W rozmowie z naszym portalem teolog moralny ks. prof. Paweł Bortkiewicz stwierdził, iż niedawna watykańska Deklaracja „Fiducia Supplicans” przyzwala na błogosławienie zarówno związków jednopłciowych, jak i wszelkiego typu związków nieregularnych. Ks. Bortkiewicz dodaje, że to dany duszpasterz będzie decydować o tym, czy udzielać wspomnianego błogosławieństwa i w jakiej formie to uczynić.
Chciałbym z księdzem porozmawiać o ostatnio wydanej przez Kongregację Nauki Wiary Deklaracji „Fiducia supplicans”. Wzbudziła ona liczne kontrowersje. Może na początek ksiądz przybliżyłby nam jej treść.
Powstanie tej deklaracji trzeba dostrzec w pewnym kontekście ciągu zdarzeń. Bardzo krótko na ten temat.
Po pierwsze: warto zauważyć, że kilka miesięcy temu ukazały się „dubia” pięciu kardynałów: wątpliwości skierowane do papieża Franciszka. Jedno z nich dotyczyło błogosławieństwa tak zwanych związków jednopłciowych. Papież odpowiedział na te wątpliwości. Ale jego odpowiedź nie rozwiała trudności związanych z tą procedurą. I dlatego kardynałowie ponowili swoje pytanie, wskazując na fakt, że takie błogosławieństwo może sugerować akceptację nie tylko samych związków, ale także – po prostu - aktów homoseksualnych jako dobrych. Co jest przeciwne tradycyjnej nauce ewangelicznej i nauce Kościoła. Papież na tę wątpliwość już nie odpowiedział. Natomiast w tym czasie rozpoczął się Synod o synodalności. Synod ma – jak wiadomo – stronę zarówno konserwatywną, jak i – powiedzmy - „liberalno-progresywną”, która jest bardzo silna. A także - wzorem „Drogi Synodalnej” w Niemczech - propaguje legalizację związków homoseksualnych. Legalizację także w przestrzeni kościelnej.
I właśnie w opisanym wyżej kontekście otrzymujemy Deklarację Dykasterii Fiducia supplicans”, napisaną przez jej prefekta kardynała Fernadeza, ale podpisaną przez papieża Franciszka. Deklaracja właściwie zatrzymuje się na wspomnianym już pierwszym etapie dialogu papieża z kardynałami. Stwierdzając, że teoretycznie doktryna Kościoła jest niezmieniona. Ale w praktyce (oczywiście mówię to własnymi słowami) można – kierując się indywidualnym rozeznaniem duszpasterza – dokonać błogosławieństwa określonych związków. Co jednak nie ma sugerować ich aprobaty na poziomie kościelnym. Jest to tłumaczenie niezwykle ekwilibrystyczne, a zarazem niemożliwe do przyjęcia. Z tego względu, że po prostu otrzymujemy sytuację, w której - z jednej strony - teoretycznie obowiązuje doktryna Kościoła, ale w praktyce, ta doktryna zostaje poddana decyzji uznania bądź nieuznania przez poszczególnych duszpasterzy. Czyli zamiast Urzędu Nauczycielskiego Kościoła mamy teraz urząd duszpasterza, który dowolnie może decydować o udzieleniu (albo nie udzieleniu) takiego błogosławieństwa.
I ostatnia kwesta: błogosławieństwo jest znakiem Bożej Obecności. Jest znakiem aprobaty.
Błogosławimy wskazując na fakt, że albo coś jest dobre, czy ktoś jest dobry; albo - mówiąc o błogosławieństwie - używamy go jako znaku przemieniającego życie człowieka. Lecz w tym przypadku, o którym mowa jest w Deklaracji „Fiducia Supplicans”, nie ma żadnego z wymienionych przeze mnie sensów błogosławieństwa. Jest natomiast raczej zniszczenie sensu błogosławieństwa!
Mówił ksiądz o „określonych związkach”, które by miały być błogosławione. O jakie dokładnie związki chodzi? I w jakich okolicznościach – według omawianej przez nas Deklaracji – miałoby się dokonywać ich błogosławienie? Bo czytałem, że ma to się dziać poza liturgią…
Zdaniem autora (czy raczej autorów) tego dokumentu, błogosławienie poza liturgią ma nie sugerować tego, że jest to obrzęd porównywalny z obrzędem małżeństwa. A jakie związki mają być błogosławione? Właściwie dwie kategorie związków: związki jednopłciowe i tak zwane związki nieregularne. A więc związki rozwodników żyjących w ponownym związku pozamałżeńskim. I – oczywiście - wymienione wcześniej związki jednopłciowe, czyli związki homoseksualne. To są te dwie kategorie, które zostają objęte omawianym przez nas dokumentem. Według zaś tradycyjnej nauki Magisterium Kościoła obie wspomniane kategorie -– nie mają charakteru małżeństwa.
