Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Tusk – organizator godzin nienawiści - rozmowa z posłem Krzysztofem Szczerskim

Psychopolityka to rodzaj manipulacji politycznej oddziałującej na emocje ludzi po to, żeby pozostawać na poziomie emocji właśnie, a nie realnych problemów.

Igor Smirnow
Igor Smirnow
Psychopolityka to rodzaj manipulacji politycznej oddziałującej na emocje ludzi po to, żeby pozostawać na poziomie emocji właśnie, a nie realnych problemów. Mówiąc wprost – psychopolityka to gra na uczuciach obywateli. Wówczas poprzez politykę zarządza się emocjami, a nie pokonuje rzeczywistych trudności czy wyzwań. Tworzy się nadrzeczywistość, którą rządzą emocje. Wtedy można wywoływać emocje negatywne wobec przeciwników czy pozytywne wobec działań władzy. Właśnie na tym poziomie odbywa się rządzenie Polakami - mówi poseł Krzysztof Szczerski w rozmowie z Katarzyną Gójską-Hejke, zastępcą redaktora naczelnego "Gazety Polskiej".
 

Przed referendum warszawskim, jak również przed głosowaniem wniosku o referendum w sprawie edukacji politycy partii rządzącej podważali kompetencje obywateli do podejmowania decyzji. Czy takie działanie mieści się w ramach debaty publicznej?
PO akceptuje obywateli tylko wówczas, gdy ją popierają. Gdy obywatele okazują się na tyle bezczelni, by mieć własne zdanie albo – co gorsza – wpadną na myśl, że to zdanie może być sprzeczne z wolą obozu władzy, to wówczas robi on wszystko, by odbierać im prawo do decydowania lub ośmiesza ich kompetencje do tworzenia porządku. Chcę być jasno zrozumiany – kwestionowanie praw obywatelskich nie jest elementem debaty publicznej, lecz jej zaprzeczeniem.

Zgodnie z konstytucją suwerenem w Polsce jest naród, a więc obywatele Rzeczypospolitej, nie instytucje, nawet pochodzące z wyborów, jak prezydent, rząd czy większość koalicyjna. To elementarz demokracji. Poza tym twierdzenie, że obywatele podejmują decyzje bez zastanowienia i refleksji, jest bzdurą. W Polsce wiele grup próbowało zebrać podpisy pod sprawami głęboko nieakceptowanymi i nie zdołały tego uczynić. Wbrew opowieściom polityków Platformy ludzie mają to coś, co zwie się zdrowym rozsądkiem, i nie udzielają poparcia absurdalnym inicjatywom referendalnym.
 
Czy myślenie o społeczeństwie jak o zbiorowisku niedojrzałych, nieświadomych ludzi nie jest kwintesencją systemu, który wyłonił się podczas rokowań w Magdalence?
Oczywiście tak. Z takiego właśnie przekonania zrodził się mit założycielski elit III RP. Tych, którzy mimo zdecydowanej woli narodu wyrzucenia komunistów z systemu władzy – taki był przecież werdykt pierwszych, jeszcze nie w pełni wolnych wyborów – uznali, że ich układ z Jaruzelskim czy Kiszczakiem ma być trwały, a nie taktyczny. A potem dalej decydowali ponad narodem, uważając, że ten nie dorósł do tego, by decydować samodzielnie. Dziś Tusk i Komorowski powracają do tamtych korzeni arogancji elit III RP, bo też nigdy z nią się na poważnie nie pożegnali.
 
Czy w takim razie można mówić, że w Polsce toczy się swobodna debata publiczna?
W Polsce nie ma swobodnej debaty publicznej. Za ten stan odpowiedzialni są politycy partii rządzącej i pilnujące ich interesów media. By poglądy konkurencyjne wobec tych, które głosi rząd, mogły w ogóle głośno zaistnieć w przestrzeni publicznej, ludzie muszą wyjść na ulicę. Najpewniej zostaną wówczas wyszydzeni, ale przynajmniej ktoś będzie miał szansę usłyszeć ich głos. To wielka porażka debaty publicznej w Polsce, w tym również prorządowych mediów. Media powinny być bowiem pośrednikiem między władzą a obywatelami, a u nas są elementem psychopolityki, manipulacji politycznej. Ludzie nie odnajdują się w tym, co pokazują media. Nawet jeśli ciągle są od nich uzależnieni, to nie na poziomie przekazu prawda–fałsz. I tu powracamy do punktu wyjścia naszej rozmowy – żeby wyrazić swoje zdanie, inne niż to, jakiemu sprzyja obóz władzy i media głównego nurtu, obywatele muszą zorganizować protest lub zebrać podpisy pod wnioskiem o referendum, bo nie mają innej możliwości powszechnego głoszenia swoich opinii.
 
