Obserwując (z konieczności) telewizję, nieraz zwracałem uwagę, że uczestnicy politycznych dialogów, pozornie mówiący to samo, niekoniecznie myślą o tym samym. Dotyczyć to może zarówno kryzysu ukraińskiego, jak i spojrzenia na Unię Europejską. Nikt poza pajacami w rodzaju Korwin-Mikkego nie kwestionuje dziś potrzeby istnienia Unii Europejskiej, spór trwa o jej cele i funkcjonowanie.
Dla jednych zachowanie całej wspólnoty w okresie próby jest argumentem za dalszym zacieśnianiem integracji, dla innych argumentem na rzecz tworzenia wewnątrz tej struktury grup nacisku, zespołów państw o wspólnych interesach i zagrożeniach.
Dla mnie nie ma wątpliwości, że
Europa Ojczyzn, mająca ułatwić życie ludziom w dziedzinie podróżowania, wymiany handlowej czy współpracy wojskowej, nie powinna mieć nic wspólnego z biurokratyczną strukturą, pragnącą narzucić swoim poddanym wszystko – od definicji małżeństwa po kształt banana czy ogórka.
Nawiasem mówiąc, ci, co pragną Stanów Zjednoczonych Europy, często zapominają, jak pluralistycznym organizmem jest państwo północnoamerykańskie.
Małżeństwa homoseksualistów, aborcja, kara śmierci – w każdej z tych kwestii społeczeństwo każdego stanu decyduje samodzielnie. Podobnie dzieje się w Konfederacji Szwajcarskiej, gdzie nawet błahe sprawy rozstrzygają lokalne referenda, których decyzje są dla władzy wiążące.
Europa od wieków, nawet kiedy łączyła ją wspólnota Kościoła i język łaciński,
pozostawała pluralistyczna. Ze sporów, konfliktów, konkurencji i rywalizacji rodziły się najlepsze pomysły, które pozwoliły cywilizacji Zachodu narzucić swoje standardy światu. W dodatku, kiedy podmiotami polityki są suwerenne państwa i w kluczowych sprawach decyduje jednomyślność, nie istnieje niebezpieczeństwo podporządkowania interesów jakichś narodów centrali. Dziś naród może bronić się przed pewnymi rozwiązaniami, narzucającymi mu dławiącą pętlę. Ale jak będzie jutro?
Syci zawsze poświęcają głodnych.
Paradoksem historii dziejącej się na naszych oczach jest to, że Ukraińcy są gotowi umierać za Zjednoczoną Europę, natomiast nie jestem pewien, czy „stara Europa” gotowa byłaby skaleczyć sobie mały paluszek nawet w obronie samej siebie. To nie dziś wymyślono powiedzonko ilustrujące stan umysłów Europejczyków.
„Lepiej być czerwonym niż martwym! – zawołał rak, wskakując do garnka z wrzątkiem”.
PS. Przy okazji serdecznie zapraszam warszawskich czytelników na promocję mojej najnowszej książki „7.27 – do Smoleńska” do klubu Ronina 14 kwietnia o g. 20, Dom Dziennikarzy, ul. Foksal 3/5. Udział zapowiedzieli Tomasz Łysiak, Bohdan Urbankowski i Paweł Lisicki.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski