Jakiś czas temu FBI dokonała bezprecedensowego nalotu na rezydencję Trumpa, Mar-a-Lago. Agenci skonfiskowali z niej pudełka z dokumentami. Później wyszło na jaw, że były prezydent jest podejrzewany o to, że zabrał ze sobą z Białego Domu tajne i ściśle tajne dokumenty, które powinny trafić do Archiwów Narodowych. On sam od początku twierdzi, że ten nalot, osobiście zaaprobowany przez prokuratora generalnego Merricka Garlanda, był atakiem politycznym, a on sam miał prawo posiadać dokumenty, które mu zabrano.
Twierdził też, że FBI skonfiskowała dokumenty, których nie mieli prawa zabrać. W poniedziałek sędzia federalnego sądu okręgowego południowego okręgu Florydy Aileen M. Cannon – nb. nominowana przez Trumpa – ujawniła, że FBI zabrała m.in. zabrała dokumentację medyczną Trumpa. Zaznajomione ze sprawą źródło telewizji Fox News twierdzi, że chodzi o dokumenty dotyczące jego zdrowia z ostatnich 40 lat. Wcześniej telewizja donosiła też, że zabrali dokumenty chronione tzw. przywilejem prawnik-klient. Tak nazywa się korespondencję z prawnikami, ale na razie nie jest jasne, czy chodzi o komunikację Trumpa z jego prywatnymi prawnikami czy radcami prawnymi Białego Domu. Być może zabrali też dokumenty chronione tzw. przywilejem egzekutywy, który dotyczy komunikacji prezydenta z doradcami. Z dokładniejszego spisu, który z rozkazu sądu opublikowała FBI w zeszłym tygodniu, wynikało też, że zabrali ponad tysiąc dokumentów, które nie były tajne, a także osiemnaście przedmiotów podpisanych „ubrania/prezenty”.
Cannon ujawniła też, że FBI skonfiskowała rozliczenia podatkowe Trumpa i inne dokumenty jego księgowości. Amerykańscy prezydenci zwykle prezentują je publicznie, ale nie ma żadnego przepisu, który by im to nakazywał, i Trump postanowił tego nie zrobić. Sprawiło to, że Demokraci dostali na ich punkcie obsesji, i od dawna próbują je poznać. Demokraci z komisji Izby Reprezentantów zajmującej się prawem podatkowym próbowali je uzyskać z Urzędu Skarbowego i nie da się wykluczyć, że inni Demokraci zażądają ich teraz od Departamentu Sprawiedliwości.
W poniedziałek sędzia Cannon zgodziła się także na wniosek prawników Trumpa i nakazała wyznaczenie specjalnego, niezależnego urzędnika. Jego zadaniem będzie ocena dokumentów zabranych Trumpowi i ocena legalności ich konfiskaty. Sędzia stwierdziła też, że zgodnie z procedurami nakazuje administracji Bidena powstrzymanie się od wewnętrznej oceny tych dokumentów i używania ich w śledztwie do czasu tej oceny lub zdjęcia zakazu przez sąd. Ich ocenę nadal może jednak prowadzić Biuro Dyrektora Wywiadu Narodowego (ODNI).
Decyzja Cannon nie była szczególnie zaskakująca. Poprzednie przesłuchanie w tej sprawie odbyło się w czwartek. Już wtedy wiele osób spodziewało się, że wyda taki wyrok. Prawnicy Trumpa argumentowali, że w tak bezprecedensowej sprawie działająca w ramach Departamentu Sprawiedliwości „Drużyna Oceny Przywilejów” nie powinna być ostatecznym arbitrem legalności ich konfiskaty, a jej uprawnienia są do tego zbyt małe. Prokuratorzy twierdzili natomiast, że wyznaczenie nadzorcy opóźni śledztwo, a Trump, który nie jest już prezydentem, nie ma prawa tego żądać. Cannon nie podjęła wtedy decyzji, ale nie wyglądała na przekonaną ich argumentami. „Jaką szkodę spowoduje wyznaczenie specjalnego nadzorcy?” - pytała ich - „Jakie jest wasze zdanie o szkodzie, poza ogólną obawą , że opóźni to śledztwo kryminalne?”. W wyroku napisała, że zdaniem sądu nie ma powodów podejrzewać, że ta decyzja faktycznie je opóźni.
Departament sprawiedliwości argumentował też, że tzw. drużyna filtracyjna już dokonała identyfikacji dokumentów, które są chronione przywilejami, więc nie ma potrzeby, aby dokonywać jej ponownie. Cannon zauważyła jednak, że to sprawdzenie nie było zbyt dokładne. Przypomniała, że przy co najmniej okazjach śledczy zwrócili jej dokumenty, które ich zdaniem były chronione. Nie wydała jednak na razie wyroku w sprawie innego wniosku Trumpa, o zwrot skonfiskowanych dokumentów. Uznała, że na razie nie wiadomo, czy Trump ma do nich w ogóle prawo, więc tę decyzję zostawi na kiedy indziej.