– Polska energetyka przez lata kupowała węgiel z polskich kopalni po cenach wyższych niż giełdowe. To, że teraz to się punktowo, krótkookresowo odwróciło, nie jest powodem, żeby cokolwiek zmieniać, jeśli chodzi o ceny - twierdzi prezes Instytut Jagiellońskiego Marcin Roszkowski. Ekspert w ten sposób odniósł się do żądań górniczych związkowców, którzy w obliczu kryzysu próbują wymusić drastyczny wzrost cen wydobywanego w Polsce węgla kamiennego, co może się z kolei przełożyć na znaczny wzrost cen prądu.
Ceny węgla na światowych rynkach biją rekordy, mimo, że surowiec ten traktowany jest, jako paliwo „brudne”. Przyczyny takiego stanu rzeczy są co najmniej trzy. Pierwsza wynika z popandemicznego, drastycznego wzrostu popytu na surowce energetyczne dla przemysłu. Odbicie wyposzczonych lockdownami gospodarek wywołało wręcz popytowy szok, który był dodatkowo stymulowany wcześniejszym obniżeniem mocy przerobowych w sektorze wydobywczym. Na to wszystko nałożyła się wojna na Ukrainie, której skutki są znacznie poważniejsze i dużo bardziej nieprzewidywalne. Konieczne sankcje na rosyjskie surowce energetyczne od których uzależniła się głownie Europa oraz wcześniejsze manipulacje Kremla na tym rynku sprawiły, że rządy wielu dostatnich i zamożnych państw bez ogródek mówią dziś o konieczności daleko idących oszczędności, nie kryjąc perspektywy dalszych, znaczących wzrostów cen prądu, gazu, czy w końcu opłat za ogrzewanie i ciepłą wodę.
Wątek rosyjski jest o tyle skomplikowany, że nie wiadomo, kiedy zakończy się agresja na Ukrainie, a w związku z tym do kiedy sankcje będą obowiązywać, natomiast tworzenie nowych kanałów dystrybucji oraz ich zakontraktowanie na rynku wymaga czasu i wielu nakładów.
Kolejną, trzecią przyczyną wzrostu cen węgla paradoksalnie jest wysoki koszt związany z jego spalaniem, a co za tym idzie opłatami z tytułu emisji CO2, ponieważ „zielona rewolucja” spowodowała zamykanie kolejnych kopalń, co spowodowało z kolei spadek podaży tego surowca. Ten problem w dużym stopniu dotyczy Polski, która jak się kiedyś mówiło „węglem stoi”.
Wymienione wcześniej czynniki obiektywnie, a w każdym razie w dużym stopniu niezależnie od naszych wewnętrznych decyzji generują wzrost cen węgla na polskim rynku, ale są też i takie, które wynikają z chęci zysku, żeby nie powiedzieć pazerności niektórych producentów i dostawców tego surowca. Czasem być może z niekompetencji czy braku wyobraźni. Warto tu nadmienić, że polski system energetyczny jest oparty na węglu krajowym, a surowiec pochodzący z importu stanowi z założenia jedynie dodatkowe źródło na wypadek braku polskiego węgla.
Na potrzeby odbiorców indywidualnych przeznaczany był w ostatnich latach głównie węgiel pochodzący z importu i zatkanie tej „dziury” zapewne będzie wyzwaniem, ale jeszcze większym wyzwaniem może być zabezpieczenie we w miarę rozsądnej cenie węgla na potrzeby sektora energetycznego. Kiedy zapotrzebowanie na produkcję energii elektrycznej z węgla kamiennego było na bardzo niskim poziomie (np. w latach 2019-2020) to np. Polska Grupa Energetyczna (PGE) podejmowała szereg działań mających na celu zmniejszenie oddziaływania sytuacji rynkowej na polskie górnictwo poprzez m.in. utrzymywanie bardzo wysokich poziomów zapasów węgla i rezygnację z dostaw z innych kierunków. Przypomnijmy, to właśnie na jej barkach spoczywa odpowiedzialność za zapewnienie ciągłości dostaw energii elektrycznej i ciepła.
