Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Pokolenia gigantów, pokolenia karłów

W związku z pogrzebem Tadeusza Mazowieckiego wyrwało się któremuś z liderów dziennikarskiego mainstreamu szczere westchnienie, że oto odchodzi jeden z ostatnich przedstawicieli Wielkiej Generacji, a p

W związku z pogrzebem Tadeusza Mazowieckiego wyrwało się któremuś z liderów dziennikarskiego mainstreamu szczere westchnienie, że oto odchodzi jeden z ostatnich przedstawicieli Wielkiej Generacji, a po nim już tylko polityczna miernota. Faktycznie, stan niedobitków reprezentowanych przez Bartoszewskiego, Kutza czy Niesiołowskiego nie przedstawia się ciekawie, a narybku nie widać – Geremek czy Kuroń, przy wszystkich swoich wadach, reprezentowali jednak styl, którego próżno by szukać wśród Nowaków, Schetyn i pomniejszego politykierstwa. Także w salonie kultury nie bardzo widać, kto miałby zastąpić Miłosza, Szymborską, Lema i Mrożka. Stąd uzasadniony lament.

Problem w tym, że lamentujący przypominają grzybiarzy, którzy narzekają, że nie mogą znaleźć prawdziwków na wyasfaltowanej płycie lotniska. Po prostu nie szukają tam, gdzie trzeba, popełniając zresztą typowy błąd wszelkich ekip i elit rządzących, które nie widzą żadnego innego towarzystwa poza własnym.

I nie jest to zjawisko nowe. Strupieszały „salon warszawski” lekceważył Mickiewicza i innych romantyków, w kręgach „polityków realistów” długo uważano Piłsudskiego i jego pepesiaków za gówniarstwo, a opozycja w PRL była albo wąziutkim, kontrolowanym marginesikiem (koło Znak czy „Tygodnik Powszechny”), albo kręgiem wykluczonych, skazanych na nieistnienie.

A przecież to ci wykluczeni mieli całkiem niedługo zdominować politykę i literaturę, choć wielu z nich miało zapłacić za to syndromem „końca świata szwoleżerów”.

Wielkość ludzi i dzieł nie rodzi się bowiem ze stadnej aklamacji, lecz ze sprzeciwu, odwagi chodzenia pod prąd, podejmowania ryzyka, zwłaszcza gdy nie jest to ani bezpieczne, ani nie przynosi profitów.

Stosując historyczne analogie, odpowiednikiem Jerzego Turowicza byłby Sakiewicz, Karnowski, Wildstein – nie Lis, którego trzeba raczej porównywać z Kazimierzem Kąkolem, Ryszardem Wojną czy Jerzym Urbanem.

Jestem dziwnie spokojny, że w panteonie narodowej chwały znajdą się nazwiska Biniendy i Nowaczyka, i to oni będą kiedyś patronami ulic, a nie np. Lasek, nasze wnuki chodzić będą do szkół im. Rymkiewicza, Krasnodębskiego, Legutki, a jedną z niewielu pozytywnych wzmianek o Adamie Michniku (czołowym szkodniku polityki III RP) będzie fakt bycia kolegą ze studiów Antoniego Macierewicza.

Historia bowiem jest nierychliwa, ale sprawiedliwa.

 



Źródło: Gazeta Polska

Marcin Wolski