Są jeszcze media niezależne.
To prawda. Ale ciągle są słabsze niż prorządowe tuby. Dostrzegam, że rosną w siłę, powiększają swój zasięg i bardzo im kibicuję, bo wychodzenie z kryzysu debaty publicznej w Polsce będzie się dokonywać w znacznej mierze dzięki nim. Mamy już nawet coś w rodzaju pluralizmu wśród mediów wolnego słowa, i to też jest wartość.
 
Czym jest psychopolityka?
Psychopolityka ma dwa aspekty. Po pierwsze, jest to przekonanie o tym, że zadaniem władzy jest utrzymywanie dobrostanu psychicznego obywateli, a nie rozwiązywanie ich problemów. Ważne jest to, by obywatele mieli poczucie, że problemy są rozwiązywane, a w kraju jest wszystko dobrze. Po drugie, psychopolityka to rodzaj manipulacji politycznej oddziałującej na emocje ludzi po to, żeby pozostawać na poziomie emocji właśnie, a nie realnych problemów. Mówiąc wprost – psychopolityka to gra na uczuciach obywateli. Wówczas poprzez politykę zarządza się emocjami, a nie pokonuje rzeczywistych trudności czy wyzwań. Tworzy się nadrzeczywistość, którą rządzą emocje. Wtedy można wywoływać emocje negatywne wobec przeciwników czy pozytywne wobec działań władzy. Właśnie na tym poziomie odbywa się rządzenie Polakami.
 
Sztandarowym przykładem psychopolityki jest spot wyborczy Platformy Obywatelskiej, który przedstawiał zwolenników PiS jako nieprzewidywalnych agresorów i wzywał do pójścia na wybory, by uchronić przez nimi Polskę.
To był zabieg niczym godzina nienawiści w powieści Orwella. Przypomnijmy, że to był czas organizowanej przez władzę pogardy wobec wrogów „pokoju społecznego”. A tych zawsze wskazywała władza.
 
Jakie mogą być skutki psychopolityki w państwie demokratycznym?
To zależy od kondycji władzy. Jeśli jest wystarczająco silna, to może psychopolityką zdusić demokrację i zastąpić ją systemem autorytarnym. Jeśli władza jest zbyt słaba, to społeczeństwo w końcu odrzuci jej manipulacje, ale ów bunt może mieć charakter gwałtowny, wymykać się spod kontroli. Wówczas układa się od nowa wszystkie relacje polityczne w kraju. Mówiąc obrazowo, władza albo dociska kipiący garnek tak długo, aż wszystko się w środku wygotuje, albo ten wybucha jej w ręku. Dlatego celem psychopolitycznych działań Platformy jest społeczna demobilizacja. Tusk i jego współpracownicy mają świadomość, że mobilizacja obywatelska, aktywność mogą zakończyć ich rządy. Dlatego robią, co mogą, by zniechęcić ludzi do jakiejkolwiek aktywności. Było to doskonale widać przed referendum warszawskim. Władza nie zdecydowała się na zmobilizowanie zwolenników Hanny Gronkiewicz Waltz, lecz czyniła wszystko, by ostudzić zapał i zaangażowanie jak najliczniejszych grup obywateli, i podjęła zaciętą walkę z każdym zarzewiem aktywności. Tym samym pokazała bardzo wyraźnie, jakich obywateli postrzega jako swoich wrogów – zwolenników referendum w stolicy, państwa Elbanowskich i stworzone przez nich stowarzyszenie, kluby „Gazety Polskiej”. Z punktu widzenia Donalda Tuska to elementy potencjalnego zagrożenia, ogniska groźnej mobilizacji społecznej, które trzeba jak najszybciej zneutralizować. Ta władza zwyczajnie boi się obywateli, którzy nie są podatni na psychopolityczne manipulacje i mimo tego kuglarstwa pozostają przy swoich poglądach, a nawet domagają się ich respektowania.
 
Czy uprawnione jest twierdzenie, że obrona kłamstwa smoleńskiego i blokowanie rzetelnego wyjaśnienia przyczyn tragedii z 10 kwietnia 2010 r. prowadzone jest poprzez manipulowanie emocjami Polaków?
Tak, ale co gorsza, obecny obóz władzy robi to nie tylko dla potrzeb własnych, ale także wziął na siebie rolę ochrony rosyjskich interesów w tym śledztwie przed żądaniami rzetelności, prawdy i dociekliwością obywateli własnego kraju. Przecież to nie Rosjanie tłumaczą się przed Polakami z przetrzymywania wraku, czarnych skrzynek i innych ważnych elementów śledztwa. Rosjan usprawiedliwia rząd w Warszawie i uprawia psychopolitykę wobec Polaków.
 