Węgiel kamienny z polskich kopalń jest fundamentem dostaw do jednostek wytwórczych PGE, a spółka ta już dwa lata temu informowała PGG o wolumenach węgla, które była gotowa odebrać w 2021 i 2022 roku. Mimo to w 2021 roku PGG nie zrealizowała dostaw na poziomie około 10% kontraktu, a w 2022 roku poziom niezrealizowanych wolumenów sięgnął już nawet 20%. To zmusza sektor energetyczny do zwiększenia importu węgla kosztem tego, który jest wydobywany w polskich kopalniach. Warto podkreślić, że PGE rozumiejąc sytuację w górnictwie nie domaga się zwiększenia poziomów umownych, a jedynie realizacji umów na ustalonym poziomie. Tymczasem PGG obecnie nie wywiązuje się z zawartych umów i nie realizuje zakontraktowanych wolumenów niezbędnych energetyce do zaspokojenia potrzeb rynku na energię.
Okazuje się, że w obliczu głębokiego kryzysu zarząd PGG z poparciem związków zawodowych próbuje windować ceny, w dodatku nie dając gwarancji rzetelnych dostaw.
Szef górniczej „Solidarności” Bogusław Hutek zapowiedział na łamach Onetu, że Polacy będą marznąć zimą, a „lukę po rosyjskim węglu — w zależności od tempa podejmowanych przez polski rząd decyzji — uda się uzupełnić krajowym towarem dopiero w ciągu sześciu, siedmiu lat”. Taki komunikat oczywiście podbija pozycję negocjacyjną PGG, która wyraźnie nastawiona jest na znaczący wzrost ceny wydobywanego przez nią węgla, powołując się na ceny na rynkach światowych. - Wydajemy do energetyki węgiel po 250 zł, choć średnia cena węgla na światowych giełdach jest obecnie po ok. 1300 zł – ubolewa związkowiec.
Taka postawa nie dziwiłaby zanadto, gdyby nie fakt, że Polska Grupa Górnicza jest spółką skarbu państwa. Polskiego państwa, a więc w sytuacji głębokiego kryzysu, stanowiącego realne zagrożenie dla krajowej gospodarki, czynnik społeczny w kalkulacji cen powinien być przez nią także brany pod uwagę.
- Gdybyśmy mieli dostosować nasze kontrakty do poziomu cen ARA (średni dzienny poziom cen węgla energetycznego kupowanego w kontraktach futures w portach Amsterdam-Rotterdam-Antwerpia-red.), wzrost musiałby być nawet siedmiokrotny, co jest nie do przyjęcia m.in. z powodu zupełnego oderwania od kosztów wydobycia i wpływu na ceny energii
– tłumaczył w wywiadzie dla Rzeczpospolitej prezes PGE Wojciech Dąbrowski, ale jednocześnie zapewnił, że PGE mimo perturbacji zabezpieczyła ciągłość dostaw na właściwym poziomie. Warto tu podkreślić, że PGE ma także możliwości importu dodatkowych wolumenów poprzez wyspecjalizowaną spółkę PGE Paliwa.
Mimo, że PGE renegocjuje z Polską Grupą Górnicza wcześniej zawarte kontrakty, Dąbrowski przewiduje, że cena zakupu węgla rok do roku, w 2023 roku powinna wzrosnąć nie więcej niż dwukrotnie, a decyzję o cenach energii dla odbiorców podejmie ostatecznie prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Apetyty górniczych związkowców, którzy zwietrzyli okazję na skokowy wzrost cen węgla w dość mocnych słowach skomentował prezes Instytut Jagiellońskiego Marcin Roszkowski, wytykając im krótką pamięć.
– Górnicze związki zawodowe bardzo lubią takie sytuacje, kiedy cena węgla zaczyna być bardzo wysoka. Natomiast zapominają o tym, że przez lata górnictwo było dotowane i wtedy nie mieli problemu z tym, że cena węgla z polskich kopalń, sprzedawanego do polskich elektrowni, była wyższa niż cena ARA na rynkach światowych. Więc to jest oczywiście wdzięczny argument, ale w średniej i długiej perspektywie nieprawdziwy
– uważa ekspert.
– Polska energetyka przez lata kupowała węgiel z polskich kopalni po cenach wyższych niż giełdowe. To, że teraz to się punktowo, krótkookresowo odwróciło, nie jest powodem, żeby cokolwiek zmieniać, jeśli chodzi o ceny
– dodał Roszkowski.
O komentarz dotyczący węglowo-cenowych perturbacji próbowaliśmy się zwrócić do rzecznika PGG Tomasza Głogowskiego, jednak nikt nie odbierał naszych połączeń ani na telefon komórkowy, ani na stacjonarny. Wysłaliśmy więc pytania do pana rzecznika drogą mailową. Do chwili publikacji artykułu nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi, czy też informacji zwrotnej, określającej ewentualny termin jej udzielenia.