Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Festiwal niemocy i pustych obietnic

Rachuby, że opozycja pokłóci się na tyle, by nie stworzyć rządu, wydają mi się skażone myśleniem życzeniowym. Inną już zupełnie kwestią jest, czy ewentualny rząd Donalda Tuska będzie miał zaplecze składające się z takiej samej liczby posłów, jaką 15 października do Sejmu wprowadziła opozycja, skupiona wokół hasła odsunięcia PiS od władzy. W tle koalicyjnych negocjacji przez szum kontrolowanych i niekontrolowanych przecieków przebija się czasem chichot historii: największe problemy z wypracowaniem wspólnego programu sprawiają dwa środowiska polityczne, które przez całe lata tworzyły koalicję rządową, nim nasza polityka skoncentrowała się wokół PiS i Platformy, czyli Lewica i ludowcy.

Posłanka Lewicy, była rzecznika SLD Anna Maria Żukowska usunęła konto na Twitterze. Na zawsze czy tylko na chwilę, czas pokaże. Mniej więcej znamy powody jej decyzji, jednak sam moment może wydawać się symboliczny. 

Lewica trójdzielna

Lewica, choć jej lider ogłosił zwycięstwo, po wyborach nie znalazła się w najlepszej sytuacji. Co więcej, kolejne dni potwierdzają, że lewe skrzydło tworzącej się nie bez problemów nowej koalicji rządzącej z kilku powodów niezbyt do niej pasuje. Tydzień temu w tekście dla Niezależnej zastanawiałem się, czy zwycięstwo Włodzimierza Czarzastego będzie zarazem zwiastunem przyszłej klęski jego ugrupowania. Kolejne dni pokazują, że spora część klubu Nowej Lewicy niezbyt pasuje do liberalnej Platformy i PSL, które chwilowo zachowuje się tak, jakby uwierzyło w swoją konserwatywną przemianę.

Nie chcę powtarzać zbyt wiele z wcześniejszego tekstu, ograniczę się więc do kilku podstawowych wniosków. Włodzimierz Czarzasty może uważać się za wygranego, ponieważ to właśnie on był od bardzo dawna orędownikiem bliskiej współpracy z Platformą i przyszłego tworzenia rządu przez wszystkie (poza Konfederacją) opozycyjne wobec PiS siły polityczne. Lewica zniosła nawet upokorzenie podczas marszu 4 czerwca, by dostać swoje pięć minut podczas powtórki cztery miesiące później. Po wyborach uczestniczy w rozmowach i prawdopodobnie będzie tworzyć rząd, a sam Czarzasty brany jest pod uwagę jako potencjalny marszałek Sejmu, na całą lub pół kadencji. Krążą też informacje, że również senator Lewicy Magdalena Biejat miałaby pokierować pracami swojej izby parlamentu – choć w to, by Lewica równolegle, nawet jeśli tylko rotacyjnie, dostała oba fotele, trudno uwierzyć. 

A więc sukces? Jednak nie. Reprezentacja w Sejmie zmniejsza się o ponad połowę (z 49 na początku poprzedniej kadencji do 23), wzrosła natomiast w ramach klubu liczebność partii Razem, potencjalnej wewnętrznej opozycji. Mamy więc pod sztandarami Lewicy posłów skrzydła radykalnie antyliberalnego (do którego w wielu sprawach zaliczyć można też Żukowską), ale także osoby z kręgu dawnej Wiosny, ugrupowania, które początkowo nie wiedziało nawet, czy celuje w pozycje lewicowe, czy liberalne, a także kilku polityków dawnego SLD, którzy przekazem i językiem od dawna są już w Platformie. 

Oznacza to, że jeśli Razem mnożyć będzie punkty do katalogu rozbieżności, Tusk ma kim grać na rozbicie poskładanej z trzech elementów Lewicy. Przypadek posłanki Karoliny Pawliczak pokazuje, że takie transfery są możliwe, raczej bezbolesne, co więcej, mogą nawet spodobać się wyborcom. Ta tendencja jest odbiciem postaw elektoratu. Badania od lat pokazują, że wielu wyborców, którzy deklarują się jako lewicowi, w szczegółach okazuje się przeciwnikami wszystkiego, co liberałowie pogardliwie nazywają rozdawnictwem, a co de facto było zbieżne, jeśli nie z lewicową (choć moim zdaniem nie ma się co obawiać tego określenia, zwłaszcza trzymając się jego tradycyjnych znaczeń), to na pewno socjalną wizją obowiązków państwa wobec obywateli. Tymczasem dla tej właśnie grupy „lewicowość” ograniczała się najczęściej do kwestii aborcji i innych elementów współczesnej rewolucji obyczajowej. 

