Podczas sobotniego Kongresu Programowego PiS‑u prezes Jarosław Kaczyński przedstawił nowy program swojego ugrupowania, całościowo nakierowany na sanację państwa. Jego ważnym elementem jest także przeciwstawienie się negatywnym tendencjom społecznym, niszczącym polską rodzinę i zagrażającym bytowi obywateli zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i wspólnotowym.
Filarami programu są zagadnienia dotyczące zdrowia, pracy i rodziny. Dodałbym tutaj jeszcze dwie kwestie, które w sposób widoczny zaznaczają się w programie: reforma instytucji państwa i konieczność zmian w systemie edukacji, zarówno na szczeblu podstawowym, jak i wyższym. To, co uderza, to wyraźne zrozumienie integralnego charakteru wielu dziedzin społeczno-gospodarczych i publicznych, decydujących o dobrostanie obywateli i państwa.
Chciałbym zwrócić uwagę na kilka wybranych wątków, dotyczących poszczególnych wyżej wskazanych dziedzin. Nie wszystkie są szerzej dyskutowane, choć na to zasługują. Zacznijmy od szkolnictwa. PiS proponuje powrót do systemu opartego na ośmioletniej szkole podstawowej i czteroletnich liceach oraz zmniejszenie biurokratyzacji procedur szkolnych. Gdyby rzeczywiście udało się to zrobić, moglibyśmy mówić o znacznym sukcesie: gimnazja okazały się klasycznym przykładem „mnożenia bytów bez potrzeby”, a praca nauczycieli od wielu już lat zatraca swój wymiar pedagogiczny na rzecz „zarządzania zasobami ludzkimi”.
Uzdrowienie szkolnictwa
Co jednak szczególnie warte podkreślenia, program PiS‑u zakłada także reaktywację szkolnictwa zawodowego.
Zarówno szkoły zawodowe, jak i techniczne zostały w Polsce zniszczone niemal doszczętnie za czasów rządów Akcji Wyborczej Solidarność i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Można tylko się domyślać długofalowych celów, jakie za tym stały, ale już wówczas eksperci ostrzegali, że pozbawiamy się dobrze wykwalifikowanej kadry pracowniczej średniego szczebla oraz rzemieślników i fachowców, zdolnych rozwijać drobną przedsiębiorczość. W zamian otworzono szeroko bramy dla prywatnych wyższych uczelni, tzw. wyższych szkół gotowania na gazie i filozofii, które przygarniały całą masę nikomu niepotrzebnych humanistów, wypuszczanych na rynek przez system edukacji pozbawiony silnego filara zawodowo-technicznego. Miało to swoją logikę: w kraju programowo pozbawianym przemysłu na co komu wykwalifikowany robotnik, któremu trzeba płacić, bo bardziej się ceni? Koszty społeczno-gospodarcze tej krótkowzroczności (o ile w grę nie wchodzi inna diagnoza) ponosimy także przez wysokie bezrobocie i rachityczną małą przedsiębiorczość.
Nieco wątpliwości
Wiele miejsca w programie poświęcono także polskiej rodzinie. Tutaj, przyznam, mam kłopot z pierwszym postulatem, bezpośrednim dofinansowaniem dla rodzin, które PiS zobowiązuje się wprowadzić poprzez comiesięczny dodatek rodzinny w kwocie 500 zł na drugie i na kolejne dzieci do 18. roku życia. Choć zabrzmi to dziwnie w artykule socjalisty, mam duży problem z tego typu szeroką formą bezpośredniej pomocy.
Po pierwsze dlatego, że wielu młodych ludzi w ogóle ma problem z założeniem rodziny i decyzją o pierwszym dziecku, a drugie coraz częściej pozostaje poza sferą marzeń. A to choćby ze względu na trudne warunki mieszkaniowe i ciągnące się niekiedy latami kłopoty ze znalezieniem stabilnej pracy przez młodych ludzi oraz niepewność życia na kredyt. Obiecywanie młodym ludziom dofinansowania do drugiego dziecka, gdy nie potrafią zdecydować się na pierwsze, jest bezskuteczne. Po drugie uważam, że tego typu zapomogi dla rodziny są o wiele mniej efektywne niż docelowe działania na rzecz poprawy infrastruktury publicznej, w tym komunikacji, żłobków i przedszkoli oraz sieci szkół podstawowych, do których nie trzeba dojeżdżać godzinami. W dużym skrócie: poza bardzo określonymi sytuacjami społecznymi (np. wsparcie dla opiekunów osób niepełnosprawnych) państwo powinno się skupiać na ambitniejszych celach niż „równe sypanie groszem”.
