Wypowiadający się w mediach przedstawiciele opozycji, a także sympatyzująca z Platformą większość środowiska dziennikarskiego próbują stworzyć wrażenie, że sprawa wpisu, w którym Radosław Sikorski oskarżył USA o spowodowanie wycieków z gazociągów Nord Stream i Nord Stream 2, jest już definitywnie zamknięta. Tymczasem mamy do czynienia z sytuacją nadającą nowy sens krążącym od lat pytaniom i wątpliwościom dotyczącym tego polityka, która mimo prób zaklinania rzeczywistości prawdopodobnie już nie ucichnie.
Wpis Sikorskiego najpierw wywołał bardzo duże wzburzenie w kraju, ponieważ jednak dotyczył najgorętszego tematu polityki międzynarodowej, oczywiste było, że wrzawa nie zatrzyma się na polskiej granicy.
Rosjanie dziękują, Giertych broni
Kreml bardzo szybko podchwycił korzystną dla siebie publikację, która zaczęła rozchodzić się tradycyjnymi i internetowymi kanałami rosyjskiej dezinformacji. Słowa Sikorskiego, jeśli przyjąć oczywiście najłaskawszą dla niego wersję o zwykłym niepanowaniu nad klawiaturą i niezrozumieniu konsekwencji tego zachowania, spadły Rosjanom z nieba. „Polski eurodeputowany i były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski napisał na Twitterze podziękowania dla Stanów Zjednoczonych za dzisiejszy wypadek na rosyjskich gazociągach. Czy to oficjalne oświadczenie o ataku terrorystycznym?” – pytała więc rzeczniczka putinowskiej dyplomacji Maria Zacharowa, a przedstawiciel Rosji przy ONZ Dmitrij Polański dziękował politykowi PO za wskazanie sprawców zniszczenia rur. Wreszcie wydrukiem wpisu Sikorskiego na forum ONZ wymachiwał sam ambasador Rosji przy tej organizacji.
Sprawy nie można było przemilczeć, spotkała się więc z krytyką nie tylko ze strony polityków PiS, lecz również przedstawicieli części opozycji, zwłaszcza Lewicy. Wreszcie z dość oszczędnym niezadowoleniem o sprawie wypowiedział się Donald Tusk, choć zebranie się z tą reakcją zajęło mu dużo czasu. Gdy Tusk dał sygnał, zaczęli mówić też inni przedstawiciele partii, jednak od razu zostało zapowiedziane, że choć PO od wpisu się dystansuje, karać za niego nie zamierza. I to, według Platformy, powinien być koniec sprawy, z czym zresztą zgodziła się większość redakcji. Na kolejnych konferencjach prasowych i w wywiadach z politykami PO tematu już właściwie nie było.
Nawet w obliczu międzynarodowego skandalu Sikorski znalazł swoich obrońców. Roman Giertych w swoich kolejnych wpisach próbował wręcz stworzyć wrażenie, że całe zamieszanie jest przede wszystkim dowodem na to, jak ważną figurą światowej polityki jest były szef dyplomacji, a także jak wielką rolę w bieżącej polityce USA odgrywa jego małżonka Anne Applebaum. Sikorskiego bronił też Rafał Trzaskowski, choć tu nie byłbym pewien, czy wbrew pozorom nie była to raczej zamierzona niedźwiedzia przysługa, głośno jest bowiem ostatnio o ministerialnych aspiracjach prezydenta Warszawy, które dotyczą tego samego obszaru, do zajęcia się którym typowany miał być Sikorski, a więc dyplomacji. Twitterowy wyskok miał ponoć osłabić entuzjazm Platformy dla ponownego objęcia sterów MSZ przez mieszkańca dworku w Chobielinie. Równocześnie jednak w przestrzeni medialnej pojawiły się, brzmiące dziś wyjątkowo absurdalnie, lecz zgłaszane jak najbardziej poważnie, pomysły, by Radosław Sikorski był kandydatem na prezydenta w 2025 r. Według Renaty Grochal z „Newsweeka”, „Sikorski ma znakomite kontakty międzynarodowe. Wcześniej był szefem MON i MSZ, czyli sprawował ministerialne funkcje w dwóch kluczowych kompetencjach prezydenta”.
Pytanie, czy kwestia znakomitych kontaktów nie wymaga jednak pilnej i radykalnej aktualizacji. Jak nietrudno się domyślić, w Stanach oskarżenie ze strony byłego szefa dyplomacji nie wywołało entuzjazmu i fakt, że zostało zauważone, raczej nie będzie dla niego atutem ani w bliższej, ani dalszej przyszłości.
Nie sposób uciec od pytania, czy w Ameryce Sikorski zaszkodził tylko sobie, czy również Polsce. Owszem, amerykańska polityka również, podobnie jak nasza, coraz bardziej przypomina plemienne walki na wyniszczenie, gdy jednak problem powoduje osoba uważana za ważną postać politycznego establishmentu, zaszkodzić może w odbiorze nie tylko siebie i swojego stronnictwa, lecz także całej klasy politycznej państwa. Ameryka zresztą i tak wykazywała się wobec Sikorskiego olbrzymią cierpliwością, zważywszy na jego podejście do relacji naszych krajów, ujawnione na taśmach, które nie uległo później żadnej znaczącej zmianie.
Warto wspomnieć jeszcze o niedawnym spotkaniu liderów opozycji z udziałem ambasadora Stanów, podczas którego przedstawiciele Platformy bardzo mocno krytykowali dokonywane w Ameryce zakupy uzbrojenia. Czy ambasador Brzeziński wzniesie się ponad swe polityczne sympatie i połączy te wszystkie, bynajmniej nieciążące w stronę dobrych relacji z USA, kropki?
Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii lansowania Sikorskiego jako kandydata na prezydenta. Dziś pomysł ten brzmi wyjątkowo absurdalnie, lecz czy to znaczy, że na pewno nie będzie brany pod uwagę? Ambicje Sikorskiego niewątpliwie są nieskończone, ma też wciąż wpływowych po stronie opozycji zwolenników z Romanem Giertychem na czele. Do wyborów jeszcze dwa lata, czasu na urabianie kolegów i wyborców jest więc dość. A przecież ci ostatni nie widzą w działaniu polityka niczego złego. Ostatecznie jego wypowiedź najmocniej zeźliła PiS, a to w ich rozumieniu polityki czy interesu państwa rzecz najważniejsza.
I jeszcze refleksja, dotycząca naszej historii najnowszej – przeraża, w jakim byliśmy miejscu 12 lat temu, gdy w prawyborach prezydenckich w Platformie starło się dwóch ludzi, wobec których sformułować można ten sam zarzut gry na korzyść Rosji. Okoliczności rezygnacji Tuska z prezydentury mogłyby okazać się dużo ciekawsze, niż zapamiętany z nich jedynie bon mot o żyrandolu. Tak samo zresztą, jak szczegóły niezgody (niestety skazanej na porażkę) Lecha Kaczyńskiego na powołanie Sikorskiego do MSZ.
Przy czym, co też trzeba niestety przyznać, i prawica bardzo długo się na Sikorskiego nabierała. Dziennikarz z legendą Afganistanu, wykształcony światowiec i prawicowy patriota robił przez lata wrażenie, choć przecież była to w dużym stopniu mieszanina tej samej, co dziś autokreacji i bufonady. A przecież wystarczającym sygnałem ostrzegawczym powinny być okoliczności wyrzucenia młodego, jeszcze wtedy niespełna trzydziestoletniego Radka Sikorskiego z rządu Jana Olszewskiego, w którym był wiceministrem obrony narodowej najpierw u Jana Parysa, a później, krótko, u Romualda Szeremietiewa. I właśnie Szeremietiew opowiada dziś portalowi wPolityce, jak to wiceminister urządził się w należącym do ministerstwa pałacyku, korzystając do woli z reprezentacyjnego lokum i przypisanej do niego obsługi. Sikorski odmówił Szeremietiewowi przeprowadzki do ministerialnego hotelu, a w efekcie musiał odejść z resortu. Jak wiemy, w polityce został, a i jego kosztowne upodobania i nawyki zostały z nim – i z nami – do dziś.
Zebrane w jednym miejscu prorosyjskie wypowiedzi i działania eksministra robią wrażenie. Mamy tam i Ukrainę w 2014 r., i teraz, i udział w rosyjskiej dezinformacji po 10 kwietnia, mamy wreszcie lansowanie przez niego pomysłu przyjmowania i finansowania pobytu rosyjskich dezerterów w Unii Europejskiej. Pytań o motywy jest sporo, a za nimi idą kolejne – o kwestie dochodów europarlamentarzysty. To tak łatwo nie przyschnie, nawet jeśli nad zapomnieniem sprawy pracować będą wspólnie gabinety polityczne, grupy nacisku i redakcje.