Wszelkie próby rozmywania odpowiedzialności nadal szczęśliwie nie mają za bardzo szans powodzenia. Wypowiedź wiceprezydenta Gdańska, który mówił, że wojna zaczęła się od złego słowa Niemca przeciwko Polakom i Polaka przeciwko Niemcom, to szczęśliwie margines. Oczywiście nie każdy chce pamiętać, zwłaszcza gdy niektórzy patrzeć chcą tylko w przyszłość, a w tę przyszłość nie wyobrażają sobie wybrać się autem innym niż niemieckie. Ale nawet wtedy raczej skupiają się na mówieniu, że to, co się stało, to dawno i już bez znaczenia, niż że dawno i nieprawda. Prawda, choćby nie wiem ile razy napisać „nazista” zamiast „Niemiec”. Gorzej rzecz ma się, gdy dochodzimy do reparacji, które chcielibyśmy dostać od spadkobierców Hitlera, jego żołnierzy i wyborców. Zapewne kilkanaście lat temu wszyscy zgodziliby się, że mamy do nich pełne prawo, ponieważ jednak sprawą zajmuje się (pomijam fakt, w jakim tempie) PiS, kwestia ta nie jest już przedmiotem powszechnej zgody. Badania pokazują, że około 40 proc. Polaków zgadza się ze stwierdzeniem, że nie powinniśmy się już o nic ubiegać. Chętnie poznałbym motywacje, o te jednak badacze nie pytali. Być może ktoś naprawdę wierzy, że ważniejsze są dzisiejsze dobre relacje, a Niemcy swoje oddają nam w środkach unijnych i inwestycjach (które zresztą świetnie im się, jak wiemy z innych badań, zwracają) czy po prostu odpuszczają temat na złość PiS, prawicy i nielubianej przez siebie części rodaków? Na razie nie wiemy. Inaczej ma się jednak z motywacjami samych polityków nie chcących, by o tym mówić. Oni po prostu swoje – i nasze – reparacje dawno dostali w grantach, nagrodach, funduszach czy po prostu w reklamówkach z pieniędzmi. Niemców to wcale tak wiele nie kosztowało, a inwestycja zwraca się przez lata z nawiązką.