Podobnie jest z mnóstwem towarów – „są ze sklepu”. Dekadę temu byłem na uczonej debacie o polskim modelu gospodarczym. Pamiętam, że staraliśmy się jako mała grupka tzw. lewicy patriotycznej zainteresować liberalną, mocno platformerską publikę tematem suwerenności żywnościowej i suwerenności białkowej. Przekonywaliśmy, że wbrew hurraoptymizmowi piewców globalizacji to bardzo ważne. Także dlatego, że nie wiemy, jaka Polskę czeka przyszłość. Patrzono na nas jak na dziwaków. To było jedno z doświadczeń, które przekonało mnie, że z tamtą stroną nie da się niczego zbudować. Że dla nich jedyna odpowiedź na ewentualne wyzwania to: wolny rynek sobie poradzi, albo: niech UE to ogarnie. Dziś już widać, że aby radzić sobie z poważnymi wyzwaniami, trzeba walczyć o gospodarczą suwerenność i energetyczną dywersyfikację. Lata z PO to pod tym względem lata zmarnowane. Tylko czy rozumie to konsument, który myśli, że towar tak po prostu trafia na półki?