Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Zardzewiała amunicja i kapiszony

Pod koniec ubiegłego tygodnia pojawiły się informacje o porozumieniu polskich władz z Komisją Europejską w sprawie przekazania Polsce środków z KPO. Opozycja, która wraz z mediami spodziewała się rozpadu koalicji rządzącej, kolejny raz musiała obejść się smakiem. Nie udało się jej również zablokować przedłużenia mandatu Adama Glapińskiego na stanowisku szefa NBP. Nowy tydzień nie zaczyna się lepiej – Daniel Obajtek ujawnił materiały dotyczące przygotowań Platformy za czasów jej rządów do sprzedaży Lotosu Rosjanom, a „Rzeczpospolita” pisze o całkowitej kompromitacji rodziny Banasiów.

Jedną z bardziej nietrafionych prognoz, jaką formułowali komentatorzy polskiej polityki, była ta dotycząca drugiej kadencji PiS, która pojawiła się tuż przed wyborami w 2019 r. i zaraz po nich. Druga kadencja miała być lekka, ponieważ po wyborach prezydenckich zapowiadało się kilka lat spokojnej pracy bez kolejnych kampanii. Co więcej, Unia Europejska miała przekonać się, że rządy prawicy nie są jednorazowym wypadkiem przy pracy i po tej refleksji znaleźć formułę współistnienia z konserwatywnym obozem władzy w Polsce. 

Przyśpieszonych wyborów nie będzie

Sprawy potoczyły się jednak inaczej. Unia Polsce nie odpuściła, w 2020 r. wybuchła pandemia, a w 2022 r. Rosja napadła na Ukrainę. Te wydarzenia pokazują, jak jałowe może być tworzenie przepowiedni na kolejne kadencje. Gdyby faktycznie można było się spodziewać przyspieszonych wyborów, wówczas dzisiejsze trendy sondażowe mówiłyby nam więcej. Jednak dla rządzących kończenie kadencji Sejmu w chwili, gdy zaczyna im iść lepiej, a i opinia publiczna patrzy na nich łaskawszym okiem, byłoby sporym błędem i bardzo dużym ryzykiem. 

Jak chwiejne potrafią być sympatie społeczne, pokazał rok 2007, jak straszne mogą być konsekwencje złego ich rozpoznania i utraty władzy – kolejne lata, w tym ten najgorszy, 2010 r. PiS odrabia straty sondażowe, lecz nie zdobywa samodzielnej większości. Bardziej racjonalne wydaje się więc działanie w kierunku utrzymania i wzmocnienia trendu niż rzucenie dziś wszystkiego na żywioł. 

Co więcej, choć dziś opozycja zgłasza postulat wcześniejszych wyborów (w sejmowej zamrażarce kolejny miesiąc czeka przecież trochę zapomniany wniosek ludowców o samorozwiązanie izby, złożony przez nich jeszcze w październiku zeszłego roku), to możemy być pewni, że gdyby PiS postulat ten spełniło, zmieniłaby narrację i mówiła o kapitanie porzucającym okręt w trakcie kluczowej bitwy morskiej. Obawiam się, że taki akurat przekaz mógłby trafić również do pewnej grupy sympatyków PiS, co przełożyłoby się na ich zniechęcenie, a może nawet wyborczą absencję. A to największe, większe niż sama opozycja, zagrożenie dla rządzących i ich ewentualnej trzeciej kadencji.

Czynniki kształtujące notowania partii

Polityka reżimu sanitarnego, ponieważ była uciążliwa dla obywateli, wpłynęła negatywnie na poparcie dla rządzących, choć, co ciekawe, nie oddziałała trwale na notowania jej krytyków. Konfederacja nie miała na koncie stałych i spektakularnych sukcesów sondażowych, a pozostałe partie, jeśli atakowały PiS, czyniły to z pozycji jeszcze bardziej restrykcyjnych pomysłów. Fala emocji z mediów społecznościowych nie wywróciła więc politycznych sympatii, a jej wpływ był mniejszy niż choćby w kwestii aborcji. 

Wojna na Ukrainie ma większy wpływ na słupki poparcia. Znów internet okazuje się pułapką, jeśli chodzi o odczytywanie społecznych nastrojów, a co więcej, widać wyraźnie, że pułapka ta może służyć konkretnej sile i narracji. Dziś widzimy to przy rozhuśtywaniu nastrojów antyukraińskich z użyciem kont bezpośrednio tłumaczących rosyjski przekaz medialny. Robią to również, choć w mniejszym stopniu, fałszywi entuzjaści ukraińskiej sprawy, którzy przekonują, że cokolwiek byśmy zrobili dla naszych sąsiadów, to i tak zawsze pozostaniemy narodem egoistów, niezasługującym również dziś na wdzięczność i uznanie. Scena polityczna na społeczne nastroje wokół Ukrainy (i Rosji) reaguje na dwa, a właściwie trzy sposoby. Konfederacja próbuje zagospodarować społeczną niechęć do uchodźców, zaskakująco łatwo wchodząc w przez lata szyty jej na Czerskiej kostium partii skrajnie ksenofobicznej. 

