Didier Reynders nie był anonimowy w personalnej układance w Komisji Europejskiej. Jako unijny komisarz ds. sprawiedliwości i prawa ręka Ursuli von der Leyen należał do 10 najbardziej rozgrywających politycznie osób wewnątrz Unii Europejskiej. Ostry radykał w zakresie praworządności potknął się jak na skórce od banana na tym, za co karcił Polskę – właśnie na stosunku do prawa i wartości. Dziś jest podejrzany o pranie brudnych pieniędzy i korzystanie z układów, które pozwoliły mu nielegalnie zarobić miliony euro.
Jeśli stworzylibyśmy grono największych przeciwników reformy sądownictwa w wykonaniu PiS, to Didier Reynders byłby zapewne na jednym z pierwszych trzech miejsc. Polskiej prawicy bardziej nienawidzą może jeszcze wieloletni europoseł z Belgii Guy Verhofstadt, niegdyś wspierający Ryszarda Petru i Nowoczesną, i Vera Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej z Czech, która nie kryła, że blokuje miliony z KPO dla Polski w ramach tzw. mechanizmu praworządności. Reynders również należał do grona „jastrzębi” w sprawie blokady należnych Warszawie środków. Należnych miliardów złotych bez łaski, bo w pandemii każdy kraj członkowski w UE ucierpiał, a odbudowa gospodarek i środki na inwestycje należały się obywatelom zamkniętym w lockdownie i tracącym płynność finansową – oprócz zdrowia – bez względu na ocenę praworządności, a przede wszystkim tego, kto rządzi w Polsce czy na Węgrzech.
– Sytuacja praworządności w Polsce daje poważne powody do niepokoju. Komisja jest zdeterminowana, by wykorzystać wszystkie narzędzia w jej dyspozycji, by zareagować na te obawy. Kontynuujemy naszą analizę. Będziemy działać stanowczo – zapowiadał Didier Reynders w 2021 r., gdy wypłynęły pomysły blokowania funduszy unijnych dla krajów z konserwatywnymi rządami.
– Trybunał Konstytucyjny podjął szereg decyzji, które wydają się neutralizować wpływ orzeczeń prejudycjalnych Trybunału Sprawiedliwości UE. Dotyczą one głównie możliwości odwoływania sędziów ze względu na rodzaj ich nominacji. Komisja uważa też, że Polska narusza prawo Unii, pozwalając Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego na podejmowanie decyzji, które mają bezpośredni wpływ na sędziów, takich jak uchylanie immunitetu, a także w przypadkach prawa pracy i ubezpieczeń społecznych – zarzucał reformie sądownictwa Belg.
Ale nie tylko sytuacja w wymiarze sprawiedliwości i Trybunale Konstytucyjnym zajmowała unijnego komisarza ds. sprawiedliwości. Reynders protestował przeciwko powołaniu komisji ds. rosyjskich wpływów w Polsce w latach 2007–2023. – Sytuacja z praworządnością w Polsce nadal jest dramatyczna. Chcę rozpocząć od niedawno przyjętej ustawy powołującej komisję ds. badania wpływów rosyjskich w Polsce w latach 2007
–2022. Jest to decyzja, którą Komisja przyjęła z wielkim zaniepokojeniem, ponieważ ta ustawa tworzy specjalną komisję dochodzeniową, która będzie badała, czy w latach 2007–2022 doszło do naruszenia bezpieczeństwa wewnętrznego w Polsce – mówił.
Jako unijny komisarz domagał się zawieszenia prac gremium pod kierunkiem prof. Sławomira Cenckiewicza. Hipokryzja urzędnika z Brukseli biła po oczach, gdy Donald Tusk powołał swoją komisję, tyle że już zupełnie polityczną. Jej członków wybrali nie posłowie większości sejmowej, a wprost ministrowie, a na jej czele stanął były żołnierz WSI Jarosław Stróżyk, traktujący walkę z PiS w ramach wendety za likwidację postkomunistycznej służby. Reynders aż do końca swojego urzędowania w Komisji Europejskiej nawet nie zająknął się na ten temat. Wiadomo: nowa komisja ds. rosyjskich wpływów ma uderzyć w tych, co trzeba, i skompromitować jakiekolwiek badanie tej skomplikowanej i ważnej dla bezpieczeństwa państwa materii. Przed wyborami w Polsce w 2023 r. wyrażał obawy, że polska władza posunie się do fałszerstw wyborczych.
Dziś już wiadomo, że rzekomy upadek praworządności na skutek zmian w funkcjonowaniu KRS po 2017 r. i powołaniu Izby Dyscyplinarnej był tylko pretekstem do zmiany władzy na liberalną, należącą do głównego nurtu Europejskiej Partii Ludowej. Reynders nie krył satysfakcji po ubiegłorocznych wyborach – należał do tego nurtu bezczelnych polityków, którzy udawali, że Polska wróciła na „tory praworządności”, choć nic się w kraju poza rządzącymi nie zmieniło. Żadna ustawa zmieniająca sądownictwo czy Trybunał Konstytucyjny nie weszła w życie – nawet nie została w szczegółach dopracowana przez resort sprawiedliwości.