W pierwszym przypadku jest to przecież związek homoseksualny. A więc jednopłciowy.
W drugim przypadku jest to związek niesakramentalny. Niemający także charakteru małżeństwa.
A więc chodzi tu o związki, które - mówiąc w kategoriach kościelnych – mają grzeszny charakter. Charakter nieprawidłowości moralnej. I teraz owe związki mają być w jakiś sposób usankcjonowane poprzez akt błogosławieństwa.
Intencją ma być podobno fakt, że są osoby, które pragną tego, co dzisiaj jest tak bardzo popularne w Kościele. A mianowicie włączenia we wspólnotę Kościoła. Inaczej mówiąc: inkluzywności. I ponoć są osoby, które domagają się takiej procedury. Procedury błogosławieństwa. Trudno jest tutaj krótko wypowiedzieć się na ten temat. Ale mówiąc najkrócej i – oczywiście - ryzykując: bardzo wątpliwe są te intencje, o których mówi się w dokumencie „Fiducia supplicans”. Nie znajdują one realnego potwierdzenia w duszpasterskiej praktyce. Natomiast cała ta sytuacja tworzy ogromny zamęt i ogromną niejednoznaczność wewnątrz samego Kościoła.
W takim razie w omawianej przez nas Deklaracji nie ma przewidzianego błogosławieństwa dla konkubinatów, czyli osób żyjących w stanie wolnym (bez żadnego małżeństwa czy rozwodu)?
Mowa jest o „związkach nieregularnych”. To pojęcie jest bardzo szerokie. Może więc chodzić o związki rozwodnicze. Ale też o związki konkubinackie. I nie tylko o nie.
Bo przecież związki nieregularne to są także tak zwane „związki poliamoryczne”. A więc w bardzo nieprecyzyjnym pojęciu tak zwanych „związków nieregularnych” może się znaleźć właściwie każda forma związku.
W mediach pojawiła się interpretacja, że w przyzwoleniu na błogosławienie takich związków chodzi o prośbę do Boga o zmianę życia. Błogosławieństwo ma więc podobno pomagać grzesznikom w zmianie ich życia.
Za tym stwierdzeniem, które rzeczywiście pojawia się u niektórych interpretatorów czy komentatorów tego dokumentu, nie kryje się żaden konkret. A wśród tych, którzy entuzjastycznie przyjęli „Fiducia supplicans”, nie ma mowy o tym, że błogosławieństwo ma prowadzić do zmiany życia. A poza tym przestrzenią na tego typu błogosławieństwa jest jedynie sakrament pokuty. W nim ci ludzie mogą otrzymać błogosławieństwo. Przedtem zaś wyznać swoje grzechy i otrzymać rozgrzeszenie, które spowoduje, że dostaną szansę nowego życia. Taką, jaką dostaje każdy z nas – grzeszników. Bo po to jest właśnie błogosławieństwo w sakramencie pokuty. Natomiast w tej formie, którą przedstawia Deklaracja „Fiducia supplicans”, błogosławieństwo w żaden sposób nie sugeruje ani woli, ani nawet sugestii zmiany życia.
O ile się nie mylę, w tym dokumencie jest zapisane, że to ma być „ludowe błogosławieństwo”. Można więc powiedzieć, że Watykan włącza błogosławieństwo „związków nieregularnych” w ramy tak zwanej pobożności ludowej?
Nie wiązałbym owego błogosławieństwa z pobożnością ludową. Raczej chodzi o to, że ono ma nie być w jednoznaczny sposób sformalizowane od strony obrzędu czy rytu. Co też stwarza kolejne niebezpieczeństwo. Bo niektórzy mogą potraktować sprawę zgodnie z tym zastrzeżeniem, że błogosławieństwo ma być poza liturgią mszy świętej. Ale skoro ono zostaje zostawione dowolności, to niekiedy może być udzielane także w ramach liturgii mszy świętej!
Kto ostatecznie tego zabroni?
Bo podkreślam: nie ma tu jednoznacznego, ustalonego rytu. Tak, jak ma to miejsce w rycie sakramentalnym: sakramentu chrztu, małżeństwa, czy innych sakramentów. Tymczasem w przypadku błogosławieństwa „związków nieregularnych” nie ma jednego rytu dla wszystkich.
Ten obrzęd może być swobodnie aplikowany. W dowolny sposób, wynikający z inwencji twórczej duszpasterza.
Krótko mówiąc: to błogosławieństwo nie ma przewidzianych słów i gestów?
Oczywiście! Nie ma całego rytu: słów oraz gestów ułożonych w jakiejś ustalonej kolejności.
Nie ma po prostu rytuału tego obrzędu!
A więc jest on pozostawiony swobodzie kapłana?
Tak! Swobodnej twórczości duszpasterzy.
