Za miesiąc w USA odbędą się wybory prezydenckie. Wyścig między Donaldem Trumpem i Kamalą Harris pozostaje statystycznym remisem, a szanse obydwu kandydatów na zwycięstwo są oceniane na bliskie 50-50. Wyborcy już teraz mogą oddawać głosy pocztą bądź osobiście w niektórych stanach.
Sobota wyznacza ostatni miesiąc trwającej niemal od roku kampanii wyborczej w USA, lecz mimo wielu zwrotów akcji i niespodzianek, przewidzenie zwycięzcy wyborów jest mniej więcej tak trudne, jak przewidzenie wyniku rzutu monetą.
Potwierdzają to niemal wszystkie modele statystyczne głównych ośrodków zajmujących się wyborczymi prognozami: model popularnego portalu FiveThirtyEight daje 55 proc. szans na zwycięstwo kandydatce Demokratów Kamali Harris. Model tygodnika "The Economist" szacuje szanse obydwojga kandydatów na "około 1/2".
Według średnich z ogólnokrajowych sondaży wiceprezydent Harris ma nad Trumpem przewagę w wysokości 2-3 punktów procentowych. Ale ze względu na sposób wyboru prezydenta USA - zwycięzca w każdym (z dwoma niewielkimi wyjątkami) ze stanów otrzymuje całą pulę głosów elektorskich w liczącym 538 głosów Kolegium Elektorów - w praktyce o zwycięstwie zadecyduje to, jak głosy rozłożą się w siedmiu stanach, w których wynik nie wydaje się z góry przesądzony. W każdym z tych stanów różnice między kandydatami są minimalne i mieszczą się w granicach błędu statystycznego.
Według średniej z sondaży stanowych obliczonej przez "New York Timesa", Kamala Harris wygrywa z Trumpem w czterech z nich (Pensylwania, Michigan, Wisconsin, Nevada) różnicą nie większą niż 2 p.p., a w trzech pozostałych (Arizona, Georgia, Karolina Północna) z taką samą różnicą prowadzi Trump. Taki układ dałby Harris zwycięstwo, jednak gdyby przegrała ona w Pensylwanii - gdzie prowadzi mniej niż 1 p.p. - wygrałby Trump.
"To są najbardziej wyrównane wybory, jakie dotąd widziałem. Być może nigdy jeszcze nie było takiej sytuacji"
Podobnie jak w poprzednich latach, to jak trafne okażą się prognozy w dużej mierze zależy od tego, jak wiernie sytuację oddają badania opinii publicznej. W 2016 r. wyraźnym faworytem według sondaży była Hillary Clinton, lecz badania nie doszacowały elektoratu Republikanów. Cztery lata później sondażowa przewaga Joe Bidena była jeszcze większa, lecz jeszcze większy był błąd największych sondażowni na poziomie stanowym i ostatecznie o wyniku wyborów rozstrzygnęło mniej niż 80 tys. głosów w trzech stanach. W wyborach do Kongresu i władz stanowych w 2022 r. - a także w wyborach uzupełniających i referendach, które miały miejsce po decyzji Sądu Najwyższego o zniesieniu ogólnokrajowego prawa do aborcji - niemal za każdym razem niedoszacowani byli kandydaci Demokratów.
Wskazówek co do zwycięzcy nadchodzących wyborów można szukać też poza sondażami. Znany z prognoz politolog Allan Lichtman, który opiera się na własnym systemie bazującym na 13 czynnikach (w tym m.in. sytuacji gospodarczej, wyników poprzednich wyborów, sukcesy/porażki w polityce zagranicznej), przewiduje, że zwycięży Harris.
Mimo że do dnia wyborów jeszcze miesiąc, to w szeregu stanów głosowanie - korespondencyjne lub osobiste - już się zaczęło, zaś w większości reszty kraju zacznie się w pierwszych tygodniach października. Ze wstępnych publicznie dostępnych danych wynika, że z tej możliwości skorzysta w tym roku mniej wyborców, niż w pandemicznym roku 2020. Według danych zgromadzonych przez "New York Timesa", do tej pory wniosek o kartę do głosowania korespondencyjnego złożyło 48 mln Amerykanów, czyli niemal 1/4 wyborców (w 2020 r. z tego prawa skorzystało ponad 40 proc.).
25-tysięczne Hamtramck w stanie Michigan, przez niemal stulecie rządzone przez burmistrzów polskiego pochodzenia, a obecnie jedyne miasto mające muzułmańskiego burmistrza, jest w centrum wyborczej zawieruchy: walki Republikanów o głosy muzułmańskich, a Demokratów o polskich wyborców. Obie społeczności mogą przesądzić o wyniku wyborów zarówno w Michigan, jak i w USA.
Ostatnio wśród tematów rozmów co raz częściej pojawia się polityka - zarówno ta mała, lokalna, jak i ta większa, ogólnokrajowa. Oba te światy połączyły się pod koniec września, kiedy pochodzący z Jemenu burmistrz miasta Amer Ghalib, jedyny muzułmański burmistrz miasta w Ameryce i określający się jako "konserwatywny Demokrata", publicznie poparł Donalda Trumpa.
Polityk ogłosił na Facebooku, że Trump jest "człowiekiem zasad", i że doprowadzi do pokoju na Bliskim Wschodzie. Deklaracja Ghaliba odbiła się echem nie tylko w lokalnej społeczności. O jego decyzji pisały wszystkie największe amerykańskie media, sam Trump zaprosił go - oraz pięciu muzułmańskich członków rady miasta - jako gościa honorowego na wiec w pobliskim Warren, nazywając go "najlepszym burmistrzem w Ameryce".