Odejście od kolonializmu
Warto zwrócić uwagę, że efektem pracy koncepcyjnej zaplecza eksperckiego PiS‑u są w tym względzie także konkretne, systemowe rozwiązania dotyczące wsparcia dla młodych rodzin. Mowa m.in. o bezpłatnych przedszkolach, przedłużaniu urlopu macierzyńskiego (choć tutaj realne ograniczenie problemów przyniesie chyba dopiero zmniejszenie umów cywilnoprawnych, w ramach których urlop macierzyński w ogóle nie obowiązuje).
PiS deklaruje także odbudowę sieci szkolnych gabinetów lekarskich i stomatologicznych, o co od dawna apelują co bardziej uwrażliwieni na kwestie społeczne przedstawiciele służby zdrowia, zarówno wśród lekarzy, jak i pielęgniarek. Trudno tu ustrzec się refleksji, że pewne rozwiązania na rzecz bezpieczeństwa społecznego wiążą się z powrotem do modelu „szkoła plus profilaktyka/ochrona zdrowia”, który pamięta jeszcze pokolenie 30+. Wstyd przyznać, ale III RP przyniosła w tym względzie cywilizacyjny regres usprawiedliwiany paplaniną o dobrodziejstwach i „żelaznych koniecznościach” budowanego tutaj neokolonialnego kapitalizmu.
Dach nad głową
W trakcie prezentacji programu swojego ugrupowania Jarosław Kaczyński stwierdził: „Nie będzie wzrostu liczby rodzących się dzieci, jeśli nie będzie mieszkań”. To obecnie jedna z największych polskich bolączek. Niedawno przeprowadzałem dla „Nowego Obywatela” wywiad dotyczący tych kwestii z dr Ireną Herbst, w latach 1992–1996 odpowiedzialną za reformę finansowania budownictwa. Rozmowa nosi znamienny tytuł: „Wieczny kryzys finansowy”. Dr Herbst stwierdza:
„W każdym kraju, bogatym czy biednym, istnieje znaczna grupa ludzi, których nie stać na zakup własnego mieszkania. W Polsce struktura własności jest patologiczna: mamy 20 proc. mieszkań na wynajem, a 80 proc. prywatnych. To oznacza, że potrzebne są ogromne przedsięwzięcia ze strony państwa w zwiększaniu dostępu do dachu nad głową, bo w przeciwnym razie, w dłuższej perspektywie, ludzie będą lądowali na dworcach. W krajach Zachodu znaczna część osób, które żyją w mieszkaniach na wynajem, to ludzie całkiem zamożni. W Szwajcarii i Japonii ponad 65 proc. to mieszkania na wynajem. W Danii to 55 proc. W Niemczech – 60 proc. W Holandii, Francji, Finlandii, Szwecji – 50 proc. W USA to ponad 40 proc. W Wielkiej Brytanii – 40 proc.”.
PiS w swoim nowym programie proponuje system mieszkań pod wynajem z opcją własnościową: „Mieszkania tanie, na długi kredyt, który będzie spłacany w ramach czynszu” z gwarantowanym w ten sposób dojściem do własności. Jednak z oceną tego elementu programu trzeba będzie poczekać, aż zostanie uszczegółowiony i ujrzy światło dzienne. Dziś wiadomo, że każdy dotychczasowy system kredytowania mieszkań na własność ostatecznie przynosił znaczne zyski deweloperom, ale nie zmienił trudnej sytuacji mieszkaniowej. Choć brzmi to niewiarygodnie, to poziom niedoboru mieszkań w poszczególnych regionach Polski wciąż jest w ogromnym stopniu odbiciem sytuacji z przełomu lat 1989 i 1990! Zdaniem dr Herbst przez następne 10 lat powinniśmy budować między 30 a 35 proc. mieszkań na wynajem w stosunku do własnościowych. Dziś budujemy niecałe 5 proc.
Program PiS‑u nie stroni od rozwiązań, które wskazują na aktywną rolę państwa w procesach społeczno-gospodarczych. Równocześnie jednak zawiera elementy wskazujące na konieczność sanacji rodzimych instytucji publicznych, walkę z korupcją i wręcz ograniczenie biurokratycznych funkcji państwa: to znak realizmu proponowanych rozwiązań. Żeby wzmocnić polskie społeczeństwo, trzeba wreszcie docenić własne państwo. Jakakolwiek inna opcja jest mrzonką.
Kupujcie elektroniczną prenumeratę „Codziennej” „Nowego Państwa” i „Gazety Polskiej”! Pozwoli to nam uniknąć restrykcji ze strony kolporterów.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Krzysztof Wołodźko