Ci, którzy już wcześniej błogosławili pary homoseksualne, twierdzą, że odnieśli duży sukces. Czy ksiądz zgodziłby się z tym twierdzeniem?
Tak mniej więcej twierdzi ojciec James Martin. Tak twierdzą postępowi biskupi niemieccy, szwajcarscy, austriaccy oraz niektórzy amerykańscy. Ale warto też zwrócić uwagę na fakt, że w tej chwili wiele episkopatów w sposób jednoznaczny zabrania księżom wykonywania takich rytów. A więc mamy tu do czynienia z sytuacją, która pogłębia jakąś pojawiającą się coraz mocniej schizmę wewnątrz samego Kościoła. Jeżeli bowiem z jednej strony są episkopaty entuzjastycznie przyjmujące Deklarację „Fiducia supplicans”, a z drugiej strony pojawiają się głosy episkopatów, które kategorycznie zabraniają swoim księżom tej formy błogosławieństwa, to powiedziałbym, że mamy do czynienia ze zjawiskiem wprowadzającym podział wewnątrz Kościoła.
A jakie episkopaty zabraniają błogosławienia „związków nieregularnych”?
To są episkopaty dla nas może trochę egzotyczne: Malawi czy Ugandy. A jednym z pierwszych był episkopat kazachski: arcybiskup Peta i biskup Schneider wystosowali odezwę do swoich kapłanów, która jest już udostępniona w języku polskim.
Pojawiają się również krytyczne głosy poszczególnych biskupów. Na przykład wypowiadał się biskup Strickland ze Stanów Zjednoczonych. Są też głosy niektórych prawowiernych biskupów z krajów Europy Zachodniej. Na przykład z Włoch. Myślę, że tych wypowiedzi będzie więcej. W każdym bądź razie w tej chwili mamy wyraźne głosy zarówno poszczególnych biskupów, jak i episkopatów. Głosy wzywające – mówiąc wprost - do nieposłuszeństwa tej decyzji watykańskiej.
A czy papież może - że tak powiem - „przywołać do porządku” sprzeciwiających się Deklaracji „Fiducia supplicans” i po prostu zmusić ich do tego, żeby zaakceptowali błogosławienie par nie będących małżeństwami?
Takich działań można się – niestety - spodziewać. Bo mamy pewne wzory w postaci działań restrykcyjnych w stosunku do biskupów niezgodnych z niektórymi „liniami” poczynań watykańskich. Mam na myśli kardynała Müllera, który został zdymisjonowany z Kongregacji Nauki Wiary. Także kardynała Burke'a ostatnio – można powiedzieć – eksmitowanego z Watykanu. Nie mówiąc już o innych hierarchach. Na przykład o odwołanym biskupie Stricklandzie. Podobnych działań na pewno można by wymienić więcej. Ale myślę, że niezależnie od tego, ci biskupi nie ulękną się i nie ulegną presji. Raczej spodziewam się tego, iż liczba głosów sprzeciwu wobec tego dokumentu będzie wzrastała.
Mimo tego, że, że omawiana Deklaracja przewiduje błogosławieństwo tylko tych osób, które nie domagają się legalizacji swoich związków?
W odpowiedzi na pana pytanie nasuwa mi się inne pytanie: jaki jest sens tego błogosławieństwa. Po co ono jest? Po co ma być tak udzielane?
Bo można powiedzieć: „jeżeli żyję w tak zwanym związku jednopłciowym i chcę mieć jakiś kontakt z Bogiem, to jedyną drogą jest po prostu zerwanie tego związku. Wtedy uzyskuję pełny dostęp do błogosławieństwa Bożego. Jeżeli nie jestem w stanie sobie z tym poradzić i cały czas żyję w stanie grzechu, to błogosławieństwo, o które mogę się ubiegać, powinno być wyłącznie błogosławieństwem w sakramencie pokuty. To znaczy: mam trudności z zerwaniem mojego związku, ale po to przychodzę do sakramentu pokuty, żeby dokonać mocnego postanowienia poprawy i zmienić swoje życie.” I wtedy błogosławieństwo ma sens.
Natomiast jaki sens ma błogosławieństwo w sytuacji, w której „żyję w stanie grzechu i nie zamierzam tej sytuacji zmieniać?” Bo nie mówimy tutaj o osobach indywidualnych o skłonnościach homoseksualnych, które żyją w czystości, tylko mówimy o osobach w związkach homoseksualnych. A zatem o osobach żyjących w stanie grzechu. Więc po co - w takim razie - to błogosławieństwo? Czemu ono ma służyć? Chyba tylko satysfakcji płynącej z tego, że „zostało udzielone mi błogosławieństwo”. Mówiąc najkrócej i najprościej: „no problem; don’t worry, be happy”. To chyba jedyne wytłumaczenie! Ale nie po to jest Bóg i nie wolno szargać Bożym błogosławieństwem, posługując się nim dla takich celów.