O tym, jak wcześniej zareagowano na wyborcze zwycięstwo austriackiej Partii Wolności, szkoda nawet gadać. Zapewne teraz przez pewien czas smutkiem nasze i nie nasze elity napawać będzie wynik wyborów w Szwecji. I będzie to o tyle zabawniejsze, że tu miarą upadku demokracji jest sukces Szwedzkich Demokratów. Tak nazywa się partia, która będzie drugą siłą w parlamencie, a zarazem największym ugrupowaniem w obozie prawicowym, który nieznacznie przegonił na ostatniej prostej rządzącą dotąd socjaldemokrację. Partia ustępującej premier Andersson ma zresztą dużego pecha. Sama w sobie zwiększyła stan posiadania w stosunku do poprzedniej kadencji i pozostaje największą frakcją, jednak jej dotychczasowi koalicjanci osłabli tak mocno, że lewa strona jako blok straciła większość. W najważniejszej w tej chwili sprawie nie ma zresztą podziałów, wszyscy patrzą nieufnie na Rosję i nikt nie będzie sprzeciwiał się wejściu do NATO. Dla nas istotne jest, że Szwedzcy Demokraci są związani z Europejską Partią Konserwatystów i Reformatorów, tak więc w kolejnym po Czechach państwie we władzy uczestniczyć będzie koalicjant PiS. Nie pomoże nam to w PE, gdzie Szwedzcy Demokraci nie mają jeszcze reprezentacji, ale już na szczeblu rządowym będzie zapewne inaczej. A przecież za chwilę zmiana władzy we Włoszech, gdzie z trójki szykujących się do władzy ugrupowań prawicowych dwa są wobec PiS życzliwe, czego zresztą nasza opozycja nie może partii Kaczyńskiego wybaczyć. Co więcej, i tu największe z nich, Bracia Włosi, należy do EKR. Marginalizowana frakcja PE będzie więc współrządzić już w czterech krajach Unii. To dla Polski dobry moment, byle umieć go wykorzystać.