Reynders jeszcze w listopadzie ubiegłego roku odbył rozmowę z Adamem Bodnarem o planach rządu Donalda Tuska w zakresie sądów, a potem w styczniu 2024 r. przyjechał do Warszawy na rekonesans. Spotkał się z Bodnarem, chwaląc postępy w Polsce.
– Cieszę się, że udało nam się wspólnie dokonać postępu zmierzającego do przywrócenia praworządności w Polsce. Moim zdaniem Polska już niedługo w pełni będzie uczestniczyła w pracach prokuratury europejskiej i jestem również przekonany, że będziemy w stanie przywrócić wszystkie standardy praworządności w Polsce. Dziękuję za te prace, za te starania, które z całą pewnością będą kontynuowane podczas polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej – chwalił rząd Donalda Tuska, jakby było za co. Adam Bodnar nie pozostał dłużny swojemu politycznemu sprzymierzeńcowi. „Minister sprawiedliwości podziękował komisarzowi Didierowi Reyndersowi za wsparcie dla procesu przywracania praworządności w Polsce. Wysoko ocenił też współpracę z Komisją Europejską przy przygotowywaniu tegorocznego raportu o praworządności. Dokument odnotowuje postępy Polski we wdrażaniu zaleceń KE. Wskazuje również obszary, które nadal wymagają poprawy” – głosił komunikat Ministerstwa Sprawiedliwości.
Zupełnie infantylny był pomysł ministra Bodnara – oto minister wręczył przy okazji wizyty belgijskiego gościa… zdjęcie współczesnej Warszawy. Była to odpowiedź na inicjatywę Zbigniewa Ziobry, który podczas jednej z rozmów za rządów PiS z Reyndersem podarował mu fotografię zniszczonej stolicy w wyniku II wojny światowej.
Tyle z „troski” o demokrację i stan praworządności w Polsce i Unii Europejskiej, uścisków i uśmiechniętych min z Bodnarem. Teraz garść prawdy wyłaniającej się z kulis, a nie fałszu w blasku reflektorów.
Didier Reynders jest podejrzany przez belgijskie służby o pranie brudnych pieniędzy. Śledczy czekali tylko na ostatnią sobotę, gdy wygasł immunitet politykowi w związku z końcem kadencji starej Komisji Europejskiej. Jak ujawniło „Le Soir”, chodziło o nabywanie kuponów loterii o wartości od 1 do 100 euro, które Belg przelewał na konto National Lottery. To organizacja, którą nadzorował jako minister finansów w swoim kraju w latach 2007–2011. Z tego fikcyjnego konta loteryjnego i przy pomocy środków w gotówce unijny komisarz grał w loteriach, przelewając wygrane środki, w pełni wyprane, na swoje prywatne konto. Taki był praworządny. Jak przypominają belgijskie media, Reynders miał kłopoty już w 2019 r., gdy prokuratura w jego kraju prowadziła dochodzenie wokół korupcji i prania pieniędzy. Śledztwo szybko umorzono.
Niedawny unijny komisarz ds. sprawiedliwości był gorącym orędownikiem wejścia Arabii Saudyjskiej do Komisji Praw Kobiet Organizacji Narodów Zjednoczonych. I kiedy belgijski rząd w 2017 r. decydował, jak zagłosować w tej kwestii, Reynders oszukał media i krajową opozycję. Saudowie weszli do tzw. genderowej komisji ONZ, mającej dbać o interesy płci pięknej, choć prawo w Arabii jest niezwykle brutalne – i to na skalę światową – wobec kobiet. Ówczesny premier Charles Michel przeprosił za decyzję swojego gabinetu.
Nie jest to również pierwszy przypadek polityka, który pouczał Polskę w zakresie respektowania praworządności, a sam był z nią – lekko mówiąc – na bakier. Oskarżoną w głośnej europejskiej aferze była Eva Kaili, Greczynka namierzona Pegasusem, na której ciążą zarzuty korupcyjne – jako wiceprzewodnicząca europarlamentu miała brać udział w zorganizowanej grupie przestępczej i przyjmować łapówki w zamian za działania na rzecz Kataru i Maroka w Parlamencie Europejskim. W jej domu znaleziono 150 tys. euro, których pochodzenia nie potrafiła wytłumaczyć śledczym. Kaili zasiadała w europarlamentarnej komisji ds. stosowania Pegasusa w Polsce. Głosowała za rezolucjami uderzającymi w Warszawę – w tym zastosowaniem procedury z art. 7. Greczynka domagała się „przeprowadzenia szczegółowej oceny składu Trybunału Konstytucyjnego, którego niezgodność z prawem stanowi podstawę do zakwestionowania jego orzeczeń, a tym samym jego zdolności do przestrzegania Konstytucji RP”.
Politycy w Brukseli powinni wymagać przestrzegania standardów etycznych i moralnych od siebie. W innym wypadku nie tylko wychodzą na hipokrytów, ale też każą się zastanowić nad sensem stosowania do reguł wdrażanych przez podejrzanych i oskarżonych o groźne przestępstwa. Są po prostu żenującymi hipokrytami, na widok których człowiek dostaje mdłości. I, jak pokazuje historia Reyndersa, przez lata bezkarnymi.