Nic mnie tak nie bawiło, choć powinno smucić, jak hipokryzja w politycznym grajdołku. Cóż, przyzwyczaiłem się. Kolejne tygodnie prekampanii, kiedy wszyscy udają, że nie trwa walka o głosy wyborców, potęgują chwytanie się o wszystko, byle w końcu PiS zaczęło spadać poparcie. A to już rodzi we mnie tylko współczucie dla dziennikarzy i komentatorów, którzy zawsze uważają, że mają patent na rację i prawdę. W odstępie zaledwie kilkunastu godzin, opozycyjni redaktorzy wytoczyli kolejne „działa" i afery", których akurat nie dostrzegali, gdy rządzili ich ulubieńcy.
Nie będę oceniać, czy rząd ma prawo uczestniczyć w kampanii wyborczej czy nie - z jednej strony nie po to zostaje powołany, jednak z drugiej tworzą go najczęściej posłowie, którzy spotykają się z wyborcami i znajdą się prawdopodobnie na listach do parlamentu. Stąd z oczywistego względu też muszą walczyć o poparcie. I nikogo to do tej pory zbytnio nie dziwiło. Pikniki 800 plus, organizowane przez obóz rządzący, mają oczywisty związek z kampanią wyborczą, mimo że nie ogłoszono terminu wyborów. Ale zarzut, jaki stawia część przedstawicieli mediów, jest taki: to nierówność w kampanii, ponieważ opozycja nie dysponuje środkami publicznymi, więc wybory będą nierówne, powinna interweniować Bruksela lub nawet OBWE. Jako że pamięć mam niezłą, doskonale przypominam sobie ostatnie miesiące kampanii wyborczej sprzed 8 lat. Wtedy Ewa Kopacz wraz z ministrami swojego rządu organizowała... pikniki z wyborcami.
W lipcu 2015 roku, ówczesna premier udała się do Aleksandrowa Łódzkiego. "Województwo łódzkie odwiedza dziś, w niedzielę 7 lipca, premier Ewa Kopacz. Prezes Rady Ministrów odwiedzi Aleksandrów Łódzki, leżące nieopodal Sanie oraz Buczek koło Brzezin, gdzie odbywa się Święto Zalewajki" - czytamy w relacji lokalnego "Expressu Ilustrowanego". To jeszcze nic, bo Kopacz rozdawała też nagrody dla strażaków. Czy to czasem nie pachnie 2023 rokiem i zarzutami o wykorzystywanie środków publicznych do zdobywania głosów? "Ramowy program wizyty premier Kopacz w woj. łódzkim: Aleksandrów Łódzki
To tylko jeden przykład. Kolejny? Poznań przed wyborami parlamentarnymi. Wtedy Kopacz dołączyła do pikniku Waldego Dzikowskiego. - Piknik to między innymi moja zaległa impreza urodzinowa, do której dołączył się wojewoda Piotr Florek i poseł Jacek Tomczak - mówi poseł Waldy Dzikowski. - Ta impreza była planowana kilka miesięcy wcześniej. Nie wiedzieliśmy wtedy, że premier Kopacz przyjedzie do Poznania. Nie mogę zostawić gości i przyjechać na konwencję, dlatego zaprosiłem panią premier na piknik. Przyjęła zaproszenie - mówił Dzikowski "Głosowi Wielkopolskiemu".
Kopacz również zorganizowała piknik dla dzieci i ich rodziców w KPRM 1 czerwca - ostatni w roli szefowej rządu. Oprócz tego, PO ciągnęła co chwila "wyjazdowe posiedzenia rządu" od lata 2015 roku. Być może Konrad Piasecki lub dziennikarze wp.pl nie uwierzą, ale tam premier nagminnie opowiadała o sukcesach swojego gabinetu. Również, gdy kampania jeszcze oficjalnie się nie rozpoczęła - nim prezydent Bronisław Komorowski ogłosił datę wyborów - bo zrobił to 17 lipca, a wyjazdy w teren ministrów z PO i PSL rozpoczęły się w czerwcu. Ba, billboardów PO było wtedy pełno na ulicach polskich miast.