Od kilku dni opinia publiczna informowana jest o kolejnych zatrzymaniach wysokich urzędników państwowych, którzy zostali oskarżeni o korupcję. Tymczasem podczas oficjalnego kongresu PO premier udziela poparcia zdymisjonowanemu ministrowi, któremu prokuratura postawiła zarzut karny i który jest powiązany z firmą podejrzewaną o korumpowanie urzędników. Jak Pan ocenia tę sytuację?
Uśmiechnięta twarz Sławomira Nowaka z pierwszego rzędu notabli Platformy na jej konwencji powinna zapaść Polakom w pamięć. Bo ten grymas mówił nam: „I co mi zrobicie, Polaczki? Myślicie, że mi się coś złego stanie?”. Nowak jest jak dozorca Anioł w serialu Alternatywy 4. Gdy mieszkańcom się wydawało, że go przegnali ze swego bloku, on powrócił, ale już jako kierownik całego osiedla. Za czasów rządu Tuska mamy do czynienia z systemową korupcją, którą zakażony jest cały układ władzy. Co chwila pojawiają się kolejne wątki. Ale władza reaguje wyłącznie arogancją à la Nowak.
 
Usłyszeliśmy również, jak politycy partii rządzącej ustawiają wyniki wewnątrzpartyjnych wyborów poprzez korumpowanie delegatów upoważnionych do głosowania – oferują im posady w publicznych spółkach. Czy łapówkarstwo jest dziś elementem sprawowania władzy?
Wybory w PO w kilku województwach pokazały, że ta partia także wewnątrz nie zna otwartych i uczciwych reguł gry. Problem polega na tym, że im dłużej rządzi i ma dostęp do państwowych, czyli naszych zasobów, tym więcej używa sobie na nich dla potrzeb czysto partyjnych. PO gra państwem i naszym bogactwem dla własnych celów. To dewastuje Polskę.
 
Jakie są tego konsekwencje?
Poza niegospodarnością i marnotrawieniem potencjału, poza zwykłym złodziejstwem i rozkradaniem Polski jest jeszcze ważna konsekwencja społeczna. Chodzi o powszechną demoralizację. O powszechne przekonanie zwłaszcza młodych ludzi, że w Polsce rządzi układ zamknięty i albo się żyje dobrze z władzą, albo trzeba wyjechać z kraju, bo tu bez znajomości nic się nie załatwi, a można jeszcze oberwać, jak się wkroczy w interesy układu. Największa emigracja w czasach pokojowych, jaka dotyka dziś Polskę, to właśnie cena za rządy Tuska, za brak perspektyw dla młodych, zdolnych Polaków, którzy nie mają siły walić głową w mur układu zamkniętego.
 
Czy zapowiedź odrzucenia przez Ukrainę stowarzyszenia z UE jest także fiaskiem polskiej polityki zagranicznej?
Jest wielką porażką Polski i Unii Europejskiej, bo okazały się one niezdolne do wywołania trwałych skutków politycznych „za linią Curzona”. Podział geopolityczny i neoimperialna polityka Rosji okazały się silniejsze. Polska się do tego przyczyniła, bo mając najsilniejsze karty w ręku, nie potrafiła ich rozegrać, a raczej nie chciała, bo też trio Komorowski–Tusk–Sikorski już dawno uznało, że na Wschodzie partnerem numer jeden ma być Moskwa, tak jak na Zachodzie Berlin. Nawet wówczas, gdy ich działania są sprzeczne z naszymi interesami.
 
Minister Sikorski ocenił, że Ukraińcy nie są gotowi na modernizowanie swojego państwa. Czy ta wypowiedź oznacza, że szef polskiej dyplomacji nie rozumie tego, co dzieje się w tym kraju?
Znów wracamy do początku rozmowy: Sikorski jest mistrzem arogancji. Tak może się wypowiadać tylko ktoś, kto de facto gardzi innymi, a Polska powinna mieć do Ukrainy stosunek braterski, czyli coś ponad partnerstwo, a nie być wyniosłym recenzentem. Niech te role odgrywają inni, jeśli mają w tym interes. Naszym interesem jest Europa za naszą wschodnią granicą.
 
Minął rok od powołania zespołu parlamentarnego, którego zadaniem jest obrona demokratycznego państwa prawa. Czy wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy potwierdziły potrzebę jego istnienia? Jaki obraz polskiej demokracji wyłania się ze spraw, którymi zespół się zajmował?

Gdy powoływaliśmy zespół nieco ponad rok temu, to niektórzy komentowali, że to nazwa na wyrost. Po roku jego idea stała się tak aktualna, że de facto weszła na główną scenę polityki w Polsce. Bo problem łamania zasad demokracji i państwa prawa to w naszym kraju powinien być polityczny temat numer jeden. Zespół zajmował się wieloma sprawami. Zaczęło się od Amber Gold, prawo o zgromadzeniach, nękanie z powodów politycznych, po błędy wymiaru sprawiedliwości, aż w końcu skandale wokół organizacji referendum w Warszawie. Bronimy obywateli i Polskę przed pogardą władzy.

Wywiad ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska-Hejke