Rumuńska administracja skarbowa ANAF ustaliła, że za kampanią tik-tokową Georgescu wcale nie stali Rosjanie, tylko Partia Narodowo-Liberalna, będąca członkiem Europejskiej Partii Ludowej (EPP), której kandydat też startował w wyborach (dostał nieco ponad 8% głosów) - podaje portal Snoop.ro. Ugrupowaniem członkowskim Europejskiej Partii Ludowej jest zaś... Platforma Obywatelska.
W Rumunii nie cichną echa decyzji Sądu Konstytucyjnego o unieważnieniu wyborów prezydenckich, która zapadła - ku zaskoczeniu wszystkich, łącznie z dużą częścią klasy politycznej - na dwa dni przed drugą turą i w chwili, gdy trwało już głosowanie Rumunów poza krajem (w wyborach prezydenckich diaspora ma na głosowanie trzy dni). Nie był to jednak pierwszy szok w ciągu ostatnich tygodni.
24 listopada pierwszą turę wyborów prezydenckich niespodziewanie wygrał skrajnie nacjonalistyczny i szerzej mało znany kandydat niezależny Calin Georgescu, a z wyścigu prezydenckiego całkowicie wypadł jego faworyt, premier i szef socjaldemokracji (PSD) Marcel Ciolacu. Do drugiej tury zakwalifikowała się bowiem kandydatka centroprawicy Elena Lasconi.
Dwa dni później Rumunów znowu czekał szok – Sąd Konstytucyjny zarządził ponowne przeliczenie głosów w pierwszej turze, co wywołało sceptycyzm ekspertów, ponieważ skarga, będąca podstawą tej decyzji, wywoływała wątpliwości formalno-prawne.
Tego samego dnia Naczelna Rada Obrony Narodowej (CSAT) po specjalnej naradzie oznajmiła, że jeden z kandydatów (Georgescu) miał korzystać z nieuczciwych przewag podczas kampanii na TikToku, a infrastruktura wyborcza stała się obiektem ataków cybernetycznych.
Kolejne wstrząsy przyszły w następnym tygodniu po przeprowadzonych w międzyczasie, 1 grudnia, wyborach parlamentarnych. Sąd Konstytucyjny ostatecznie uznał wyniki pierwszej tury, nie zmieniając ich, ale za to dwa dni później prezydent odtajnił dokumenty służb z posiedzenia CSAT, które rzuciły poważne podejrzenia w sprawie możliwych nadużyć w trakcie kampanii Georgescu, ukrywania danych o jej finansowaniu oraz możliwego wsparcia ze strony "aktora państwowego", w domyśle - Rosji. Po kolejnych dwóch dniach zapadła decyzja o unieważnieniu wyborów, która wywróciła rumuńską politykę do góry nogami.
Operacja pod hasłem "Rosjanie wpłynęli na wybory, więc je unieważniamy" sama jednak nosiła znamiona gigantycznej dezinformacji. "Financial Times" donosił np., że w Rumunii zatrzymano grupę najemników "przypominających wagnerowców". Jak wynikało z relacji liberalnych mediów - grupa miała składać się ze zwolenników Georgescu. Podejrzane 20 osób zostało początkowo oskarżone o planowanie wszczęcia zamieszek w kraju. Po kilku dniach medialnej farsy sąd - z braku jakichkolwiek dowodów - nakazał ich zwolnić.
Teraz pojawiły się nowe wstrząsające informacje.
Jak donoszą dziennikarze portalu Snoop.ro, rumuńska administracja skarbowa ANAF ustaliła, że za kampanią tik-tokową Georgescu wcale nie stali Rosjanie, tylko... Partia Narodowo-Liberalna, będąca członkiem EPP, której kandydat też startował w wyborach (dostał nieco ponad 8% głosów). Ugrupowaniem członkowskim Europejskiej Partii Ludowej jest... Platforma Obywatelska.
Jak pisze Snoop.ro:
A zatem wiele wskazuje na to, że partia probrukselskiego i proniemieckiego establishmentu opłaciła kampanię, która jako operacja "pod fałszywą flagą" miała wspierać prorosyjskiego kandydata, a następnie fakt ten wykorzystano do unieważnienia wyborów.
Czy taki scenariusz może zostać przeprowadzony również w Polsce? To chyba pytanie retoryczne.