Trwające od kilku dni masowe protesty Gruzinów przeciw wprowadzeniu przez serwilistycznie prorosyjskie władze prawa o „agentach zagranicznych” może oznaczać krach rosyjskiego panowania nad Kaukazem. Za czasów prezydenta Saakaszwilego, dziś maltretowanego w tbiliskim więzieniu na zlecenie Moskwy, Gruzja była w czołówce prozachodnich przemian, dziś lokuje się daleko za przyjmowaną do UE Mołdawią, a kolejne posunięcia rosyjskiej agentury pod brzmiącą dziś jak szyderstwo nazwą „Gruzińskie Marzenie” oddala coraz bardziej nadzieję na wyzwolenie się z wpływów Rosji i powrót do Europy.
Do tego jeszcze bardzo daleko. Jesienią ubiegłego roku byłem w Gruzji na zdjęciach do filmu o Prezydencie Lechu Kaczyńskim i jego prometejskiej polityce w odniesieniu do Kaukazu. Wrażenia były raczej ponure – po ulicach gruzińskiej stolicy łażą tłumy rosyjskich „uchodźców” spod putinowskiej branki, którzy tu zakładają masowo jakieś firmy, których nikt nie kontroluje, lud jest rozdarty między pragnieniem odzyskania 20% terytorium zajętego w 2008 r. przez Rosję, a lękiem przed jej siłą, haniebny brak reakcji na uwięzienie Saakaszwilego pokazuje, że duch narodu katastrofalnie podupadł.
Nawet dzisiejsze zamieszki, mimo że uwieńczone powodzeniem, bo wystraszony rząd odwołał już uchwalone prawo, nie świadczą o przełomie na wzór kijowskiego Majdanu. Gruzini, podobnie jak Białorusini w 2020 r. nie są w stanie znaleźć lidera protestów i znajdują się w położeniu wszelkich „żółtych kamizelek”, które niezależnie od skali protestu są całkowicie bezpłodne, bo nie formułują jakiegokolwiek programu alternatywnego i nie mają żadnego przywództwa zdolnego taki program sformułować.
Opozycja jest beznadziejnie rozdrobniona i nie potrafi przezwyciężyć interesów partyjnych, a spora część społeczeństwa została po prostu skorumpowana. Ci nienawidzą dziedzictwa Saakaszwilego szczególnie, bo za swoich rządów dokonał istnego cudu, eliminując legendarną kaukaską korupcję do poziomu nader przyzwoitego nawet w skali Europy Zachodniej. Pewnie się Polacy nie zdziwią, że po dziś dzień nienawidzą go wszelcy celebryci, od tamtejszych Balcerowiczów po artystów wszelkiej maści. Nie wpłynęła na to nawet wizyta w więzieniu najpopularniejszego w Gruzji aktora i pieśniarza Wachtanga Kikabidze, który wyraził pełną solidarność z biednym Micheilem.
Jednym słowem dylemat nazwany przeze mnie w artykule w GPC w 2019 r. - „W tygrysiej skórze, czy w ruskiej siermiędze” - pozostaje w mocy. Jedynym jak na razie akcentem, który nieco zmienia sytuację, jest postawa pani prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili (niegdyś współpracownicy Saakaszwilego), która bawiąc obecnie w USA i Kanadzie, wydała niezbyt jasne oświadczenie, które można zinterpretować jako wezwanie do zagranicznych współpracowników MSZ o zdystansowanie się od stanowiska gruzińskiego rządu, de facto zamykającego drogę Gruzji do integracji europejskiej, o natowskich aspiracjach nawet nie wspominając. Na razie ambasadorowie gruzińscy zagranicą nie zareagowali jednoznacznie, choć są sygnały, że są gotowi wesprzeć gruziński Majdan.
Tyle, że Majdanu jeszcze nie ma.