Przekop Mierzei Wiślanej to pierwszy od dawna tak duży wizerunkowo sukces PiS. Tak, jak w przypadku 500+, rządzący pokazali, że coś, co było przez lata niewykonalne (choć, inaczej, niż w przypadku najbardziej znanego rządowego świadczenia wcześniej nikt też potrzeby zbudowania przekopu nie kwestionował), zostało zrobione. Coś, co zostało obiecane, zostało dotrzymane.
Co więcej, dzieje się to w chwili, gdy argumenty o konieczności uniezależnienia się w każdej możliwej sprawie od Rosji, trafiają na wyjątkowo podatny grunt. I znów, tak samo, jak chwilę wcześniej w temacie reparacji wojennych od Niemiec, medialni czy polityczni przeciwnicy wpisują się w obcą, w tym przypadku rosyjską narrację i takich też interesów, czasem zupełnie zresztą wprost, bronią.
Z czasów bardzo późnego PRL lub bardzo wczesnej III RP pamiętam obrazek, choć nie pamiętam ani autora, ani miejsca publikacji (zapewne były to schodzące ze sceny „Szpilki” lub też już zdychająca wówczas „Karuzela”): aparatczyk klęczy przed portretem Stalina i mówi „Wybacz, że krytykowałem cię na zebraniu”. Medialna krytyka przekopu Mierzei Wiślanej, zważywszy na jego znaczenie (również symboliczne, lecz nie tylko przecież) wykracza daleko poza zwykłą wojenkę Platformy z PiS. Znów mamy do czynienia z tematem, który powinien łączyć przecież całą scenę polityczną lub przynajmniej jej większość. Przekop nie tylko uwalnia nas od widzimisię postsowietów w kwestii żeglugi na tym kawałku Bałtyku, lecz również daje nowe, duże szanse rozwoju dla lokalnego biznesu, więc klasy średniej, tak rzekomo wspieranej i chronionej przez opozycję i tak jej, co pokazują wyniki wyborów, oddanej. Wygląda tak, jakby dziś bardzo wielu naszych liderów opinii, niczym stary partyjniak z przywołanej przed chwilą karykatury, klęczało przed zdjęciem Putina, by przebłagać go za te wszystkie straszne rzeczy, które chwilowo muszą pisać o Rosji. Ich święty zaś zesłał im w swej łaskawości szansę odkupienia. Odkupują więc swe winy, pisząc, że przekop za mały, że nigdy się nie zwróci, że nic nim nie przepłynie, ewentualnie, że tylko kajaki, słowem – niepotrzebne, a zarazem nie spełniające oczekiwań, stały refren antypisowskiej propagandy, tym razem odśpiewany na rosyjską nutę. Z najmocniejszym akcentem w tych zwrotkach, gdy mowa o statkach, które płyną sobie do Kaliningradu i żadnej PiS-owskiej inwestycji nie potrzebują.
A za rok, dwa, gdy inwestycja okaże się już sukcesem i pomocą dla regionu, dzisiejsi krytycy znów powiedzą, że to ich sukces i że zawsze powtarzali, że tak właśnie trzeba było robić. Ba, będą mogli nawet pokazać odpowiednie sejmowe glosowania, w których nie byli wcale przeciw, a o których dziś raczej woleliby nie pamiętać.