Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Jednak można

Nad kinem historycznym w III RP zawsze ciążyło pewne fatum. Zostawmy na boku produkcje komercyjne, robione tylko z myślą o wyciąganiu kasy najpierw od państwowych instytucji, a później od szkół i rodziców. Zostawmy też na boku ekstrema takie, jak „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego. Jemu zresztą w miarę i tak się przecież udało, poświęcony Kuklińskiemu „Jack Strong” był filmem całkiem niezłym.

Wojciechowi Smarzowskiemu, przynajmniej od strony formalnej, artystycznej, „Wołyń” też się oczywiście udał, ale chyba głównie dlatego, że była to historia ludzkiego zła i okrucieństwa dla tego twórcy wręcz stworzona. Ale już wymowa filmu, choć dziś służy czasem do antyukraińskiej krucjaty, taka oczywista i po polsku patriotyczna przecież nie była.

Kilka filmów zmarnowało szansę, kilka było w pewnym stopniu niepełnych, na niektórych cieniem położyły się liczne kłopoty i brak funduszy – w efekcie dużo tych dzieł mogło się podobać, z zastrzeżeniem jednak, że „..jak na polskie kino historyczne…” czy „…jak na te wszystkie kłopoty…” to nawet niezłe. To samo tyczy się też kina bardziej współczesnego, tożsamościowego, jak „Smoleńsk”. Ja na cały hejt, wylany na ten film, jak na opór instytucji i materii – całkiem niezły.

Przez ten cały bagaż rozczarowań i uprzedzeń, a także warunkowych tylko zachwytów, sceptycznie podszedłem do filmu „Orlęta. Grodno 1939” Krzysztofa Łukaszewicza, który premierę mieć będzie we wrześniu, adekwatnie do pokazanych wydarzeń, lecz który obejrzeć mogłem na pokazie prasowym. Tymczasem tym razem wszystkie te obawy nie były potrzebne, bo chyba pierwszy raz zobaczyłem film po prostu dobry – zarówno od strony formalnej, jak scenariuszowej.

Historia żydowskiego, lecz zafascynowanego polskością chłopca, który tę Polskę wybiera sobie w najgorszym możliwym momencie, może właśnie przez postać głównego bohatera odrzucić część prawicowych widzów. Zwłaszcza, że trudne bywa to uczucie. Tyle, że właśnie to pozwala stworzyć tło do pokazania nie tylko bezwzględności sowieckiej inwazji, lecz i niepoprawnego politycznie wątku żydowskiego entuzjazmu dla nowych porządków.

To nie jest film łatwy, nie jest to laurka ani propaganda, jest to natomiast dzieło uczciwe a przy tym nie przynoszące wstydu twórcom. Nie wiem, czy doczekamy się wspaniałych filmów na oczywiste, a wciąż czekające na swoje dzieła tematy, ale ze zdziwieniem zobaczyłem, że jednak można się na takie wyzwania porywać i wychodzić z tego starcia zwycięsko. Aż chyba przypomnę sobie wcześniejszą „Karbalę” tego samego reżysera, która aż tak, jak „Orlęta” mnie nie porwała, ale też nie była przecież złym filmem.

 

 



Źródło: niezalezna.pl

Krzysztof Karnkowski