Tak podsumowuje rozgrywkę Prigożyn–Putin prof. Władysław Marciniak, stawiając mocno uzasadnioną tezę, że Rosji jako państwa nie ma od dawna, czyli od rozpadu ZSRS w 1991 r. A co jest? Atrapa państwa, skrywająca splot interesów różnych „rodzin” mafijnych, których rozjemcą (biorącym od każdego „klienta” 50 proc. udziałów) jest uznawany przez wszystkich „awtoritet”.
To słowo w rosyjskim żargonie przestępczym oznacza zasłużonego i powszechnie szanowanego kryminalistę. Rolę tę w zgrupowaniu mafijnym pod nazwą Federacji Rosyjskiej spełniał od czasów petersburskich właśnie Putin. To jeden z powodów, prócz gwarancji bezpieczeństwa, dla których Jelcyn namaścił go na swojego następcę. W tej optyce pucz Prigożyna nie był żadnym zaczątkiem wojny domowej, a jedynie wspieraną przez część najważniejszej rodziny mafijnej próbą „pieriedieła”, czyli nowego podziału dostępu do łupów. Zgadzając się z prof. Marciniakiem, że Zachód tych uwarunkowań nie rozumie, podchodząc do Rosji jak do – choćby i zbójeckiego, ale wciąż –państwa, sądzę, że efekt jednak może być podobny, rozpad dzikiej hordy następuje bowiem tak samo jak państwa imperialnego, gdy nie ma już kogo łupić, nawet własnych poddanych, a „awtoritety” padają.