"Szefowa polskiego rządu spotkała się w Kielcach z przedstawicielami kół gospodyń wiejskich z województwa świętokrzyskiego" - to inny przykład z działalności piknikowej poprzedniej władzy, który bez trudu można znaleźć na stronach Radia Kielce. Wypisz, wymaluj, ktoś robi to samo po 8 latach. Różnica jest tylko taka, że wtedy nie stanowiło to żadnego problemu - nie zarzucano tak gremialnie Platformie Obywatelskiej wykorzystywania aparatu rządowego do robienia kampanii wyborczej, która i tak była fatalna i przegrana. Nie mówiono, że spotkania z wyborcami w terenie to "kupowanie głosów wyborców" - a jeśli już, to na pewno nie w największych telewizjach i portalach. Nigdzie nie padały w liberalnych mediach gromy, że Kopacz łamie prawo, bo urządza kampanię przed jej ogłoszeniem. A zatem, skoro wtedy nie był to problem, dlaczego dziś nim jest? Odpada argument, często pojawiający się przy dyskusjach o problemach tego rządu: "skoro oni robili źle, to ci też muszą"? Odpada, bo wtedy nikt - nawet prawicowa strona - nie rzucał w przestrzeń publiczną tak wielkich zarzutów w tej sprawie - ograniczano się do pytań o koszty wyjazdowych posiedzeń rządu. To krytykowano, a z wyjazdowych posiedzeń raczej się śmiano w sieci. I tyle.
Dokładnie tak samo jest ze zdjęciem wicemarszałka Ryszarda Terleckiego. Nie oceniając, czy zrobił słusznie, czy nie, przebywając w weekend podczas święta policji w Klimkówce, funkcjonariusze zrobili sobie z nim zdjęcia. Kilka z nich zamieścił polityk PiS. Według Roberta Zielińskiego z TVN24, jest to dowód na łamanie apolityczności służby i rujnowanie wizerunku mundurowych, który przypomina - na podstawie tych zdjęć - milicję z czasów PRL. Otóż, nie znalazłem nigdzie takich wypowiedzi Zielińskiego i rozemocjonowanych do granic możliwości „silnych razem”, gdy to minister Teresa Piotrowska uczestniczyła w pikniku charytatywnym na rzecz dzieci z policjantami. Zresztą - tak, jak w przypadku imprezy w Klimkówce, tak i wtedy tamta akcja nie niosła w sobie negatywnego przekazu. Żeby było mało, Grzegorz Schetyna jako szef MSW odwiedzał policjantów w czasie wigilii i łamał się z nimi opłatkiem. Zdjęcia z sieci również nie zginęły, każdy może sprawdzić. Ze strażakami zaś notorycznie spotykali się ministrowie rządu PO-PSL. Nikt nie robił z tego tytułu afery - albo je dostrzegamy wtedy i teraz, albo wówczas nie było to łamanie prawa i standardów, tak jak dziś. Nie oceniam dla jasności, czy to dobrze, czy źle, że politycy spotykają się z mundurowymi. Uważam za to reakcję części komentatorów za żenujący brak jakiegokolwiek wstydu i robienie z czytelników idiotów.
I jeszcze jeden przykład z ostatnich dni - "ryży". Potocznie używane słowo, które padło na spotkaniu Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami, odnosi się do koloru rudego.
Fakt, jest to pejoratywne określenie ludzi o tym kolorze włosów. I prezes PiS zapewne nie użył go przypadkowo - a po to, by zmobilizować swoich wyborców. W polityce, jak i w ogóle w każdej dziedzinie życia, nie należy odwoływać się do wyglądu. Tyle, że jak można oskarżać Kaczyńskiego o nakręcanie "chorych emocji", straszyć, że "coś w końcu się złego stanie", bo użył słowa "ryży", jednocześnie godząc się i przymykając oko na "j... PiS", "wyp...ć", a z Tuskowych: "masowych morderców kobiet", "mafijnego państwa PiS" albo wyborców PiS, którzy "chleją, biją kobiety i dzieci"? Jak można milczeć albo podawać dalej wpisy, jak to mają w zwyczaju ślepi na jedno oko, o "naszczalniku", "łupieżu", "brudnych butach", "nieszczęśliwym starcu", "małym Fuhrerze"? No… nie da się. Te scenki teatralnego i rytualnego oburzenia świadczą tylko o desperacji, byle tylko wygrała "właściwa" strona w wyborach. I ogromnej hipokryzji, która sprawia, że na reakcje redaktorów z piórkami w tyle zaczynam odczuwać coś w rodzaju współczucia.