Radosław Sikorski od czasu objęcia stanowiska szefa MSZ usiłuje pozycjonować się jako „jastrząb”.
Pomagają mu w tym media III RP, od zawsze przedstawiające go jako postać niemal spiżową. O tym, że nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością, wiedzą wszyscy Czytelnicy „Codziennej” oraz ci Polacy, którzy widzieli serial „Reset”, który poza ukazaniem kulisów rządów Donalda Tuska z lat 2007–2015 był także wnikliwym studium nad postacią Sikorskiego i jego kompleksów wobec Rosji i Niemiec. Dlatego gdy wczoraj w Sejmie Radosław Sikorski powtarzał, że trzeba „zażegnać konflikt z instytucjami Unii Europejskiej”, i twierdził, że za poprzednich rządów mieliśmy „demontaż MSZ jako centrum kreującego politykę zagraniczną”, wiadomo było, że ma zamiar odwrócić całość suwerennej polityki zagranicznej. A gdy powiada, że ostatnie osiem lat to „chybione kalkulacje na sojusz z USA przeciw UE”, możemy być pewni, że chodzi o to, by realizować plan „Europy bez Stanów Zjednoczonych”, jak przestrzegał Michał Rachoń w ostatnim odcinku wspomnianego „Resetu”. O tym, że nie jest to plan napisany w Polsce, nie musimy przypominać.