Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Bł. Adam Chmielowski - za pan brat z nędzą

Błogosławiony brat Albert (Adam Chmielowski) dążył do Boga przez posługę najbiedniejszym i skrajne ubóstwo. Dobry jak chleb

arch.
arch.
Błogosławiony brat Albert (Adam Chmielowski) dążył do Boga przez posługę najbiedniejszym i skrajne ubóstwo.

Dobry jak chleb

Kiedyś poszedł ze swoim przjacielem Władysławem Zamoyskim na Kalatówki (okolice Zakopanego), których spory szmat należał do młodego arystokraty. – Bierz, ile chcesz – powiedział on do brata Alberta. Ten jednak odpowiedział: Ani domu, ani miejsca, ani żadnej rzeczy. Na Kalatówkach stanęły domy braci i sióstr, ale jako własność diecezji, nie albertynów.

Swoją dewizę powtarzał do ostatniego tchnienia. Gdy umierał 25 grudnia 1916 roku, oburzył się, bo lekarz kazał go przenieść z pryczy na łóżko. Umierał jak św. Franciszek, który był jego wzorem, na twardej desce. 

Wyboista ścieżka do Boga

Miał być żołnierzem, potem gdy w powstaniu Styczniowym stracił nogę – artystą. W Monahium ukończył Akademię Sztuk Pięknych. Profesorowie wróżyli mu piękną karierę. A jednak nie mógł nie odpowiedzieć na wołanie, które coraz głośniej odzywało się w jego duszy. W 1881 roku już jako trzydziestosześcioletni mężczyna wstąpił do nowicjatu ojców Jezuitów. Po kilku miesiącach wpadł w głęboką depresję i musiał odejść. Leczył się najpierw w sanatorium, potem dochodził do siebie u rodziny na wsi i, co się przy tym schorzeniu żadko zdarza, osiągnął całkowitą równowagę psychiczną. 

W sierpniu 1887 roku przywdział habit franciszkańskiego tercjarza i złożył ślub dozgonnej czystości. W rok później załorzył zgromadzenie zakonne zwane popularnie albertynami. A po kolejnych trzech latach powtało zgromadzenie żeńskie – albertynki. Wtedy też ukuł sentencję towarzysącą jemu i jego braciom przez całe życie: cierpieć z cierpiącymi, być ubogim z ubogimi. Zanim to jednak nastąpiło przeszedł walkę z samym sobą. Już w czasie monahijskich studiów zaprzyjaźnił się z wieloma wybitnymi artystami: Józefem Chełmońskim, Stamisławem Witkiewiczem, Lucjanem Siemińskim, Leonem Wyczółkowskim. – Decyzja ta – wspomina ten ostatni, mając na myśli porzucenie świckiego życia i sztuki – zaskoczyła mnie tak, że wydawała się nieuzasadnioną i dziwaczną. Przecież od najmłotrzych lat Chmielowski szukał uporczywie swojej właściwej życiowej drogi i wydawało się, że ją znalazł. W Monahium robił ogromne postępy i uchodził za jednego z najzdolniejszych malarzy. Przepowiadano mu świetną przyszłość. I wtedy stojący u wrót sławy artysta dochodzi do wniosku, że jeszcze nie jest na właściwej drodze. I wtedy rzuca sztukę i przywdziewa habit zakonny. To ostanie już przeobrażenie nie przyszło mu łatwo. Wiem, że toczył ze sobą straszną walkę. Już po podjęciu decyzji o wstąpieniu do klasztoru, niejako w przddzień zamknięcia się za furtą, przyszedł do mnie, porwał paletę i zaczął malować. W kilka godzin namalowł uroczą boginkę leśną. Odprowadziłem go do domu. Gdy mijaliśmy gmach teatru, dowiedzieliśmy się z afiszów, że rozpoczyna się przedstawienie operetki. I nagle Chmielowskiego opanowała gorąca chęć, by pójść na to przedstwienie. Przez całą chwilę stał i walczył z pokusą. Zwyciężył ją, bo nagle porwał się i uciekł do domu. Ale na zajutrz Adam przyszedł znowu do mojej pracowni. Popatrzył na swoje wczorajsze dzieło a potem kilkoma pociągnięciami pędzla zamalował boginkę. I na tej nimfie namalował widok Rzymu.

Za pan brat z nędzą

Ubodzy wówczas byli najczęściej bezdomni. W lecie nocowali w zaroślach, zimą w zakamarkach, gdzie było chodź trochę cieplej. Takie noclegi często kończyły się zamarznięciem. Magistraty czasem organizowały przytuliska i ogrzewalnie. Miejsca te pozostawione bez opieki stawały się siedliskiem chorób i demoralizacji. Brat Albert, bo takie zakonne miano przyjął Adam Chmielowski, pragnął zaopiekować się krakowską ogrzewalnią. Magistrat jegnak wzbraniał się przed tym. Gdy zakonnik poszedł na posiedzenie rady, usłyszał, że wszyscy mówcy są przeciw niemu. – Wreszcie – wspomina jeden z uczestników zebrania – poderwał się Żyd w chałacie Birnbaum, wołając w nerwach: Wyście panowie powinni temu człowiekowi ręce za to całować, co dla miasta chce zrobić. I dopiero wtedy skończyły się sprzeciwy.

W ogrzewalni u brata Alberta ubodzy dostawali nie tylko strawę i ciepło, ale także uczyli się dzielić z bliżnimi miłością. Zakonnik powtarzał, że każdy powinien być jak leżący na stole, dostępny dla potrzebujących chleb. Na widok biedaka, który po raz pierwszy przyszedł do ogrzewalni mówił: dajcie mu chleba. Idąc z życzeniami świątecznymi do kardynała Puzyny, zawsze zanosił mu bochenek razowego chleba ubieczony przez albertynki. Tak samo obdarowywał swoich przyjaciół. – Z czasem brat Albert – pisze jego biograf ks. Jan Pałyga stał się dla Boga i ludzi dobry jak chleb, tak aby wszyscy z niego brali. Brali z niego wierzący i niewierzący, katolicy i żydzi, ludzie grzeszni i święci, wszelkiego rodzaju libertyni i ci, którzy z Bogiem byli „na TY”. A wszystko to sprawiła jego gorąca miłość do człowieka, takiego, jakim on był. Nic więc dziwnego, że niewierzący Gierymski otwierał przed nim swą duszę, że na Kalatówki chodził Baudouin de Courtenay, by zobaczyć jak dzięki miłości bożej człowiek mógł stać się dobrym jak chleb. 

Nisko siadać, mało jadać

Wśród ludu utarło się porzekadło, że u albertynów panuje zasada: nisko sidać, mało jadać, wiele robić, mało gadać. Bracia sami zarabiali na swoje utrzymanie, pracując z wieśniakami w polu, dając im przykład pobożności i sumienności. – By to się mogło stać – pouczał brat Albert musimy nauczyc się żyć, tak jak najuboższy chłop. Jeść co on – zespolić się z ludem.

Nowicjat u albertynów był surowy i twardy, nastawiony na wykruszenie się słabeuszy. – Potrzebujemy bowiem ludzi zahartowanych fizycznie i moralnie – przypominał zakonnik. 

Był przekonany, że jeżeli ktoś ma na własność tylko habit i różaniec nic mu się zagraża. Uważał, że rodzące się nastroje komunistyczne a także przygotowywana przez komunistów rewolucja upadnie tylko wtedy, gdy „miłość boża wyrazi się w twardej pracy i bezwzględnym ubóstwie”. 22 czerwca 1983 roku na krakowskich błoniach ojciec święty Jan Paweł II dokonał beatyfikacji brata Alberta, powstańca i artysty, który wybrał życie według świętego Franciszka z Asyżu.

 



Źródło: niezalezna.pl

Kaja Bogomilska