obronić. To przecież dzięki jego informacjom najpierw został rozpracowany, a później zwerbowany Wiesław Chrzanowski, widniejący w archiwach IPN‑u jako TW „Spółdzielca”. To właśnie „Tamiza” udzielił bezcennych dla bezpieki informacji na temat przebywających za granicą polskich naukowców. Twierdzenie, że to nie była żadna współpraca, jest zaklinaniem rzeczywistości i trwaniem w kłamstwie.

Pamięci nie ubyło

Jak już wcześniej wspomniałam, pamięci Powstania Warszawskiego w żaden sposób nie zaszkodziły publikacje na temat AK-owców, którzy po wojnie zostali zwerbowani jako tajni współpracownicy komunistycznej bezpieki. Trzeba wyraźnie oddzielić walkę w Powstaniu, gdzie ci ludzie zachowywali się niezwykle dzielnie i walczyli o wolność, oraz ten etap drugi, kiedy dali się złamać. Różne były tego przyczyny – strach, chęć zrobienia kariery, a czasem po prostu chcieli mieć spokój i wygodne życie.

Byli tacy, którzy podpisali zobowiązanie do współpracy i na tym się skończyło. Byli również i tacy, którzy nie podpisali nic, ale całkowicie przeszli na stronę sowieckiego totalitaryzmu. Tak jak Czesław Łapiński, który w czasie wojny był w wywiadzie Armii Krajowej, a w czasie Powstania Warszawskiego dowodził jedną z kompanii AK na Ochocie. Po wojnie na ochotnika wstąpił do ludowego Wojska Polskiego, został prokuratorem i występował o wyroki śmierci dla swoich dawnych kolegów z AK – m.in. rtm. Witolda Pileckiego i Tadeusza Płużańskiego.

Witold Kieżun po wojnie był aresztowany przez NKWD i przeszedł sowieckie łagry. Gdy wrócił, skończył studia i zajął się karierą naukową. Jak wszyscy AK-owcy, był objęty „opieką” komunistycznej bezpieki. Do dziś nie wiemy i nie wiadomo, czy kiedykolwiek poznamy przyczyny wieloletniego milczenia prof. Witolda Kieżuna na temat jego przeszłości w aspekcie współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Szkoda że nie powiedział o tym wcześniej. Nic by przecież nie ubyło z jego historii – uważam, że byłoby to z korzyścią dla niego. Reagując emocjonalnie i obrzucając inwektywami badaczy jego przeszłości – przegrał.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Dorota Kania