Są też partie próbujące działać w sposób, który może być przedstawiony jako propaństwowy − ograniczają ataki na rząd i głosują wraz z nim w przypadku ustaw dotyczących bezpieczeństwa państwa. Tak próbuje działać PSL, w podobny sposób zachowuje się też Nowa Lewica. Nie zawsze wystarcza im jednak konsekwencji, co widzieliśmy choćby wtedy, gdy Robert Biedroń w Parlamencie Europejskim ostro atakował rząd za budowanie zapory na granicy białoruskiej. Dla pełnego obrazu trzeba napisać, że niektórzy z jego kolegów zmienili zdanie w tej sprawie i budowę, jak choćby europoseł Marek Balt, dziś popierają. 

Złe wieści dla Platformy – Lotos i NIK

Najbardziej radykalna jak zwykle pozostaje Platforma, która uparcie oskarża PiS o prorosyjskość, choć dawno już przemokły i zardzewiały jej magazyny z amunicją do takich potyczek. Natomiast większość obywateli, nastawionych wobec Ukraińców przyjaźnie, dostrzega, że ułatwienia administracyjne i pomoc dla uchodźców organizuje państwo, wbrew propagandzie opozycji. Zarówno to, jak i potwierdzenie długoletniego nastawienia PiS do Rosji sprawia, że obóz rządzący będzie raczej zdobywał punkty, niż je tracił.
Od wybuchu wojny niemal codziennie dostajemy mocne przypomnienie, jak głęboko prorosyjską politykę prowadził Donald Tusk.

Gotowy był oddać Moskwie nasze bezpieczeństwo militarne i energetyczne, a kolejne dokumenty pokazują, że wręcz próbował już to wprowadzać w życie. Dziś Platforma atakuje władze za sprzedaż części Lotosu Węgrom i Saudyjczykom, tymczasem dowiadujemy się, że partia ta planowała takie działania, ale z udziałem Rosji. A także również właśnie Węgier, z którymi, wbrew dzisiejszej narracji, Tusk długo utrzymywał przyjacielskie stosunki w ramach Europejskiej Partii Ludowej, co przerwała dopiero utrata władzy przez Platformę. 

Antyrosyjska karta jest dla Platformy szalenie niebezpieczna, albowiem niemal każdy dokument i cytat z czasów ich rządów (zwłaszcza sprzed pierwszej napaści Rosji na Ukrainę i aneksji Krymu) pokazuje wyraźnie, że to PiS pozostawało siłą polityczną zachowującą zawsze realistyczny obraz Rosjan. PiS ma więc dokumenty i archiwa, a ludziom związanym z Tuskiem pozostają tak rozpaczliwe gesty, jak sugerowanie istnienia więzi rodzinnych między Kaczyńskim a Putinem, co czynią Roman Giertych i Jan Piński.

Kilka miesięcy temu, jeszcze przed powrotem Tuska, na wpół ironicznie można było uznać szefa NIK Mariana Banasia za największą nadzieję opozycji. Całkowicie niepomni własnych wobec niego zarzutów politycy i sympatycy obozu anty-PiS z nadzieją witali każdą wypowiedź skonfliktowanego z dawnymi przyjaciółmi Banasia. Kibicowali mu, gdy oskarżał i gdy sam był oskarżany, widząc w nim zagrożenie dla władzy. 

W poniedziałek dowiedzieliśmy się, że oskarżenia o masową inwigilację NIK (w tym prezesa Izby i jego syna) za pomocą systemu Pegasus, które jakiś czas temu zostały ogłoszone na konferencji prasowej przez Banasia, nie miały żadnych podstaw, lecz służyły wyłącznie zablokowaniu głosowania nad odebraniem mu immunitetu. Co więcej, według publikacji szef NIK doskonale o tym wiedział. 
Od kilku tygodni o tej dziwnej postaci polskiej polityki było jakby trochę ciszej. Czy ujawnienie kompromitujących dla niego – i jego zwolenników – informacji stanowi odpowiedź na pytanie o to chwilowe zniknięcie z pierwszych stron gazet?


 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski