Sondaże pokazują wciąż stabilną pozycję obozu III RP - pisze Joanna Lichocka w najnowszym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska”. Przy niskiej frekwencji, gdy do wyborów pójdzie rozbudowana przez lata rządów PO armia urzędnicza wraz z rodzinami oraz umoszczoną na wszystkich szczeblach władzy klientelą władzy, w dużym stopniu utrzymywaną przez fundusze europejskie, Platformie może się udać znów uzyskać przewagę nad opozycją.
Trzeba to powtarzać ciągle –
frekwencja jest w tych wyborach niezwykle istotna, bo jeśli nie uda się zmobilizować elektoratu prawicowego, przekonać go do politycznej wagi tego głosowania, Tusk może wyjść z tych wyborów umocniony. I bez względu na problemy z wewnętrzną opozycją, z wątpiącymi w niego nawet coraz częściej funkcjonariuszami systemu III RP, może zapewnić sobie rządy na przyszłe lata.
Nie do zastąpienia
Dla Donalda Tuska i PO to niesłychanie ważne – nawet o włos nie oddać zwycięstwa Jarosławowi Kaczyńskiemu. W tym wypadku chyba nawet bardziej niż liczba foteli w Parlamencie Europejskim liczy się efekt psychologiczny, bo rozchybotany i coraz bardziej skłócony obóz władzy ma dostać wyraźny sygnał – tylko Tusk jest gwarantem trwania u władzy, a każdy pomysł na zastąpienie go kim innym będzie prowadził do klęski. Teza o niezastępowalności Tuska jest suflowana na różne sposoby – ostatnio celebryci TVN mówią z okładki „Wprost”, że
„chrzanią takie państwo”, a jedynym ratunkiem jest premier i apelują:
„Donaldzie, weź się do roboty, jeszcze nie jest za późno”. W tej grze chodzi zresztą nie tylko o wahających się zwykłych wyborców PO, ale też o istotne grupy interesów – oligarchów, biznes, służby i szerzej mówiąc, establishment III RP.
Całe to towarzystwo musi odzyskać mocno już zachwianą wiarę w Tuska. Cała para zatem jest puszczona w maszynerię, która ma zrelatywizować zarzuty wobec władzy, także te korupcyjne i te związane z finansowaniem przez niemiecką CDU partii Tuska w latach dziewięćdziesiątych oraz rutynowo już przykrywać jak najszczelniej wszelkie niewygodne dla władzy informacje.
Od PKW po TVP
Strategia ochrony PO toczy się na różnych poziomach –
ostentacyjnie różne opinie Państwowej Komisji Wyborczej wobec spotów PiS i PO w bardzo podobnych kwestiach są tylko jednym tego przykładem. Przypomnijmy, że w przypadku klipu PiS zapraszającego na Krakowskie Przedmieście była to opinia niekorzystna dla partii Jarosława Kaczyńskiego i oceniająca, że to materiał wyborczy. W przypadku wyprodukowanego za niebotyczne pieniądze a będącego ewidentnie materiałem propagandowym władzy klipu emitowanego na dziesiątą rocznicę obecności Polski w UE, tego, od którego minister Bieńkowska ma dreszcze, PKW jest ślepa i głucha – materiału wyborczego w tym nie widzi.
Podobnie ślepota ogarnia różne instytucje, gdy idzie o spotkania wyborcze polityków PO organizowane w szkołach i budynkach administracji publicznej, gdzie według prawa agitacji wyborczej prowadzić nie wolno. Do tej pory PO nie rozliczyła się z wykorzystywania na cele produkcji klipu wyborczego budynków rządowych – mimo monitów „Gazety Polskiej Codziennie” rządzący nie kwapią się z wyjaśnieniami w tej sprawie i choćby przedstawieniem faktury za wynajem gabinetu.
To, że w systemie III RP są równi i równiejsi, widać oczywiście świetnie w dostępie do mediów. O propagandowym wymiarze TVN nie warto już nawet pisać, ciekawe za to, bo dobitnie pokazujące mechanizm, są dane dotyczące mediów publicznych i minut, jakie udostępnia się politykom poszczególnych partii. Oczywiście króluje PO, i to w zupełnie ordynarnej skali.
Uderzające jest to, że nikt nie dba nawet o pozory równowagi w mediach, które według prawa mają taką równowagę w prezentowaniu różnych opcji zachowywać. Różnice są tak wielkie, że trudno – nawet przy dobrej woli – nie patrzeć na TVP inaczej jak na tubę partii rządzącej. W zestawieniu minut w obu głównych programach telewizji publicznej w marcu w Programie Pierwszym politycy Platformy mogli mówić przez trzy godziny, PiS trzy razy mniej. Jeszcze dobitniej widać to w TVP2 – PO miała dwie godziny czterdzieści minut, PiS…. siedem minut. W TVP Info, czyli kanale informacyjnym, proporcje są podobne – politycy PO w marcu mówili w niej 33 godziny, politycy PiS byli na antenie przez 9 i pół godziny – tylko ciut więcej niż politycy Solidarnej Polski.
Nadzieja establishmentu
To ostatnie
lansowanie marginalnych partii, które ponoć „stają się poważnymi graczami” czy „czarnymi końmi” wyborów, jest także taktyką wyborczą PO. Kiedy włączy się którykolwiek program funkcjonariuszy medialnych, spotka się Janusza Korwin-Mikkego, Marka Migalskiego czy Jacka Kurskiego lub w ostateczności Jarosława Gowina. Niestety, dziś w tych wysiłkach biorą udział także niektóre prawicowe tytuły – wywiady z Korwin-Mikkem publikuje tego samego dnia „Newsweek” i „Do Rzeczy”, a portal wPolityce.pl każdego dnia przynosi jakieś informacje związane z jego działalnością.
Istotę tych zabiegów, z charakterystyczną dla siebie lotnością, zdradził Tomasz Lis:
„Korwin może zadziałać raczej jako wentyl bezpieczeństwa dla niezadowolonych z politycznych porządków niż jako zapalnik grożący politycznej konstrukcji”. I już zupełnie wprost dodaje, że jeśli politykom popsuje humory wynik Korwina,
„to niech pomyślą, o ile skuteczniej może to zrobić za jakiś czas ktoś, kogo ambicją będzie coś więcej niż robienie jaj”. Pluszak premiera opisał cel –
postkomuna z całych sił będzie lansowała każdego, kto może uniemożliwić przejęcie władzy przez PiS, czyli partię, która faktycznie może zagrażać jej interesom. Do dnia wyborów królować zatem będą w mediach Gowin z Kowalem, Ziobro z Kurskim i Korwin z Zawiszą – to niewątpliwie ich czas. Są dziś nadzieją establishmentu.
Znaleźć klucz
Oczywiście zagadką jest, na ile elektorat antysystemowy da się na te pułapki nabrać i na ile uda się powtórzyć rozbijanie głosów opozycji na listy ugrupowań niegroźnych dla
status quo III RP i obozu władzy. Polacy, zwłaszcza młodzi, nabierali się w przeszłości już tyle razy na UPR, Partię Przyjaciół Piwa czy Ruch Palikota, że wcale nie muszą być i tym razem na te zabiegi odporni.
Hasło Prawa i Sprawiedliwości „Służyć Polsce, słuchać Polaków”, choć dobre i pewnie dlatego zupełnie pomijane przez prorządowe media, może nie wystarczyć. Zostały dwa tygodnie i kilka dni, by znaleźć drogę do tych, przede wszystkim młodych wyborców, którzy nie wierzą, że to PiS może być dynamiczną partią zmiany.
Źródło: Gazeta Polska
Joanna Lichocka