W tej chwili to w ogóle nie jest odpowiedni moment na pracę psychologiczną. Ludzie ewakuowani z zalanych terenów, doświadczeni klęską żywiołową, są nierzadko w stanie bardzo głębokiego kryzysu i u większości z nich nie występuje jeszcze potrzeba rozmawiania o tym - powiedział portalowi niezalezna.pl psycholog Tomasz Kozłowski, specjalizujący się w pracy z osobami w sytuacjach kryzysowych.
Powódź przyniosła ze sobą nie tylko ogromne zniszczenia i szkody materialne. Kiedy opadnie woda, a zagrożenie przeminie, do głosu dojdą emocje ludzi, którzy podczas powodzi stracili dobytek życia, a niekiedy bliskich. O tym, jak pomóc osobom w kryzysie i jak z nimi rozmawiać portalowi niezalezna.pl opowiedział psycholog Tomasz Kozłowski*.
Podczas powodzi w 1997 roku pomagał Pan powodzianom. Dziś też Pan im pomaga?
Na dzień dzisiejszy jeszcze nie pomagam powodzianom. Domyślam się jednak, że będę z nimi wkrótce pracował. Pracowałem z ofiarami rozlicznych większych katastrof, jakie w ostatnich kilkunastu latach miały miejsce w Polsce: z osobami straumatyzowanymi powodzią czy z poszkodowanymi w wyniku katastrofy kolejowej pod Szczekocinami. Ludzie zgłaszają się do mnie w poszukiwaniu pomocy zawsze po wydarzeniu.
W tej chwili to w ogóle nie jest odpowiedni moment na pracę psychologiczną. Ludzie ewakuowani z zalanych terenów, doświadczeni klęską żywiołową, są nierzadko w stanie bardzo głębokiego kryzysu i u większości z nich nie występuje jeszcze potrzeba rozmawiania o tym.
Zdarza się, że media podają, że psychologowie jadą na miejsce zdarzenia i już działają. Trzeba natomiast odnotować, że to nie jest jeszcze działanie, w wyniku którego dochodzi do spotkań i głębokich rozmów z poszkodowanymi. To jeszcze nie jest ten czas.
Doświadczona trudnymi przejściami osoba dopiero w parę dni po zdarzeniu będzie próbowała zrozumieć dynamikę tego, co się wydarzyło. Mówię jeszcze o samych technicznych aspektach zdarzenia: dlaczego do tego doszło? Jak to się stało, że woda zalała fundamenty i mój dom się zawalił albo został zmieciony z powierzchni ziemi? Dopiero potem, po jakimś tygodniu, ludzie zaczynają odczuwać potrzebę porozmawiania na temat swoich emocji. Zaznaczam jednak, że o odliczaniu dni potrzebnych na wyciszanie szoku możemy mówić dopiero od momentu, kiedy traumatyczne wydarzenie zaczyna się zatrzymać, czyli w pewnym sensie wygaśnie. Czyli dopiero wtedy, gdy zagrożenie minie i zaczyna się sprzątanie po kataklizmie.
Sytuacja traumatyczna to z definicji takie zdarzenie, które wiąże się z bezpośrednim zagrożeniem życia lub fizycznej integralności osoby poszkodowanej lub obserwującej wszystko, a zasoby wewnętrzne, które posiada człowiek, by poradzić sobie z tą sytuacją, są po prostu przekroczone. Obecnie właśnie z taką sytuacją mamy z nią do czynienia. W tej chwili ludzie wciąż są poddani zagrożeniu – np. czekając na kolejną falę powodzi. Teraz wystarczy zresztą, że znowu zacznie padać deszcz – i to już budzić może w człowieku dramatyczną trwogę.
Jak rozmawiać z powodzianami, którzy w obliczu żywiołu stracili nierzadko dorobek całego życia, a i niekiedy bliskich?
To zależy, z kim rozmawiamy. Wszystko zależy od tego, w jakim wieku jest osoba, z którą mamy rozmawiać, czym na co dzień się zajmuje, jakie ma wykształcenie, w jaki sposób dotknęła jej powódź… Nie ma jednaj dobrej odpowiedzi.
Czego zatem – pomimo najlepszych intencji i chęci - zdecydowanie powinniśmy nie mówić w kontaktach z osobami dotkniętymi skutkami kataklizmu?
Jest bardzo dużo takich stwierdzeń, które mogą pogorszyć sytuację. Nie można mówić: „Wiem, co czujesz”. Taka osoba najprawdopodobniej od razu odpowie: „Nie wiesz, co czuję, bo nie przeszedłeś przez moje życie, przez moje traumy i moje dramaty”.
Osoba w kryzysie psychologicznym w czasie traumatycznego zdarzenia na pewno nie widzi swojej przyszłości, więc z pewnością nie można mówić jej, że wszystko będzie dobrze, że za rok o wszystkim zapomni. Taka osoba zaprzeczy: „Nieprawda. W tej chwili zniknął mój dom, nic nie będzie już dobrze, bo nie mam całego swojego życia”. W sytuacji, w której ktoś odszedł lub zaginął, nie można też mówić np. „przynajmniej został ci jeszcze syn/córka”.
Najlepsze, co możemy zrobić, to być z taką osobą, powiedzieć jej: „Nie wiem, co czujesz, nie jestem w stanie wyobrazić sobie twojego bólu, ale mogę zrobić wszystko, o co mnie poprosisz, a co jestem w stanie zrobić”.
