Czytelnicy wiedzą, że gdy piszę o wydarzeniach rozgrywających się gdzieś na obrzeżach polityki światowej, o których nie znajdzie się wieści w głównych mediach, to dlatego, że wbrew pozorom mają one istotne znaczenie, czasem wręcz na skalę geopolityki. I takim właśnie wydarzeniem, niezauważonym przez polskie gazety i telewizje teraz się zajmiemy. Dotyczy ono terenu zaiste dla większości ludzi trudnym nawet do umiejscowienia na mapie świata, a mianowicie portu Oczamcziri w Abchazji, w wyniku napaści Rosji na Gruzję w 2008 r. ostatecznie oderwanej od tego kraju i bezprawnie nadal okupowanej.
Tamtejsi separatyści pod osłoną rosyjskich tanków ogłosili niepodległość Abchazji – kolebki gruzińskiej państwowości sprzed setek lat – co uznało aż 5 państw na świecie, poza Rosją także tak poważnych i znaczących jak Nikaragua, Wenezuela, Syria i Nauru. Nie wiedzą państwo, co to jest Nauru? Niewielka strata, ale dla porządku dodam, że to najmniejsza republika na świecie, zarówno pod względem wielkości (21,3 km kwadratowych), jak i liczby ludności (około 12 500 mieszkańców) położona w archipelagu Mikronezja na Oceanie Spokojnym. Zaprawdę, długa jest ręka Kremla!
Ale bez żartów, jeśli spojrzeć na mapę Morza Czarnego, to okaże się, że owo Oczamcziri znajduje się całkiem blisko gruzińskiego portu wojskowego Poti nieopodal Batumi, z którego korzystają także tankowce rozwożące stąd po świecie ropę naftową płynącą przez Gruzję rurociągiem z azerbejdżańskich złóż Morza Kaspijskiego. I oto Moskwa bez wielkiego rozgłosu podjęła decyzję o przeniesieniu tu sporej części floty czarnomorskiej, coraz bardziej zagrożonej atakami ukraińskimi zarówno w krymskim Sewastopolu, jak i rosyjskim porcie Noworosyjsk. Baza ta istniała tu za czasów sowieckich, ale popadła w ruinę i teraz ma być na gwałt odbudowana i zmodernizowana, by stać się schronieniem dla rosyjskich okrętów nękanych coraz skuteczniej przez drony wodne rodzimej ukraińskiej produkcji i dostarczane wreszcie Ukrainie przez Zachód rakiety dalekiego zasięgu.
4 października rosyjska gazeta rządowa „Izwiestija” podała, że Putin spotkał się z „prezydentem” samozwańczego państwa abchaskiego Asłanem Bżanią i wówczas to podjęto decyzję o ponownym uruchomieniu bazy morskiej w Oczamcziri. Oznacza to ewidentne – kolejne zresztą – złamanie przez Rosję prawa międzynarodowego. Niby niepodległe od 2008 r. byłe autonomiczne republiki Osetii Płd. i Abchazji właśnie mimo faktycznej okupacji rosyjskiej są bowiem nadal formalnie integralną częścią Gruzji, a stanowią niemałą część tego państwa, bo zajmują 20 proc. jego terytorium. Teraz więc marynarka wojenna Rosji będzie korzystać z portu na okupowanym terytorium innego kraju! Nawet prorosyjskie obecne władze Gruzji musiały przyznać, że te plany stanowią oczywiste zagrożenie dla portu w Poti, który obsługuje 80 proc. handlu zagranicznego kraju, więc szef Służby Bezpieczeństwa Gruzji Grigoli Liluaszwili wydał mętne oświadczenie, że rekonstrukcja byłej sowieckiej bazy morskiej w Oczamcziri wymagać będzie wielkich wydatków i zajmie dużo czasu, zarazem zauważając, iż na terenach okupowanej Abchazji w mieście Gudauta mieści się 7 Rosyjska Baza Wojskowa licząca 5 tysięcy żołnierzy rosyjskich wyposażonych w ciężki sprzęt łącznie z czołgami, co stanowi poważne zagrożenie dla Gruzji.
Te popiskiwania tbiliskich służalców Kremla nie mają większego znaczenia, ale całą tę historię celnie spointował prezydent Ukrainy Zełenski, który w wypowiedzi z 20 października komentując plany przeniesienia znaczącej części rosyjskiej floty do Oczamcziri oświadczył: „Przywódcy Rosji zmuszeni zostali do stworzenia nowej bazy dla swej Floty Czarnomorskiej – czy też tego, co z niej zostało – na okupowane terytoria Gruzji w południowym akwenie Morza Czarnego, jak najdalej od ukraińskich dronów morskich i rakiet. Ale my dopadniemy ich wszędzie”.