Kiepska strona świadomego przeżycia kilku dekad w „ciekawych czasach” to pamięć. Pamięta się bowiem, kto kim był, co powiedział, co zrobił, a najgorsze, że się pamięta tych nielicznych prawdziwych mężów stanu, ba, widziało się ich nawet niekiedy na własne oczy! Tak było w moim – ale nie tylko moim osobistym, a mojego pokolenia – przypadku: żyliśmy w czasach Ronalda Reagana, Margaret Thatcher, Jana Pawła II… A potem ich coraz mniej udanych następców, tych wszystkich Bushów, Blairów, Franciszków…
Pisałem niedawno, że jeśli idzie o Polskę, to dopiero z pewnego dystansu potrafiłem docenić równie rzadką wielkość naszych polityków, jak nieżyjących już Lecha Kaczyńskiego i Jana Olszewskiego, czy nadal działających Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza. Ale nawet ranga ich przeciwników marnieje w oczach: kiedyś byli to Geremek i Kuroń, potem różne Palikoty i Hołownie, czy inne „tygryski”, a główny konkurent to kiepski kuglarz wysługujący się też nędznym przywódcom wielkich krajów, Niemiec i Rosji, wspierający się tak groteskowymi postaciami jak Lempart czy Giertych.
Zostawmy te wszystkie żałosne podrygi typu „Trzeciej Drogi” i pseudo-lewicy, przyjrzyjmy się przez chwilę zapleczu intelektualnemu dwu innych konkurentów – głównemu, czyli PO i ostatnio ponoć gwałtownie rosnącemu w siłę, czyli tzw. Konfederacji, na razie wciąż nie wiadomo, czy w nazwie odwołującej się do Konfederatów Barskich czy raczej Targowicy. Znałem niegdyś Korwin-Mikkego jako ekscentryka-dziennikarza, piewcę liberum veto i rzadkiego w Polsce zwolennika libertarianizmu i jeszcze rzadszego, absurdalnego wręcz legitymizmu, który każe mu uznawać kilku rosyjskich carów za prawowitych królów Polski. Odkąd wszedł do polityki, wątpliwości wobec jego działań tylko rosły – wszak i samo zgłoszenie przezeń w Sejmie skrajnie niedopracowanego projektu lustracji, zrealizowanego chcąc nie chcąc przez Antoniego Macierewicza, w efekcie czego obalono rząd Olszewskiego, dziś wygląda na przemyślaną prowokację.
Jego jawnie prorosyjskie wystąpienia zaczęły Konfederacji szkodzić, więc wreszcie doszło w niej do udanego przewrotu i przemalowania się na partię „liberalno-wolnościową”, choć właśnie wolnościowców Dziambora przy tym wycięto. Na scenę wkroczył nowy uwodziciel młodych egoistów, niechcących żadnych zobowiązań wobec państwa, Sławomir Mentzen. W dostosowanym do „nowoczesności” opakowaniu wciska on tym samym co w PO „młodym, wykształconym z wielkich miast” starą bajędę o „prawdziwym kapitalizmie”, który nie istnieje nigdzie na świecie od 100 lat, w sytuacji, gdy największe mocarstwa prowadzą politykę gospodarczą jawnie protekcjonistyczną i z przyjemnością pożrą kraje wierzące za Korwin-Mikkem i Mentzenem w mityczny „wolny rynek”.
Spotkania z sympatykami, organizowane pod nazwą „Piwo z Mentzenem 2023” pokazują tylko inną, acz równie bezmyślną twarz lemingów: wciskając im własnej produkcji piwo „Inflacja”, „Mowa nienawiści”, „Polska wolność”, „Ulga” po 15 zł. za butelkę, w tę że butelkę ich nabija dokładnie w stylu Mikkego, który ćwierć wieku temu zapewniał mnie, że gdy dożyję wieku emerytalnego, żadnego nawet mizernego „ochłapu” od pazernego państwa nie otrzymam, bo nie będzie już ZUS-u. Nie mam nic przeciwko piwu, ale z tym facetem bym go nie wypił, bo pamiętam z młodości nie tylko we wszystkim fałszywe „proroctwa” polskich libertarian, ale i że beztrosko śpiewane „Pij, pij, pij bracie, pij / A pijąc wesoło żyj!” kończy się realistycznie: „Na starość torba i kij.”
Może im, cwanym przedsiębiorcom-browarnikom, państwo nie jest do niczego potrzebne, ale mnie nie martwi, że mimo pokazowych jęków muszą jak my wszyscy płacić podatki na naszą policję i armię, które nas bronią przed prawdziwym zniewoleniem, przez nich w ogóle niedostrzeganym. Niech wam będzie, że rosyjski car był królem – ale na pewno nie naszym, a jeśli chcecie go znowu na polskim tronie zobaczyć, to róbcie tak dalej – ale my nawarzonego przez was piwa pić nie zamierzamy!