W sytuacjach kryzysowych ofiary kryzysu bardzo często się rozsypują, a jeśli chodzi o pomoc, to najczęściej potrzeba załatwić za nie podstawowe rzeczy, zakupy, zajęcie się dziećmi, zwierzętami... Niekiedy te osoby zapominają o tym, żeby coś zjeść, żeby pójść do toalety… Zapominają o podstawowych codziennych obowiązkach. Trzeba więc starać się pomagać w takich bardzo prostych obszarach i dbać o ich podstawowe potrzeby.
Czy social media w dobie kryzysu pomagają czy raczej szkodzą?
Uważam, że social media sprawdzają się w czasie sytuacji kryzysowej. Dzięki nim dość szybko można uzyskać informację o tym, gdzie jest zagrożenie albo gdzie można uzyskać pomoc lub też w jaki sposób działają służby. W tej chwili w social mediach prowadzone są już zbiórki dla powodzian. Oceniam to pozytywnie. Uważam, że ta komunikacja dobrze obecnie funkcjonuje.
Oczywiście takie zachowanie, gdy ktoś wychodzi na wały, które są zagrożone przerwaniem i robi zdjęcia, jest niebezpieczne. Ktoś to jednak robi dla zaspokojenia swoich osobistych społecznych potrzeb właśnie za pośrednictwem social mediów. To nie jest wina samych środków przekazu czy ich istoty – to zawsze jest decyzja, a potem błąd człowieka.
Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Internet może oczywiście zrujnować człowiekowi życie. Dostarcza on też jednak informacji o tym, jak np. uratować człowiekowi życie. Dzięki przeróżnym aplikacjom mamy dostęp do instrukcji, jak przeprowadzić resuscytację, jak pomóc w przypadku utonięć, porażeń prądem czy oparzeń. A wszystkie te wypadki mogą mieć przecież miejsce w obecnej, kryzysowej sytuacji.
Zauważyłam, że wiele osób szuka w grupach na social mediach swoich bliskich, z którymi nie mają kontaktu. To korzystne zjawisko czy coś, co może potęgować panikę?
Nie sądzę, ażeby ktokolwiek napędzał tam panikę. Jeśli ktoś poszukuje swoich bliskich, to zawsze będzie robić to za pośrednictwem social mediów. Proszę sobie przypomnieć, co działo się przed erą SM, kiedy w USA miała miejsce tragedia związana z atakiem na World Trade Center. Ludzie przyklejali na płotach zdjęcia osób, których szukali. Dokładnie to samo dzieje się w social mediach dzisiaj – tyle, że forma tych poszukiwań jest elektroniczna.
Pozyskiwanie informacji z mediów też nie jest niczym nowym. Mieszkając w Nowej Zelandii kilkanaście lat temu obserwowałem, jak tam dzieci w szkołach podstawowych przygotowywane są na wypadek wystąpienia trzęsienia ziemi. A te zdarzają się tam dosyć często. Młodych uczy się tego, skąd mają wziąć baterie i gdzie można zdobyć małe radio. W tych przygotowaniach chodzi o to, żeby uzyskać niezależne, zewnętrzne urządzenie, które pomoże uzyskać informacje o tym, gdzie znajdują się miejsca ewakuacji, jakie są zagrożenia oraz dokąd nie wolno się zbliżać. Social media i smartfony z nawigacją i mapami, dają dzisiaj inną – lepszą i sprawniejszą - możliwość dotarcia do tych informacji.
Przedstawiciele starostwa powiatowego w Kłodzku poinformowali, że liczba ofiar powodzi na Ziemi Kłodzkiej wzrosła do 10. Według nieoficjalnych doniesień Radia Wrocław, liczba ta może jeszcze wzrosnąć, ponieważ wiele osób nadal uznaje się za zaginione, a ich los jest nieznany.
— Remiza.pl (@remizacompl) September 17, 2024
Jak ocenia Pan komunikację rządu, samorządów oraz służb w obecnej sytuacji kryzysowej?
Wiele razy brałem udział w akcjach ratunkowych jako ratownik górski. Niektóre z nich były niezwykle skomplikowane. Wiem zatem, jak ciężko jest przesłać informacje w kryzysowych warunkach. Wiem też, że jest to bardzo trudne, ażeby rzetelna informacja przedostała się do ludzi. Łatwo jest oceniać wszystkie działania z punktu widzenia obserwatora, który siedzi w wygodnym fotelu i ogląda powódź w różnych mediach, gromadzi informacje pochodzące z wielu stron i od wielu ludzi. Obserwowałem jednak przepływy informacji w różnych miejscach i podczas różnych kryzysowych sytuacji. Porównując tamte komunikaty z komunikacją w trakcie obecnie trwającej powodzi dziś oceniam te działania bardzo dobrze.
Na pewno jej ostateczną jakość będziemy mogli ocenić po całej akcji, ale o skuteczności komunikacji świadczy liczba uratowanych osób, a także liczba tych, których nie udało się uratować. Wtedy też bada się, jak doszło do tego, że ktoś stracił życie w wyniku kataklizmu.
* Tomasz Kozłowski to doświadczony skoczek spadochronowy, ratownik górski, psycholog, szkoleniowiec i mówca motywacyjny. Udzielał pomocy psychologicznej powodzianom podczas poprzednich powodzi, a także osobom doświadczonym katastrofą kolejową pod Szczekocinami. Jest pomysłodawcą i założycielem fundacji Jump For The Planet.