Ewolucja ludowców 

Do Lewicy jeszcze wrócę. Spójrzmy na to, jak w ostatnich latach zmieniło się PSL. Od wyborów do Parlamentu Europejskiego w wypowiedziach polityków tej formacji pojawiła się nieobecna wcześniej niechęć do wspólnych list z Lewicą. W pewnym sensie można to uznać za sukces konserwatywnej narracji, powtarzającej hasła o „tęczowym PSL”, które dały przedstawicielom tej partii do myślenia tak, jak i wynik tamtych wyborów. 

Stronnictwo zaczęło się orientować na prawo, określając się jako konserwatywne centrum, a w pewnych momentach nawet centroprawica. Ludowcy na jakiś czas nawiązali współpracę z Pawłem Kukizem, lecz już podobne otwarcie się na Marka Jurka pozostało w sferze medialnych plotek. Już po wyborach partia Władysława Kosiniaka-Kamysza zaostrzyła przekaz w sprawach obyczajowych, ku irytacji partnerów i ich wyborców deklarując sprzeciw wobec aborcji i bardzo ograniczony entuzjazm w kwestii związków partnerskich, zwłaszcza osób tej samej płci. 
Równocześnie, być może pod wpływem partnerów z Polski 2050, politycy PSL poszli mocno w stronę liberalizmu gospodarczego, pojawiły się też pomysły uzależniania świadczeń rodzinnych od pracy, a wreszcie zapowiedzi sprzeciwu wobec odbierania kompetencji państwom narodowym przez Unię. Widać więc, że rośnie liczba spraw, w których ludowcy różnią się całkowicie od polityków Lewicy, zwłaszcza jej nieliberalnej części. 

Równocześnie jednak nie wszystkie z tych wątków cieszyć mogą wyborców prawicy, choć można założyć, że ten konserwatywno-liberalny zwrot w jakimś stopniu obliczony jest na zdobycie głosów choć części elektoratów PiS czy Konfederacji. Skoro jednak PSL nie ma rządzić z PiS, tylko z Platformą i Lewicą, warto zastanowić się, czy nie będzie to łączenie ognia z wodą. 

Czas rozczarowań

W ostatnich dniach politycy Lewicy w mediach zapowiadali z jednej strony walkę o liberalizację przepisów dotyczących aborcji, z drugiej deklarowali też obronę socjalnych osiągnięć ostatnich lat, w tym 800+ czy wolnych niedziel w handlu. Jeśli miałbym zaryzykować jakieś prognozy dotyczące punktów spornych, mam wrażenie, że Lewica niczego nie ugra ani też nie obroni, PSL natomiast wraz z Trzecią Drogą będzie w stanie pewne sprawy blokować lub przynajmniej opóźniać. 

Jeśli liberałowie zapragną przeprowadzić zamach na prawa pracownicze czy budżety emerytów, będą mieli ku temu większość bez głosów Lewicy, która i tak zapewne się ostatecznie wokół tej sprawy podzieli. W kwestii aborcji z kolei (co mnie i pewnie większości naszych czytelników oczywiście nie martwi) większość mieć będą z kolei PiS, PSL i Konfederacja, zwłaszcza że część polityków PO zapewne tradycyjnie schowa głowę w piasek. 

Podsumowując: Lewica nie będzie więc mieć zdolności ani do obrony ważnych dla niej kwestii socjalnych, ani przeforsowania zmian obyczajowych. Pozostają jeszcze postulaty pozytywne, rozmaite obietnice z kampanii wyborczej, z tych jednak politycy wszystkich już chyba frakcji przyszłego gabinetu wycofują się na wyścigi. Część tej rejterady usprawiedliwiać ma rzekomo zły stan finansów publicznych (i znów: Lewica staje tu w poprzek, apelując, by tego przekazu nie powielać), inne postulaty unieważniają racjonalne, lecz przed wyborami ignorowane przesłanki, jak choćby wpływ obniżenia podatków na możliwości funkcjonowania samorządów. 

Wychodzi więc na to, że żegnamy tym samym na przykład podwyżkę kwoty wolnej od podatku. Wyborców mających oczekiwania szersze niż odsunięcie PiS od władzy czeka zapewne seria rozczarowań, która przełoży się na stratę głosów, trudno też będzie następnym razem powtórzyć mobilizację młodzieży czy elektoratu kobiecego. Rozczarowanie przyniesie apatię, a dawny przydomek „Nic nie mogę” Donalda Tuska, tym razem przylgnie do całej koalicji. 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#opozycja

Krzysztof Karnkowski