Kilka dni temu prezydent Zełenski poinformował, że ukraińskim żołnierzom udało się uwolnić z niewoli grupę studentów ze Sri Lanki. Teraz opowiedzieli oni telewizji BBC o swojej gehennie.
Ukraińska kontrofensywa zaskoczyła cały świat tempem, w jakim żołnierze wyzwalali okupowane terytoria. Niestety, tak jak wcześniej, Ukraińcy znajdują na wyzwalanych terenach kolejne dowody rosyjskiego bestialstwa i zbrodni, których dopuścili się podczas okupacji. W Charkowie znaleźli między innymi sale tortur – często tworzone w posterunkach policji, aresztach śledczych itp. - w których torturowano ukraińskich cywili. Według relacji tych, którzy przeżyli, warunki w nich były bardzo trudne, a ofiarą można było zostać bez żadnego wyraźnego powodu. Na razie nie wiadomo, ile osób ich nie przeżyło, ale podczas ekshumacji w Izjum odnajdywane są kolejne zwłoki z wyraźnymi śladami tortur.
Kilka dni temu prezydent Zełenski wspomniał o tych salach w swoim codziennym przemówieniu. Powiedział, że Rosjanie torturowali w nich nie tylko Ukraińców, ale także obcokrajowców. Podał przy tym przykład siedmiu obywateli Sri Lanki, którzy studiowali na kolegium medycznym w Kupiańsku. „Dopiero teraz, po wyzwoleniu regionu charkowskiego, zostali uratowani. Zapewniono im właściwą opiekę medyczną” - powiedział.
Młodzi obywatele Sri Lanki dotarli na Ukrainę mniej więcej trzy tygodnie przed rosyjską inwazją i wynajęli dom w Kupiańsku. Po rozpoczęciu inwazji ukrywali się w nim, ale po jakimś czasie, z obawy przed rosyjskimi pociskami – Kupiańsk, jak wiele ukraińskich miast, był bezlitośnie ostrzeliwany przez kremlowskich zbrodniarzy – zdecydowali się uciekać na piechotę do oddalonego o ok. 120 km Charkowa.
Nie uszli jednak daleko. Już na pierwszym rosyjskim checkpoincie żołnierze związali im ręce i założyli opaski na oczy, po czym wywieźli ich do położonego blisko rosyjskiej granicy Wowczańska. Tam zostali zamknięci. Rosjanie bili ich i torturowali. Jednemu mężczyźnie wyrwali paznokieć dużego palca stopy, innego również to spotkało, a dodatkowo ścisnęli go drzwiami i bili po głowie. Rosyjscy żołnierze żądali również, aby studenci załatwili od swoich rodzin pieniądze. Uwolniono ich dopiero 10 września. Obecnie ukraińscy śledczy prowadzą w tej sprawie dochodzenie. Moskwa tradycyjnie do niczego się nie przyznaje. Rzecznik Kremla stwierdził, że to takie samo kłamstwo jak zbrodnia w Buczy, od której Rosja również się odżegnuje.
Dziennikarzom BBC udało się jednak znaleźć studentów ze Sri Lanki i z nimi porozmawiać. Powiedzieli oni, że zostali złapani przez Rosjan w maju i spędzili w niewoli cztery miesiące. „Myśleliśmy, że nie wyjdziemy z niej żywi” - przyznał jeden z nich, Dilujan Paththinajakan. Dodał, że część z nich przybyła na Ukrainę aby studiować, a część w poszukiwaniu pracy. Większość z nich miała ok. 20 lat, ale Mary Edit Uthkajkumar, jedyna kobieta w ich grupie, była pięćdziesięciolatką.
Sri Lańczycy powiedzieli dziennikarzom, że Rosjanie zamknęli ich w nieczynnej fabryce narzędzi. Uthkajkumar została zamknięta oddzielnie. Kobieta ma problemy z sercem, ale Rosjanie nie dostarczyli jej leków. Dali jej za to jakieś tabletki na jej rzekome problemy psychiczne, ale nie odważyła się ich wziąć. Twierdzi, że izolacja była dla niej bardzo trudnym doświadczeniem.
Jeden z członków grupy pokazał dziennikarzom swoją stopę z oderwanym paznokciem. Wszyscy byli regularnie bici i zmuszani do niewolniczej pracy. Często pijani Rosjanie bili ich, bo im się po prostu nudziło. „Uderzyli mnie wielokrotnie w ciało swoimi karabinami” - wyznał 35-letni Thinesh Gogenthiran - „Jeden z nich uderzył mnie w żołądek i bolało mnie dwa dni. Potem spytał mnie o pieniądze”. „Byliśmy bardzo źli i smutni, płakaliśmy codziennie” - dodał 25-letni Dilukshan Robertclive - „Jedynym, co pozwalało nam to wytrzymać, były modlitwy i wspomnienia o rodzinie”.
Grupa odzyskała wolność, kiedy ukraińskie wojsko wyzwoliło Wowczańsk. Rosjanie odebrali obcokrajowcom telefony, więc nie mieli oni jak powiadomić swoich rodzin, że żyją. Zdecydowali się więc na pójście piechotą do Charkowa. Ktoś ich zauważył po drodze i powiadomił policję. Jeden z policjantów pożyczył im swój telefon, więc po raz pierwszy od kilku miesięcy mogli porozmawiać ze swoimi rodzinami. Wszyscy się popłakali, a następnie przytulili zaskoczonego policjanta. Następnie ukraińska policja zabrała ich do Charkowa, gdzie zapewniono im nowe ubrania, opiekę medyczną i zakwaterowano ich w centrum rehabilitacyjnym, gdzie dochodzą do siebie po kontakcie z "ruskim mirem". „Teraz jestem bardzo, bardzo szczęśliwy” - powiedział dziennikarzom Dilukshan, uśmiechając się przy tym szeroko.